Zanim
zaczęłam pisać rozdziały do bloga, próbowałam napisać książkę. Spróbować.
Niestety nie udało mi się to. Trudno się mówi :)
Zapraszam do
moich pierwszych początków z pisaniem.
Gdy to
czytam to widzę jakie błędy się pojawiają.
Za to
serdecznie przepraszam :(
Mam
nadzieje, że ten mały prezent wam się spodoba :)
Licze na
komentarz <3
Prolog
Nie mam
przyjaciół. Dlaczego? Tata ciągle podróżuje jako adwokat. A mama nie
żyje....
Umarła w
wypadku samochodowym.
Wyprowadzamy się co dwa lata. Trudno jest znaleźć przyjaciela, który będzie
kontaktował się z tobą regularnie jeżeli dzielą nas odległości tysięcy
kilometrów. Zwłaszcza jak mamy różne pory dnia. Jak ona wstaje, to
ja wracam ze szkoły. Kładę się spać, a ona dopiero kończy lekcje.
Mam nadzieje
że w nowej szkole będę miała przyjaciół, nawet jednego. To był by
cud.
Rozdział 1
Budzik wskazuje 7.30. Czas iść do szkoły. Do szkoły, która od razu przywita
mnie przezwiskiem ,,nowa''. Ubrałam się w ulubione granatowe dżinsy i
koszulkę z napisem ,,kocham spać'' z Nowego Yorku. Tata kupił mi ją
specjalnie, bo wiedział że uwielbiam spać. Na koszulkę włożyłam bluzę,
podstawowe ubranie na pierwszy dzień w nowej szkole. Schodząc na dół
nie zastałam taty jak zwykle o tej porze był w pracy. Zostawił kartkę z napisem
,,Będę o 16.30. Obiad w lodówce, nie czekaj na mnie. PS. Kocham tata.''
Zgniotłam kartkę i wrzuciłam do kosza. Na stole czekała na mnie kanapka
z serem i herbata. Jedząc śniadanie patrzyłam na fotografie przedstawiające trzy szczęśliwe osoby tatę, mamę i mnie. Zdjęcie zostało zrobione w dniu moich urodzin, w ten dzień kończyłam 16 lat. Rok później mama odeszła.
Zegar wybił godzinę 8.15 czas abym poszła do szkoły.
z serem i herbata. Jedząc śniadanie patrzyłam na fotografie przedstawiające trzy szczęśliwe osoby tatę, mamę i mnie. Zdjęcie zostało zrobione w dniu moich urodzin, w ten dzień kończyłam 16 lat. Rok później mama odeszła.
Zegar wybił godzinę 8.15 czas abym poszła do szkoły.
Szkoła w Dąbkach znajdowała się tylko 10 minut od mojego
domu. Nie śpieszyło mi, pierwszy miałam w-f. Od dziecka miałam słabą kondycje.
Czekając na zielone światło zauważyłam przystojnego bruneta
o szarych oczach. Spostrzegł że na niego zerkam. W jego oczach z daleka dostrzec mogłam moje odbicie. Ugięły się pode mną kolana, praktycznie miała nogi jakby z waty. Rumieniąc się odwróciłam wzrok nie chciałam aby zobaczył, że robie się czerwona, zwłaszcza że po mojej cerze nic się nie ukryje. Światło czerwone zmieniło się na zielone. Przeszłam szybciej niż tego oczekiwałam. Na pewno (mogę się o to założyć) w jego oczach wyszłam na idiotkę, która chichocze na każdego ładnego chłopaka.
o szarych oczach. Spostrzegł że na niego zerkam. W jego oczach z daleka dostrzec mogłam moje odbicie. Ugięły się pode mną kolana, praktycznie miała nogi jakby z waty. Rumieniąc się odwróciłam wzrok nie chciałam aby zobaczył, że robie się czerwona, zwłaszcza że po mojej cerze nic się nie ukryje. Światło czerwone zmieniło się na zielone. Przeszłam szybciej niż tego oczekiwałam. Na pewno (mogę się o to założyć) w jego oczach wyszłam na idiotkę, która chichocze na każdego ładnego chłopaka.
Budynek był tuż przede mną. Wysoki na dwa piętra z salą gimnastyczną. Od razu jak
tylko otworzyłam drzwi sali gimnastycznej napotkałam wzrok wszystkich uczniów.
Byłam i jestem inna od rówieśników. Czarne włosy opadające na plecy, oczy duże
okrągłe zielone były widoczne
z końca sali. Przeszłam szybkim tempem ze spuszczoną głową. Chciałam wejść do szatni dla dziewcząt, przebrać się, poćwiczyć i wyjść. Bum! Na kogoś wpadłam, na bruneta o szarych oczach. Podał mi rękę, chociaż nie prosiłam
o pomoc.
z końca sali. Przeszłam szybkim tempem ze spuszczoną głową. Chciałam wejść do szatni dla dziewcząt, przebrać się, poćwiczyć i wyjść. Bum! Na kogoś wpadłam, na bruneta o szarych oczach. Podał mi rękę, chociaż nie prosiłam
o pomoc.
-
Następnym razem jak idziesz to uważaj, bo może się to źle skończyć.
Eeyyy… jak masz na imię?- w jego oczach było widać zażenowanie- to dziwne,
ponieważ to mi powinno być wstyd. Chłopak ma kulturę.
- Mam na
imię Marina- puścił moją rękę, jego ciekawość była coraz większa.
- Witaj
Marino- jak wymawiał moje imię, roztapiałam się w środku, jednakże starałam się
zachować zimną krew- jesteś nowa prawda?- zapytał po krótkiej chwili.
- Takk-
uśmiechnął się. Istniała możliwość, że mu się podobam. Nie wiem czemu o tym
pomyślałam. Nawet go nie znam.
- To dlatego
cie nigdy nie widziałem- przeczesał czuprynę - Mari tak na ciebie będę
mówił. Jak skończymy w-f, to cię oprowadzę po szkole dobrze?- schylił
się, nasze oczy się spotkały …
- Wcale nie
musisz-poprawiłam plecak na ramieniu, dając znak, że chcę już skończyć temat.
- Mari, ja
nalegam! Nie daj się prosić, zgódź się- nalegał, nie miałam wyboru.
- Dobra,
posłuchaj musimy kończyć tę pogawędkę, trener już przyszedł, a ja jeszcze się
nie przebrałam- pobiegłam nie dając mu nawet czasu by cokolwiek odpowiedział.
W szatni siedziała dziewczyna o rudych włosach. Nie pewnie zaczęłam
rozmowę:
- Hej…-
ledwo wypowiedziałam słowo, a dziewczyna naskoczyła na mnie .
-Ty też
chcesz pośmiać się z moich włosów, jak inne dziewczyny. Hę? Hę? No mów, gadaj
!!!- jej twarz była piegowata w kształcie serca, miała piegi owszem ale to jej
uroda . Była ładna, to wiem na pewno .
-Nie coś ty!
Jesteś śliczna- zaczęłam bełkotać jaka jest śliczna i nie rozumiem dlaczego
inne dziewczyny naśmiewają się z niej.
-Aa...
przepraszam cię dziewczyny śmieją się ze mnie bo, ja jedyna z całej szkoły
jestem ruda- zaczęła nerwowo miętolić bransoletkę.
- Nie martw,
dla mnie liczą się inne rzeczy niż wygląd, a te lalunie, co twarze pokryte mają
kilogramami tapety, nie wiedzą nawet co to jest encyklopedia- uśmiechnęłam się
dojąc sygnał "zaufania", jak zwykł mawiać mój tata.
- A tak w
ogóle, to mam na imię Gabrysia, ale znajomi mówią mi Gabi - spojrzała na mnie
jakby widziała osobę, która nie ocenia tego, jak wygląda człowiek,
tylko to jaki ma charakter .
- Nazywam
się Marina. Jestem nowa w szkole- spojrzałam na nią jak zareaguje na moje imię.
Ludzie często mówią mi że moje imię nie pasuje do twarzy…
- Marina, a
ma cie kto oprowadzić po szkole?? - w jej głosie dało się wyczuć, że bardzo
chciałaby mnie oprowadzić, zaś jej mina mówiła: ,,błagam nie miej,
sama boje się tu zostać."
- Gabi wiesz
co, miałam iść z tym chłopakiem- wskazałam na chłopca o szarych oczach, który
stał obok trenera słuchając jego poleceń- ale zrezygnuje wole iść
z tobą.
z tobą.
- Jej!-
przytuliła mnie swoim "kościstym" ciałem- a ten, którego mi pokazałaś
to Patch, najpopularniejszy chłopak w szkole, każda dziewczyna na niego leci!
Ale on wszystkie otrąca mówiąc cytuje: ,,Czekam na tą właściwą". Niektórzy
- zaczęła szeptem- niektórzy myślą, że jest gejem i się do tego nie przyznaje.
Ta dziewczyna, która macha tyłkiem jak opętana to Marcelina, chodziła blisko z
każdym chłopakiem w szkole oprócz Patcha! Jakby się dowiedziała o propozycji
Patcha byłaby wściekła i to mocno!
Dlaczego Marcelina ma być wściekła? Te pytanie będzie dręczyło mnie dopóki Gabi
nie da mi odpowiedzi.
- Bo jak
tylko weszłaś do sali gimnastycznej, Patch zaczął z tobą flirtować! -gadała jak
najęta przez cały w-f . Nie przebrane siedziałyśmy w szatni przez cały w-f-
niezły początek dnia. Zdobyłam przyjaciółkę, która gada jak najęta.
Rozdział 2
Wychodząc z szatni, usłyszałam dzwonek oznaczający koniec lekcji. No nieźle-
mam nieobecność- tata będzie zły. Często wagarowałam zwłaszcza
z wychowania fizycznego. Co ja zrobię? Nienawidzę tych zajęć. Siniaki mam wszędzie, gdzie tylko uderzy mnie piłka pojawia się siniak. Słaba kondycja, siniaki na cały ciele.
z wychowania fizycznego. Co ja zrobię? Nienawidzę tych zajęć. Siniaki mam wszędzie, gdzie tylko uderzy mnie piłka pojawia się siniak. Słaba kondycja, siniaki na cały ciele.
- To ja
Marina - nie wiedziałam, kiedy to powiedziałam na głos.
Wszystkie
dziewczyny spojrzały się na mnie jak na idiotkę. No nie zły początek dnia.
Wyciągnęłam z plecaka plan lekcji, aby sprawdzić co jest następne, drugą lekcją
po wychowaniu fizycznym jest historia. Lubię historie zwłaszcza jak mamy temat
o wojnie. W mojej poprzedniej szkole pani Fray odpytywała mnie z materiału,
którego jeszcze nie było na lekcji. Zamyślona nie wiedziałam kiedy z Gabi,
weszliśmy do klasy. Gabriela siedziała na końcu klasy, przy oknie. Cieszyłam
się, bo lubię patrzeć przez okno w czasie nudnej lekcji. Wyciągnęłam z plecaka
podręcznik do historii. Do klasy wszedł profesor o śmiesznych wąsach.
Przedstawił się jako Paul Montrose. Omiótł klasę spojrzeniem. Znam bardzo
dobrze te spojrzenie, wojownik czeka na swoją ofiarę. Co niektórzy zniżali się
pod ławkę, aby ich nie było widać, albo udawali że piszą pilnie w
zeszycie. Dzisiejszą ofiarą byłam ja...
- Panno
Marino Raidver zapraszam do tablicy- cała klasa odetchnęła z ulgą, na pewno
nikt nie lubi być pytany. Nie dziwię się.
Od historyka dzieliło mnie tylko pięć rzędów ławek gapiących się uczniów.
Miałam ochotę krzyknąć, co się tak patrzycie matoły?! Ale powstrzymałam się, bo
i tak miałam przydomek ,,Marina Wariatka ze Szkoły
w Dąbkach.'' Stanęłam obok pana Paula. Zaczął pytać o wojnie, która miała miejsce 5000 lat temu. Pytania, które mi zadawał były banalnie proste. Na wszystkie odpowiedziałam bezbłędnie. O wojnie uczyłam się ponad dwa lata
w każdej szkole. Uczniowie patrzyli na mnie w osłupieniu. Jak rozmawiałam wcześniej z Gabi to temat ,,Wojna Anielska i demoniczna'' dopiero zaczęli przerabiać. Profesor wpisał mi do zeszytu szóstkę. Hurra! Moja dobra ocena po śmierci mamy. Powracający ból rozniósł się po głowie. Zachowałam sztuczny uśmiech- robiąc dobrą minę do złej gry.
w Dąbkach.'' Stanęłam obok pana Paula. Zaczął pytać o wojnie, która miała miejsce 5000 lat temu. Pytania, które mi zadawał były banalnie proste. Na wszystkie odpowiedziałam bezbłędnie. O wojnie uczyłam się ponad dwa lata
w każdej szkole. Uczniowie patrzyli na mnie w osłupieniu. Jak rozmawiałam wcześniej z Gabi to temat ,,Wojna Anielska i demoniczna'' dopiero zaczęli przerabiać. Profesor wpisał mi do zeszytu szóstkę. Hurra! Moja dobra ocena po śmierci mamy. Powracający ból rozniósł się po głowie. Zachowałam sztuczny uśmiech- robiąc dobrą minę do złej gry.
Wróciłam do ławki, gdzie siedziała moja przyszła przyjaciółka Gabrysia.
Historyk zaczął opowiadać o wojnie. I tak minęła mi historia i jeszcze inne
przedmioty w ciągu dzisiejszego dnia.
Rozdział
3
Gabi i ja zajadałyśmy kanapki przygotowanymi przez panią Erwin (mama Gabrysi).
Ja zapomniałam zrobić sobie kanapek do szkoły, zawsze tym zajęciem trudziła się
mama. Znowu ból, który nie daje mi spokoju. Nie dałam po sobie poznać że ból,
cierpienie wbijają mi nóż w plecy. Koleżanka zaczęła opowiadać o sobie i swojej
rodzinie .
Ma dwójkę młodszego rodzeństwa: brata i siostrę. Jej mama Erwin pracuje jako
kucharka w elegancje restauracji na końcu miasta o dziwnej nazwie ,,Lettuce
Eat''. Jak jej mama wraca z domu, to leci do kuchni, by wymyśleć nowy przepis
do restauracji. Jak kończy, to zmusza domowników, aby spróbowali i oceniali jej
dzieło. Gabi ocenia szczerze, nie jak jej brat i siostra, którzy za każdy razem
mówią, że im smakuje, aby tylko się podlizać. Chciałabym mieć siostrę nawet,
jakby była z charakteru wredna. Jej dom znajduje się obok szkoły, więc nie mam
szans aby mnie odprowadziła. Mówiła mi, że jej tata jest wymagający- pracuje
jako bibliotekarz. Jak Gabi źle złoży zdanie, to ją poprawia na każdym kroku, a
ją to doprowadza do szału. Za dzwonił dzwonek na ostatnią lekcje matematyki.
***
Zadzwonił dzwonek kończący lekcje. Spakowałam książki i wyszłam
z przyjaciółką.
z przyjaciółką.
Gabi mieszka obok szkoły, więc nie mogła mnie odprowadzić, poza tym jej tata
zmusza ją do nauki. Nie miałam jej tego za złe, ojciec martwił się aby
jego najstarsza córka uczyła się dobrze, by miała lepszą prace w przyszłości.
Miałam nadzieje, że w spokoju pójdę do kawiarni, napije się kawy, zjem
kawałek ciasta. Moje plany zakończyły się fiaskiem - jak tylko Gabi poszła
w stronę domu przybiegł Patch. Odwróciłam się, aby nie zobaczył rumieńców. Owszem, może i był przystojny, może nawet więcej niż przystojny był … piękny.
w stronę domu przybiegł Patch. Odwróciłam się, aby nie zobaczył rumieńców. Owszem, może i był przystojny, może nawet więcej niż przystojny był … piękny.
Złapał mój nadgarstek i obrócił ku sobie abym spojrzała mu w twarz. Serce
dudniło mi w piersi jakby chciało wyskoczyć. Przytulił mnie, nasze oczy znowu
się spotkały. Marcelina dziewczyna, która była najpopularniejsza
w szkole właśnie szła w naszym kierunku, na pewno widziała jak Patch mnie przytulał- jej twarz płonęła nienawiścią, byłą ona skierowana zdecydowanie
w kierunku mojej osoby. Wybiegła aby na nas nie patrzeć sumie zrobiło mi się jej żal , w końcu jest zakochana chłopaku, który nie odwzajemnia uczuć.
w szkole właśnie szła w naszym kierunku, na pewno widziała jak Patch mnie przytulał- jej twarz płonęła nienawiścią, byłą ona skierowana zdecydowanie
w kierunku mojej osoby. Wybiegła aby na nas nie patrzeć sumie zrobiło mi się jej żal , w końcu jest zakochana chłopaku, który nie odwzajemnia uczuć.
- Gdzie
byłaś? Miałem ciebie oprowadzić po szkole- zrobił minę smutnego, małego
psiaka. Aż serce mnie bolało jak na niego patrzyłam.
-
Przepraszam, oprowadziła mnie Gabrysia z mojej klasy-próbowałam się wyrwać z
mocnego uścisku, moje wielkie starania poszły na marne.
- Trudno,
ale za to oprowadzę cię po mieście- nie zdążyłam nic powiedzieć, bo złapał mnie
za rękę i ruszyliśmy. W Dąbkach jest dużo kawiarenek, barów, restauracji. Przez
pół drogi milczeliśmy, szliśmy szybki tempem. Patch trzymający mnie za rękę,
prowadził mnie trasą, którą widziałam pierwszy raz na oczy. Dziwne się czułam
idąc z chłopakiem za rękę, nie miałam takiego doświadczenia jak inne dziewczyny
z mojej klasy.
- Patch?-
powiedziałam tak cicho, że ledwo sama się usłyszałam. Patch popatrzył chwile na
mnie, potem uśmiechnął się czarująco. Serce biło mi jak oszalałe.
-Słucham
aniele?- jego głos był przyjemny dla ucha.
-Gdzie my
idziemy ? O 16.00 muszę być w domu. Tata będzie czekał
z obiadem- skłamałam tata o tej porze jest jeszcze w pracy. Znając życie weźmie dodatkowe godziny, aby lepiej zarobić.
z obiadem- skłamałam tata o tej porze jest jeszcze w pracy. Znając życie weźmie dodatkowe godziny, aby lepiej zarobić.
- Pewna
jesteś, że tata będzie na ciebie czekał?- stałam jak osłupiona. Ten koleś
czytał mi w myślach!
- Eeyyy...no
wiesz ja chciałam powiedzieć…- zaczęłam się jąkać, próbując wypowiedzieć
jakiekolwiek sensowne słowa.
- Spokojnie
Mari, to już tutaj- otworzył mi drzwi. Jaki dżentelmen. Kawiarenka, którą
wybrał Patch była przepiękna. Wystrój miała z lat 90. Obrazy pokazujące
babeczki, ciasta polane rożnymi polewami. Stoły pokryte obrusem w babeczki. Po
prostu piękna! Patch kazał mi usiąść na końcu kawiarenki, on w tym czasie kupi
mi babeczkę. Prosiłam go, by nic mi nie kupował, nie lubię gdy ktoś mi coś
kupuje. Dlatego tata daje mi pieniądze abym sama mogła kupić sobie ubrania, bo
wie, że nie lubię, gdy ktoś mi coś kupuje. Prosząc i błagając nie udało
mi się go na mówić.
Stolik, który wybrał Patch miał krzesła ułożone na przeciw siebie. Po prostu
super. Usiadłam tyłem do lady, gdzie sprzedają babeczki, abym nie musiała na
niego patrzeć. Plecak zrzuciłam na prawą stronę krzesła, żeby mi nie
przeszkadzał. Czekając na kolegę, powspominałam dawne czasy: mamę, która
dmuchała dla mnie balony, jak piekła tort na moje 15 urodziny, tatę, jak
szukał prezentu dla mnie i tylko dla mnie. Z wspominania obudził mnie, chłopak
o pięknych szarych oczach.
o pięknych szarych oczach.
- Aniele,
nie wspominaj o mamie bo ból nigdy nie odejdzie - złapał mnie za rękę dodając
otuchy.
- Skąd
wiedziałeś, że wspominam o mamie?- dziwne, wytrzymałam jego spojrzenie przez
parę sekund, nic nie mówił, jakby analizował co właśnie powiedział i to
co ma zamiar mi powiedzieć
- Jak byłem
w sekretariacie to dwie panie mówiły o tobie- wszystkie słowa wymawiał
pomału, jakbym była małym dzieckiem- zwłaszcza szeptały o tym jak twoja
mama...- uścisnął moje dłonie tak mocno że aż zabolało- umarła, podczas wypadku
przykro mi Mari, nawet nie wiesz jak bardzo- ból, cierpienie rozlały się po
moim ciele jakbym została oblana wrzątkiem.
-Patch
ja...- złapałam plecak i wybiegłam z kawiarenki. Słyszałam Patcha, krzyczącego
abym się zatrzymała. Nie mogłam, nogi mnie nie słuchały. Biegłam przed siebie.
Wpadłam na ulice prosto pod nadjeżdżający samochód. Co pamiętałam przed
straceniem przytomności? Ból, cierpienie, krzyczącego Patcha.
Rozdział
4
Otworzyłam oczy. Przede mną była łąka. A na łące stał anioł wpatrzony
w niebo. Czuł, że na niego patrzę. Odwrócił się, jego twarz była mi znajoma,
a zarazem taka obca. Podszedł do mnie wolnym krokiem, twarz wykazywała zmęczenie.
w niebo. Czuł, że na niego patrzę. Odwrócił się, jego twarz była mi znajoma,
a zarazem taka obca. Podszedł do mnie wolnym krokiem, twarz wykazywała zmęczenie.
-Witaj Mari
- skąd ja go znam? To musi być sen.
-Skąd wiesz
,że mam tak na imię?
- Marino,
wiem o tobie wszystko, nawet więcej od ciebie samej- nie mogłam skojarzyć jego
trójkątnej twarzy, miał szare oczy. Te oczy- gdzieś je już widziałam…
- Czy ja
umarłam?- stałam obok anioła.
- Byłaś
blisko śmierci, na szczęście zdążyłem cię uratować- pokazał ręką abym usiadła
na ziemi- tak uczyniłam - Jak wybiegłaś z kawiarenki, pobiegłem za tobą.
Bałem się- ostatnie słowa wypowiedział szeptem.
- Czego się
bałeś ?- tyle pytań tak mało odpowiedzi.
- Bałem się,
że cie stracę aniele…
,,Aniele"- to jedno słowo przypomniało mi o wszystkim. O chłopcu,
który patrzył na mnie jak przechodziłam przez pasy. Patcha trzymającego
mnie
w uścisku. Patch, który zaprasza mnie do kawiarenki. Patcha, który próbował mnie zatrzymać abym uniknęła wypadku.
w uścisku. Patch, który zaprasza mnie do kawiarenki. Patcha, który próbował mnie zatrzymać abym uniknęła wypadku.
"Ostatnie, czego doświadczyłam przed uderzeniem, to ból, cierpienie,
krzyczący Patch. "
-Patch czy
to ty?- otoczył mnie swoimi ciepłymi ramionami.
- Tak to ja
aniele-wyszeptał. Uświadomiłam sobie, że jakby mnie anioł nie uratował, to
skończyłabym tak, jak mama. Łzy poleciały mi strumieniem.
- Czy ktoś
kto mnie potrącił...- nie mogłam mówić szloch przeszkadzał mi
w tym, co chciałam powiedzieć.
w tym, co chciałam powiedzieć.
- Tak,
uciekł to był Gabriel- anioł, który wybrał ścieżkę zła.
- Jak to
zła?- przecież był aniołem, skrzydlaty jest dobry prawda?
-
Spokojne, zaraz co wszystko opowiem. Pamiętasz wojnę anielską/demoniczną?
- przytaknęłam. W każdej szkole, do której szłam, za każdym razem zaczynają ten
temat.- Teraz słyszysz prawdziwą wersje wydarzeń.
Pewna grupa aniołów, nie chciała spełniać swoich obowiązki. Dlaczego? Bo ludzie
w tamtych czasach byli biedni, niewdzięczni i narzekali na swoich stróżów, że
nic nie robią, aby im pomóc. Aniołowie robili wszystko by chronić ludzi. Mieli
dosyć krytykowania. Odwrócili się od Boga, który dał im dom, miłość,
schronienie. Szatan, tak zwany Lucyfer, wykorzystał tą sytuacje. Skusił ich,
żeby poszli na stronę zła. Mówiąc ,,Bóg wasz daje wam same obowiązki! Ja wam
dam luksusy! Idźcie za mną wasz dom będzie ze mną!'' Wszyscy moi przyjaciele
zwłaszcza Gabriel poszli za szatanem.- Westchnął
-Jak to
możliwe?! Jak tak można ?
- Daj mi
dokończyć aniele. Przystąpili do piekła. Gdzie oddają hołd Lucyferowi. Upadli
kuszą kobiety, aby spłodziły im jak najwięcej dzieci- patrzyłam na niego, jak
na wariata- To nie są normalne dzieci jak ci się wydaje. Osobnik urodzony
z anioła i człowieka, do tego krew demona rodzą się potworami. Zabijają wybrane osoby, aby złożyć je w ofierze. Kolejna celem byłaś ty- chciał mnie przytulić ale się odsunęłam, musiałam uporządkować myśli.
z anioła i człowieka, do tego krew demona rodzą się potworami. Zabijają wybrane osoby, aby złożyć je w ofierze. Kolejna celem byłaś ty- chciał mnie przytulić ale się odsunęłam, musiałam uporządkować myśli.
- A wy z
nimi nie walczycie z…- gdy jestem zdenerwowana, nie mogę się wysłowić. To jest
moja najgorsza wada.
- Upadłymi
tak ich nazywamy. Oczywiście, że z nimi walczymy. Musimy- dzięki nam ten świat
jeszcze istnieje. Mari - uniósł lekko mój podbródek, aby jego oczy były na
wysokości moich- ty jesteś naszą wygraną. Masz w sobie niezwykłą moc- dar,
o którym każdy anioł marzy.
- Ja mam w
sobie moc? Niby jaką?- nie, to są jakieś żarty.
- Twoja
mama…, tylko nie płacz ! Twoje łzy są dla mnie nożem który wbija mi się w
plecy.
Zamrugałam parę razy aby powstrzymać łzy. Każda myśl o mamie, daje mi
cierpienie rozrywające na strzępy. Dla tego rzadko myślę o mamie.
-Patch mów
dalej, nie zwracaj uwagi na moje łzy- westchnęłam- tak już mam gdy o niej myślę
lub wspominam .
Przybliżył się do mnie. Strumień łez poleciał nagle. Patch złożył mi dwa
krótkie pocałunki na policzkach. Ciepło jego ust dało mi otuchę i radość- to co
potrzebowałam.
- Dziękuje
ci- uśmiechnęłam się przez łzy. Na pewno wyglądałam strasznie.
- Aniele, za
nic nie musisz mi dziękować, twoja bliskość daje mi wszystko, czego potrzebuje
do szczęścia- złączył swoje ręce z moimi. Czułam ciepło emitujących jego rąk.
-Patch ja
...- chciałam go o wszystko zapytać. Lecz jakaś siła zabrała mnie
w ciemność. Zostawiając uśmiechniętego anioła który był moim aniołem stróżem.
w ciemność. Zostawiając uśmiechniętego anioła który był moim aniołem stróżem.
Rozdział 5
Jasne światło zmusiło mnie do otworzenia oczu.
Leżałam w sali, która była mała. Spojrzałam w prawo. Na prawo stała szafeczka
zapełniona różnymi drobiazgami. Przykuło moją uwagę fotografia, którą
wzięłam do ręki. Zdjęcie zostało zabrane z kuchni.
Trzymając ramkę zrozumiałam parę rzeczy:
1.Patch
jest moim aniołem stróżem .
2.Mam w
sobie dar który umożliwi wygrać aniołom walkę z demonami.
3.Jestem
celem do zabicia.
-Mamo...-chciałabym
abyś tu była, przytuliła i powiedziała że wszystko będzie dobrze.
-Marino,
obudziłaś się?- to tata siedzący na starym szpitalnym krześle .
-Tak tato-
nie rozumiem czemu, moje własne ciało nie słucha mnie. Tata otrząsnął się ze
snu. Podbiegł do mnie i mocno przytulił.
-Tato puść
mnie! Dusisz mnie! -puścił mnie, na jego twarzy widać ogromna ulgę.
-Wiesz jak
się martwiłem?! Myślałem, że zawału dostane jak otrzymałem wiadomość ze
szpitala! Jak jeszcze raz tak zrobisz, to sam osobiście cię uduszę! - zaśmiałam
i takiego tatę lubię, próbuje być poważny, a wychodzi mu tak źle, że mam ochotę
płakać ze śmiechu. Odsunął sprawdzając czy to nie sen. Zaśmiałam tak głośno ,że
pielęgniarka do nas zajrzała.
-Tato, kto
mnie uratował?- dobrze wiedziałam kto mnie uratował, tylko po prostu byłoby
dziwne, że nastolatka po wypadku wie co i jak.
-Twój kolega
Patch. Wezwał policje i pogotowie. Gdy oni nadjeżdżali, reanimował cię dopóki
nie przyjechali. Byłaś blisko śmierci, jak twoja matka- ostatnie słowa dodał
szeptem jakby mówił do siebie. Jego serce płakało
z wielkiej tęsknoty za żoną.
z wielkiej tęsknoty za żoną.
-A gdzie on
jest tatusiu?- usiadł na łóżku obok mojej szafki. Dziwnie się czułam mówiąc
,,tatusiu'' odkąd mamy z nami nie ma, poprosił mnie aby by tak do nie go nie
mówiła. Bez żadnych wyjaśnień .
-Jest na
korytarzu, czekał, aż się obudzisz. Pójdę mu powiem że ma do ciebie przyjść. Od
razu porozmawiam z lekarzem- pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Chwilę później przyszedł Patch. Pobrudzony sadzą i krwią. Mam nadzieje, że to
nie moja krew. Dla pewności sprawdziłam ręce. Zero krwi tylko parę siniaków.
-Witaj
aniele, nie bój się. To nie jest twoja krew. Pamiętasz co ci mówiłem we śnie?-
przytaknęłam- to dzieci Gabriela upadłego. Teraz opowiem ci parę rzeczy, które
mogą zmienić twoje podglądy o mnie.
-Mów.-Usiadłam
w pozycji siedząco- leżącej . Patch usiadł na krańcu łóżka.
Rozdział 6.
Dzieci Gabriela upadłego są istotami o potężnej sile. Czasem większej od
naszej. Anioł stróż, który ma w sobie krew anielską, a zarazem demoniczną
i gdy jest pół człowiekiem- ma moc o podwójnej sile. Sama moc demoniczna jak anielska jest potężna. Gdy te siły się łączą wychodzi coś, co nie można wytłumaczyć. Ale- o matko jak ja nie lubiłam słowa ,,ale''- gdy anioł stróż przyjmie demoniczną to powoli umiera. Jego dusza nie odwracalnie umiera. Upadli nie zdają sobie z tego sprawy, że ich ciało i dusza gnije.
i gdy jest pół człowiekiem- ma moc o podwójnej sile. Sama moc demoniczna jak anielska jest potężna. Gdy te siły się łączą wychodzi coś, co nie można wytłumaczyć. Ale- o matko jak ja nie lubiłam słowa ,,ale''- gdy anioł stróż przyjmie demoniczną to powoli umiera. Jego dusza nie odwracalnie umiera. Upadli nie zdają sobie z tego sprawy, że ich ciało i dusza gnije.
-Nie da się
ich jakąś uratować?- brzmiało to jak jakaś klątwa Egipska, którą kiedyś
czytałam. Westchnął .
-Próbowaliśmy,
ale na nic nasze starania.- przeczesał włosy wyglądał jak mały chłopiec
zmęczony zabawą.
-Patch jest
moim stróżem prawda?
-Tak
aniele.- musisz mi Teraz odpowiedzieć na pytanie które dręczyło mnie gdy
dowiedziałam się że jest moim aniołem stróżem.
-To czemu
chodzisz normalnie do szkoły?- mam okazje zapytać się o wszystko co mi leżało
na sercu.
-Ja nie
chodziłem do szkoły w Dąbkach jak ci się wydaje.- wzruszył ramionami
jakby nic wielkiego nie zrobił.
-Jak to?
Przecież wszyscy cię widzieli! Jak uczysz się, ćwiczysz na w-f!- podniosłam
głoś. Nie moja winna że nerwy poszły w górę. Chciałam dowiedzieć się
wszystkiego. Patch przysunął się bliżej, złapał mnie za rękę.
-Aniele,
nigdy nie chodziłem do szkoły, to było wspomnienie dla każdej osoby która
chodzi do tak zwanej budy. -uśmiechnęłam. Zamiast powiedzieć buda wyszło,,
mudy''
-Patch
jestem waszą wygraną?- palcem wskazującym nacisną mi gestem zamilczenia.
-Cicho
aniele, dzisiaj za dużo tych informacji musisz odpocząć- pocałował mnie w czoło
i wyszedł.
Rozdział 7.
Zasnęłam .
Zobaczyłam tatę, stał przede mną. Nie widział mnie, podświadomość mówiła
mi że to wizja. Nie mam pojęcia skąd to wiedziałam.
Zaczął biec bezszelestnie niczym pantera. Ruszyłam zanim. Biegł do
momentu usłyszenia chrapliwego głosu. Skoczył w krzaki prosto na zdeformowane
osobę dorosłą o twarzy dziecka. Pazury zamiast rąk. Dwie głowy połączone w
jedno. Syczał , obracał się próbował zwalić tatę z pleców. Tata wyskoczył od
potwora by muc go zabić. Monstrum rzuciło się prosto na tatę, w odstanej chwili
przeskoczył na bok. Stałam tam, nie mogąc się ruszyć. Temu czymś to nie
przeszkadzało, atakowało cały czas wysuwając ręce-pazury. Odskakiwał w
ostatniej chwili zetknięcia cię z dzieckiem.
Czekał na
dobry moment.
Pot spływał
mu bez ustanku.
Potwór
spróbował innej taktyki.
Przybliżał się do niego, on się oddalał aż tata nie zauważył dziury w glebie.
Upadł , leżał na plecach.
Próbowałam krzyknąć, lecz nic nie mogłam zrobić.
Potrafiłam tylko patrzeć na śmierć mojego ojca. Dziecko które mierzyło ponad 2
metry rzuciło się na tatę. Machał pazurami jak nienormalny próbował drasnąć
rękę która dusi jego szyje. Z nikąd prawy pazur wydłużyło się i drasnęło
ramie taty. Krzyknął, kopnął niby dziecko w głowę poleciało z hukiem na drzewo.
Z szybkością błyskawicy wyciągnął miecz z pochwy, ostrym końcem przyłożył do
gardła potwora.
-Powiedz
Gabrielowi że jego śmierć jest już blisko i stanie się to z moich rąk.
-Łowco
strzeż się! Nikt nie jest bezpieczny nawet woja ukochana córeczka Rozalia-
piskliwych głosem skończył moje imię.
-Nie mieszaj
w to Rozalii stworze !Ona nic wam nie zrobiła!- oczy płonęły nienawiścią
ojca.
Teraz jak patrzę na te scenę to widzenie inne oblicze moje taty zawsze miły,
spokojny, wyrachowany a tu co dostrzegam? Mężczyznę wyglądający jak anioł
śmierci pragnący tylko rozlewu krwi.
-Ona zrobiła
ba-a-a-ardzo dużo.- próbował wstać lecz ojczulek wybił mu głębiej miecz.
Brr! Okropny widok .
-Zamknij się
stworze! Przekaż Gabrielowi wiadomość- odciął demonowi głowę z której
tryskała czarna krew. Usiadł obok najbliższego drzewa. Na moje szczęście miał
tylko jedną ranę na prawym ramieniu. Z wojskowej kurtki wyciągnął fiołki
: dwie zielone i osiem czarnych. Czarną odkręcił, wyrzucając korek w las za
siebie. Miksturę trafił prosto w potwora. Atramentowy kolor począł palić
ciało bestii.
Zieloną wcierał w ranę zadaną przez istotę która leżała metr od niego.
Obrażenie minęło w mgnieniu oka. Wstał.
Wyglądał jak pijany. Twarz zmęczona, wychudzona na pewno (mogę o to się
założyć) nic nie jadł w ciągu paru dni. Muzyka z telefonu ojca zabrzmiała tak
głośno pobudziło zwierzęta w lesie. Odkaszlnął parę razy, wypluwając od razu
ślinę.
-Dzień dobry
przy telefonie James Raidver.- nie wiedziałam kto mówi po drugiej stronie
telefonu lecz domyślałam się.-Jak to?! W którym szpitalu ? Aha... dobrze już
jadę!- mówią o mnie? Dziwne...wizja pokazująca przyszłość? Wątpię a może to
tylko sen...
Tata pobiegł
w głąb lasu ja oczywiście zanim. Fiołki i inne materiały hałasowały jakby
tłukły się o siebie. Nie zwracał na to uwagi. Leciał prosto da samochodu.
Stałam tam i patrzyłam jak tata w chodzi do pojazdu i zostawia mnie samą w
lesie nawet nie wiedząc o moim istnieniu.
Rozdział 8
Otworzyłam
oczy.
Leżałam w
sali która jest większa od mojego pokoju. Mogę na spokojnie wszystko
przemyśleć.
Miałam
wizje.
W której
pokazuje mi się drugie oblicze taty.
Widziałam
zmutowane coś. Dorosłego ,,człowieka'' o twarzy dwojga dziecka połączone w
jedno.
Tata jest...
jak ten stwór mówił? A! Że jest łowcą. Kto to jest łowca? Musze go
zapytać. Ale wątpię czy mi powie… ,, Nie mieszaj w to Mariny'' co to może
znaczyć ?! Czekaj....
Kiedyś
czytałam legendy o nocnych łowcach. Stwór który polował tata to może być demon.
A demony są z piekła. To wiem na 100%. Nocni łowcy mają w sobie cząstkę krwi. A
to ,,dziecko'' nazwało tatę łowcą więc mama też jest łowcą to ja
kim jestem?
Koniec! Z
tym rozmyślaniem! Czas wsiąść się za siebie! Najpierw muszę się
dowiedzieć całej prawdy ode mnie zależy czy świat przeżyje.
*
* * * * * *
Siedziałam w
szpitalu nie całe dwa tygodnie. Tata ani razu mnie już nie odwiedził. Pytałam
się lekarza (znajomego taty) dlaczego nie przyjeżdża.
-Twój ojczym
musiał wyjechać na delegacje. Jest mu bardzo smutno z tego powodu. W dniu
którym cie wypuszczą przyjedziecie po ciebie.
Patch
przychodził niemal codziennie. Gdy chciałam dowiedzieć czegoś szczególnego,
uciekał mówiąc:
-Aniele,
musze iść mam pilne spotkanie ale obiecuje, że jutro przyjdę jak najszybciej.
A moja
przyjaciółka za każdym razem jak przychodziła to przynosiła lekcje i ogłaszała
najnowsze plotki.
I tak mijały
dni to czasu wyjścia ze szpitala.
Rozdział 9
Dwa tygodnie
siedzenia w szpitalu było najgorsze co w życiu mnie potkało. Co dziennie
zadawane te same pytania ,, Dobrze pani się dzisiaj czuje? '' albo ,,Czy żebro
pani jeszcze dokucza?''
I tak przez
cały czas. Zaczęło mnie to po prostu denerwować. Dobrze że jutro już
wracam do domu aby dowiedzieć się prawdy.
*
* * * *
Noc.
Nie mogłam
spać, rzucałam się na każdą stronę łóżka. Zmęczona na przymus wywołałam sen.
A w nim mama
leżąca pół-martwa przy samochodzie.
-No Tristano
bez mieczy i fiołek nie jesteś taka mocna zwłaszcza jak jesteś w cieleniu
człowieka.
Klasnął
w obie dłonie za jego plecami pojawiły się słudzy.
-Moje
kochane dzieci zabierzcie miecze i podrzućcie je pod jej dom- pokazał palcem na
mamę.- Dom w którym mieszka ukochany Stark. Tylko nie róbcie mu krzywdy.
Niech myśli że jego ukochana żona popełniła samobójstwo- zaśmiał się
złowieszczo jego głos zadudnił mi w głowie.
-Nigdy ci
się nie uda Gabrielu!
A więc to
był ten słynny upadł, stał na czele grupy wyznającą wiarę piekła. Blond
włosy do ramion , niebieskie zimnie oczy.
- Mylisz się
aniele- wyciągnął pistolet . Strzelił prosto w serce mamy.
-Mamo nie! -
krzyczałam bez głośnie, chciałam ją przytulić lecz nie mogłam się ruszyć.
Mama nie
żyje przez Gabriela. Zemszczę się jeśli będzie to kosztowało moje życie.
* * * * * *
8.00 rano.
Czekałam
przed salą na tatę spóźniał się dobre 30 minut. W czasie czekania: posprzątałam
pokój, wygładziła łóżko, wyrzuciłam papiery do kosza.
Nie które
czynności powtarzałam nawet dwa razy.
Teraz jak
wyczyściłam pokój wyglądał jakby nikt w nim nie leżał od lat. Chociaż
sprzątaczki będą miały mniej roboty. Ciężkie kroki zadudniły w sali której się
znajdowałam.
-Cześć
córeczko- przytulił mnie
-Hej tato-
uśmiechnęłam się sztuczne o niczym nie mając pojęcia.- możemy już jechać?
Białe ściany
rujnowały moje oczy dosłownie.
- Tak! Przed
przyjściem do ciebie, wziąłem od lekarza papiery umożliwiające tobie wyjście.
Wyglądał tak
nie winie… niebieska koszula z czarnymi spodniami. Zwykły człowiek
nie skapnął by się ,że pod koszulą są małe noże albo fiolki w bucie. Zauważył
że patrzę na niego podejrzliwie.
-
Wezmę ten największy bagaż- wskazał torbę która jest oparta na framudze drzwi-
a ty Marino weźmiesz te dwa małe. Wyszliśmy z sali , przez dwa tygodnie
mieszkałam na pierwszy piętrze czas do dotarcia do samochodu trwałą
nie całe 10 minut.
Rozdział 10
Dojechaliśmy.
Dom w którym
mieszkałam wyglądał martwą.
Szare ściany
, dach w kolorze ciemnego brązu.
Dom który w
skrywa mroczne tajemnice.
Pobiegłam
do pokoju, zostawiając tatę na schodach aby plan w cielić w życie.
Zadzwonię do Patcha aby jak najszybciej przyjechał. Ściągnę tatę i jego do
salonu. Dowiem się od nich całej prawdy. Usłyszałam tatę idącego w stronę
mojego pokoju.
Krok
pierwszy.
Uśmiechnęłam
się sztucznie do niego udając szczęśliwą z powrotu do domu
-Tatusiu
położysz mi tą torbę koło łóżka?
- Tak
skarbie- udało mi się wziewność jakbym była zmęczona.- kochanie prześpij się na
pewno jesteś wyczerpana a ja w tym czasie zrobię słynnego omleta co bardzo
lubisz.
-Dobrze
tatusiu- jak przytuliłam tatę od razu poszłam do lóżka. Z zatroskaną miną
wyszedł. Leżałam bez ruchu dobre parę minut sprawdzając czy nie podsłuchuje (
czasem tak się zdarzało jak chciałam się wymknąć do koleżanki). Droga wolna.
Krok
drugi.
Przyjazd
Patcha. Wyciągnęłam z czarnej torebki biały telefon. Anioła stróża mam w
szybkim wybieraniu.
Siedząc na
łóżku wzięłam dwa głębokie wdechy i przycisnęłam zieloną słuchawkę. Odezwał się
jako pierwszy.
-Witaj
aniele- jego głos jest piękny nawet jak mówi przez telefon.
-Patch
przyjeżdżaj do mojego dom jak najszybciej coś się stało strasznego-
przewróciłam krzesło obok biurka aby było bardziej realistycznie.
-Ok już lecę
nie wychodź z pokoju zrozumiano?- rozłączył nie dając mi odpowiedzieć.
Krok
trzeci.
Położyłam
komórkę na biurko. Po cichu ( jak tylko mogłam) zeszłam na korytarz. Kuchnia
znajduje się na końcu korytarza, więc bez trudu potrafiłam przejść koło taty.
Dotarłam do drzwi nie martwiąc się czy ktoś mnie przyłapie. Trzymając klamkę,
zauważyłam biegnącego Patcha. W ostatniej sekundzie przez zderzeniem
Patcha z drzwiami, nacisnęłam klamkę, przyciągnęłam ciężkie wejście do mojego
domu.
- Aniele ,
co się stało?!- zaczął mnie oglądać szukając ran, jakie to słodkie tak się o
mnie martwi ale prawdy nie chciał mi całej powiedzieć.
-Nic się nie
stało - wzruszyłam ramionami.
Krok
czwarty.
-Jak to?! -
jego twarz wykazywała zdumienie a zarazem wściekłość.
- Cicho, ty
mój kochany aniele- gestem uciszający ( przyłożenie palce na jego usta) kazałam
mu się zamknąć- Tato Chodź tu proszę !
- Już idę- w
czasie gdy tata szedł zamkłam drzwi wejściowe.
Spokojnym
krokiem szedł wzdłuż korytarza, dopóki nie zobaczył Patcha stojącego koło
lustra. Przez jego twarz przemknęło zdziwienie.
-Mir, co on
tu robi?- Patch wlepił we mnie oczy. Szukając we mnie odpowiedzi.
-Chcę
prawdy.- w osłupieni patrzeli we mnie jak na zjawisko kosmiczne, cofnęłam
się o krok do tyłu aby dobrze ich widzieć.
-Aniele,
jakiej prawdy?- głos mu drżał.
-Całej
prawdy! Wiem że jestem celem do zabicia, że mam w sobie moc która pomoże
wygrać dobrej stronie!
Ale dlaczego
ja?!
-Czas
córeczko, abyś dowiedziała się kim jesteś i jaką role masz odegrać chodźmy do
salonu.- poszliśmy wszyscy do pokoju dziennego.
* * *
* * *
Salon był
największym pomieszczeniem w cały domu.
Dwie sofy
strojące naprzeciw siebie. Na środku stolik z brudnymi szklankami. Tata nie
miał czasu ostatnio posprzątać nie mam mu tego za złe ale jak widzę
bałagan to mnie normalnie skręca. Patch i Tata usiedli na kanapie która była
najbliżej kuchni, a ja klapłam sofie która była koło okna.
Przeczesali
obaj włosy wyglądali jak dwie krople wody, brązowe loki szare ślepia. Czy
jesteś podobna do mamy? Czarne włosy, zielone okrągłe oczy, Głowa w kształcie
serca.
Z zamyślenia
wyrwał mnie tata, który za każdym razem jak się denerwuje to kaszle lekko.
-Marino,
jak już wiesz jestem nocnym łowcom- przytaknęłam- mam w sobie
cząstkę anioła, bronie świata przed demonami takimi jak dzieci upadłym.
-Czy mama
była nocny łowcom?- moje uczucia są zmieszane, jestem radosna że uszy łysze
prawdę a zarazem jestem przerażona.
-Nie była
nocnym łowcom, była aniołem- mówił tak lekko jakby nic się nie stało.
-Jak kto
aniołem?! Przecież aniołowie nie mogą mieć dzieci to każdy wie!
-Aniele, jak
wiesz my jaką stróże jesteśmy w połowie ludźmi...
- I??
-I twoja
mama nie była zwykłym aniołem , była archaniołem najwyższej rangi. Została
przydzielona do twojego ojca, takie zostało jej wybrane przeznaczenie.- Zamilkł
na moment aby złapać oddech.
-Nie
rozumiem cię Patch, dziadek też miał moc anioła stróża?
-Tak-
odpowiedzieli chórem.
-Dalej nie
ogarniam! Mama w czasie gdy żyła istniała jako archanioł , a w tobie tkwi moc
anioła więc... kim ja jestem ?!
-Jesteś w
pełni człowiekiem jak aniołem córeczko.
-Czy to jest
możliwe?- Nie na taką rozmowę się spodziewałam .
-Aniele,
praktycznie rzecz biorąc to nie.- westchnęli głośnie i wyraźnie widać, że chcą
już tą rozmowę skończyć ale nie mogą, muszą mi wszystko powiedzieć.
Nawet jeśli
to będzie bolesne.
-Patch,
ojcze co przede mną ukrywacie?- Patch otworzył usta lecz rozmyślił się po
chwili.
-Córeczko
masz dar, który może uratować miliony ludzi i jesteś bardzo dla nas
cenna, zwłaszcza dla strony dobra. Czy miałaś ostatnio jakieś wizje z
przeszłości?
-Tak...
-Możesz nam
je opowiedzieć o czym były?
Zaczęłam
opowiadać o tacie który biegł przez las szukający potwora, którego miał zamiar
zabić. Druga wizja dotyczyła mamy pół-martwej czekająca na śmierć z rąk
Gabriela przewodniczącego grupą upadłych.
-Twój
dar zaczął się rozwijać. Będziemy musieli się wyprowadzić.- Patch
spięty był tak mocno, że jak wykonywał ruch to przez jego twarz przemykało ból.
-Nie ja mam
tu przyjaciółkę! Nie mieszkałam nawet tu 2 miesięcy!!
-Czy twoja
przyjaciółka nazywa się Gabi?- przytaknęłam- Stark czy to nie anielica z rudymi
włosami?
-Tak mi się
wydaje- rozmawiali tak sobie jakby mnie tu nie było.
-Halo ?! Ja
tu jestem! Jak kto Gabi jest anielicą?
- Aniołem
stróże jest dopiero od 2tygodniu nie mogła ci nic powiedzieć bo prawdy musiałaś
dowiedzieć się od nas. Tak zostało skonstruowane przeznaczenie.
-Ale to ci
mówiła o rodzinie...
-Było prawdą
jej najmłodszy brat Darek topił się w jeziorze uratowała go, oddając życie by
go zbawić przed śmiercią. Każdy człowiek który zrobi wszystko
aby uratować bliźniego dostaje skrzydła anioła stróża z cytatem: Ten, kto
ratuje życie jednego człowieka, ratuje cały świat.* Tym fragmentem kieruje się
dokońca życia.
Ten, kto
ratuje życie jednego człowieka, ratuje cały świat*- cytat Thomasa Keneally z
książki " Lista Schindlera "
Patch wyciągnął
telefon z kieszeni kurtki wystukał szybko jakiś numer.
-Słuchaj
wie, wszystko. Tak… tak… no masz być za 5 minut! Dobra…. proszę czy możesz
łaskawie być za 5 minut?!- powiedział szeptem coś do słuchawki i się rozłączył.
Włożywszy komórkę do kieszeni, spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Dzwoniłeś
do Gabrysi?- kiwnął lekko głową- Idę do kuchni chce cie coś ?
-Nie
dziękuje aniele.
-Ja też
podziękuje.
-Okay to
idę- szybki krokiem poszłam do kuchni, czułam ich wzrok gdy szłam. Wstawiwszy
wodę na herbatę podsłuchałam rozmowę taty i Patcha.
-Trzeba
będzie…- to był tata- upadli już wiedzą…
-Od razu
wyjeżdżamy tylko musimy czekać na tą anielice która powinna być już 5 minut
temu.-Jak ten czas szybko leci
-Ubrania
dostanie na miejsc…- czajnik zapiszczał wrzuciłam torebkę do szklanki zalewając
wrzątkiem.
Ktoś zapukał
do drzwi wejściowych.
Rozdział 11
Tata, Patch,
Gabrysia i ja wsiadaliśmy do samochodu mojego osobistego anioła stróża.
Mieliśmy jechać do Scholii, znaczy ja tylko oni mnie pilnują by nie stało mi
się krzywdy. Siedziałam z tyłu.
Kierował
Patch dziwne są moje odczucia za każdym razem gdy jeździłam z tatą siedziałam z
przodu nawet gdy byłam bardzo małą dziewczynką.
Podróż
trwała w milczeniu.
Parę razy
zadawałam to samo pytanie:
-Daleko
jeszcze?
Wiem, wiem
zachowuje się jak dziecko ale zrozumcie siedzenie ponad 5 godzin w aucie i
tylko jedna przerwa siku oraz na zjedzenie czegoś w Mcdonald doprowadzało
do szaleństwa. Postanowiłam się przespać szkoda, że tam myśl nie przyszła mi
wcześniej. Patch oczywiście czytał mi w myślach. Trzymając jedną ręką kierownice
ściągał czarną skurzaną kurtkę. Serce zaczęło mi szybciej bić. Zaczerwieniłam
się lekko ale dobrze widocznie. Kątem okiem spostrzegłam Gabi która nie może
powstrzymać chichotu. Niech ją gęś kopnie.
-Proszę
aniele- cała czerwona wzięłam od niego kurtkę.
-Dz…dziękuje-
dałam mocne kuksańca przyjaciółce, jęknęła z bólu. Trudno się mówi nie musiała
się ze mnie śmiać. Tata spał odkąd zaczęła się podróż nie dziwie się mu, tyle
zdarzeń w ciągu 2tygodniu. Teraz należy mu się odpoczynek. Podłożyłam kurtkę
pod głowę. Pachniała wodą kolońską i magią .
Sen
przyszedł szybciej niż się spodziewałam.
Rozdział 11.
Schola.
Do której
będę chodzić na pierwszy rzut oka wydaje się mała. Gdy przybliżałam się to
Schola rosła razem z innymi budynkami znajdujące się z tyłu.
-Tato gdzie
ja będę mieszkać?- nie chciałam sama mieszkać zwłaszcza z nikim obcym.
Tata zaczął mi tłumaczyć co i jak.
-Marino
widzisz ten budynek z tyłu scholii?
-Tak.-
budynek z czerwonej cegły miał być moim kolejnym domem. Po prostu super.
Z gmachu
wyszła smukła kobieta o niebieskich oczach.
-Ty jesteś
na pewno Marina?- przytaknęłam, zazdrość wzbudziło moje serce wysoka blondynka
o błękitnych oczach, idealna dziewczyna dla każdego chłopaka. Spojrzałam na
Patch stał luźno oparty o swój czarny samochód. Poczuł, że na niego patrzę.
Uśmiechnął się uwodzicielską, jego jedną spojrzenie wzbudzało mnie o zachwyt.
Moja intuicja podpowiadała, że tu się uczy. Odwróciłam wzrok, wsłuchałam
się kobietę która ma mi coś do powiedzenia.
-Jestem
Anna- podała mi rękę- zostałam wybrana jako twoja mentorka.
-Przepraszam,
że zapytam ale kto to jest mentorka? Nie za bardzo jestem w temacie.-
uśmiechnęła się do mnie.
-Mentorka
jest to twoja druga matka, która uczy cię jak iść przez życie Gabi oraz Patch
też mają swoich mentorów- kątem oka spojrzałam na przyjaciółkę, przytuliła
mnie.
-Nie smutaj
mi się tutaj! Będziesz miała ze mną pokój! Będziemy zapraszać chłopaków robić
dzikie imprezy!
-O nie moje
drogie panie! Dzikich imprez nie będzie!
-Czemu?!-
Nie jesteś moim ojcem! A tak to w ogóle gdzie tata?
-Tata
poszedł zając się formalnością.
-Aha- już
nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć pokój- Patch dlaczego nie możemy urządzić
dzikich imprez? Boisz się zostać niezaproszonym?- uniosłam jedną brew by moja
zdania brzmiało zabawnie. Parsknął.
-Nie mój
aniele, bo jak urządzicie dziką imprezę to nikt do was nie przyjdzie bo cisza
nocna jest już o 22.00, a po drugie mam obok was pokój więc chcę się wyspać i
po uczyć.- Gabi dopadł kaszel wraz ze śmiechem.
-Zawsze
wiedziałam, że lubisz się uczyć w czasie szkolnym ale wolnym też serio? Marina
jak nazywamy takie osoby?
Dobrze
wiedziała jak nazywamy takie osoby tylko chciała aby wyszło to z moich
ust. Od razu jak to powiedziałam pożałowałam tego.
- Nazywamy
takie osoby kujonami które uczą się nadmiernie taką właśnie osobą jest Patch.
Patch jest kujonem.
Złapał mnie
za biodra i podrzucił mnie jak jakiś worek ziemniaków. Przerzucił na ramie
widziałam tylko jego plecy. Pachniały mydłem. Kopałam i krzyczałam prosząc aby
mnie puścił, lecz on nic nie zareagował . Szedł normalnie jakby nic się nie
stało.
Poczułam
zapach wody.
Patch stał w
pobliżu sadzawki. Dobrze, że nikt o tej porze s nie kręcił się, bo byłoby nie
złe widowisko.
-No, aniele
teraz pożałujesz za nazwanie mnie kujonem.
Rzucił mną
wysoko prosto do wody. Krzyk ugrzązł mi gardle. Zamkłam oczy aby uśmierzyć ból.
Czekałam widocznie całą wieczność bo nie zetknęłam z taflą wody. Na plecach
poczułam dwie silne ręce, ustawiające mnie do pionu. Otworzyłam oczy stałam w
objęciach Patcha.
-Ale ty…. no
ja… miałam zrobić bum!- stałam tyłem do sadzawki. Wzrok wyszukałam mentorkę i
Gabi idące w naszą stronę. Ich twarz pokrywało wielkie uśmiechy. Patch
przybliżył usta do mojego ucha.
-Nigdy bym
cię nie skrzywdził bardziej wolałbym życie stracić. Chciałem dać ci nauczkę!
Nie źle się wystraszyłaś prawda?- jego twarz objęło radość było mu do śmiechu,
mi nie bardzo. Strach zaczął ulatniać, Patch jeszcze się policzymy. Za plecami
pojawiła się mentorka i moja najlepsza przyjaciółka.
-Marino
chodźmy już do pokoju ciemno się już robi.- wyrwałam się z objęć anioła stróża.
-Dobrze,
dowidzenia mentorką! Chodźmy Gabi.
Ruszyliśmy w
stronę akademiku.
Rozdział 12.
Mój pokój
znajdował się na ostatnim piętrze. Mieszkanie większe było od salonu w
moim dawnym domu.
-Miranda co
się tak patrzysz??
-Gabi, ale
ten pokój jest ogromny! -klapłam na łóżku z niebieską poszewką.
-Największy
w akademiku.- położyła się na przeciwnym łóżku.
-Serio?!- na
wierzyłam patrzyłam na nią jak na wariatkę. Wspominała że jedyne z Patchem
mieszkamy na ostatnim piętrze ze względu bezpieczeństwa. Patch powinien
mieszkać w męski. Ale jestem taka cenna a on jest moim aniołem stróżem
-Serio. A
twoje ubrania są tam.- wskazała białą szafę obok łóżka na który się akurat
kładłam.
-Kiedy
zaczynam zajęcia?
-Dopiero jak
przejdziesz rytuał- położyła się na plecach robiąc rowerek.
-Rytuał!?-
nigdzie nie pójdę rytuał kojarzy mi się tłumem gapiów.
-Spójrz na
list. Leży na biurku.- podeszłam do sekretarzyka, leżała tam złota
koperta ozdobiona parą złotych skrzydeł.
-Ja idę na
zajęcia, ogarnij plan zajęć.
-Ok.-wyszła.
Zostałam
sama w pokoju usiadłam na fotelu które stało koło biurka. Rozerwawszy kopertę
ujrzałam swoje imię i nazwisko.
Droga
Mirando Raidver!
Witamy w
Scholii! Mamy Nadzieje ze tu się spodoba!
W dniu
dzisiejszym odbędzie się twój rytuał. O godzinie 19.00. Wyznaczający cię do
jakiej grupy będziesz należała. W danej grupie nauczysz się umiejętności
pozwalające na przetrwanie w czasie np. ataku na szkołę. Ubrania i rzeczy
osobiste są w szafie oraz w łazience. Na ceremonie proszę przyjść w czarnej
długiej sukni i upiętymi włosami (najlepiej w kok). Posiłki odbywają się na
stołówce.
Śniadania o
8.00
Obiad o
15.00
Kolacja
20.00
Lekcje
ogólnie zaczynają się o 9.00 (zależy tez od grupy).
Wszelkie
pytania i wątpliwości proszę zgłaszać mentorce nią jest Anna Carld.
Rada Scholii z Guthic
Rozdział 13.
Siedząc w
pokoju przeglądałam rzeczy, które zostały mi dostarczone.
Wszystkie mi
się podobały, ale nie czułam się jakoś szczególnie. Ubrania które znajdowały
się w moim poprzednim domu miały historie. Tak bardzo tęskniłam za mamą,
zwłaszcza jak się uśmiechała. Tam gdzie jest najprawdopodobniej czuje się
dobrze. W sercu poczułam ciepło. Głos żeński przemówił w mojej głowie.
- Kochanie
wiesz jak bardzo cię kocham, proszę cię nie zamartwiaj się o mnie. Jestem
zawsze twoim sercu.
To mama.
-Dziękuje ci
mamo! -zegar wybił godzinę 18.00. Czas się ogarniać do obrzędu.
Z szafy
wyciągnęłam czarną prostą sukienkę, rajstopy oraz baletki. Poczłapałam do
łazienki. Odzież które miałam na sobie wyrzuciłam prosto do kosza na
pranie. Sukienka delikatna z materiału leżała na mnie jak ulał. Dziwne skąd
znali moje rozmiary? Wzruszyłam ramionami. Ubrałam resztę ubrań przygotowanych
przez ze mnie. Zostało jeszcze tylko zaczesać włosy. Nie mając żadnego pomysłu
wybrałam koka. Zaczesałam włosy w kitkę które związałam gumką. Wyszło
niesfornie ale moim zdaniem idealnie.
Ktoś zapukał
do drzwi. Poszłam sprawdzić to Patch. Zagwizdał.
-Aniele,
przepięknie wyglądasz!- oparł się o framugę drzwi. Wyglądał jak anioł w
ludzkiej postaci.
-Dzięki-
uśmiechnęłam się czarująco.
Nagle z nikąd przyszła mnie myśl czy jestem normalną nastolatką? W sumie nie
lubię się makijażu wręcz nienawidzę. Na zakupy nie mam ochoty bo moim zdaniem
jest to nudne, gadać o jednym i o tym samy. Do chłopaków też mnie nie ciągnie.
Wole pomagać, nawet wyrzucić głupi papierek do kosza. Jestem normalna?
Zamyślenia
wyrwał mnie Patch który przyglądał mi się dłuższą chwilę.
-Chodźmy. -
ruszyliśmy w stronę wyjścia.
-Patch a to
będzie bolało?
-Nie aniele,
spokojnie nie masz powodów do zmartwień. Zostaniesz tylko wybrana do której
grupy będziesz należała. Jak wiesz Jarli i ja jesteśmy w grupie aniołów
stróżów. Moim zadaniem jest cię pilnować tak jak Gabrieli.
-Gabi też
jest moim aniołem stróżem??- kiwnął głową.
-Tak
niedawno się dowiedziała.
-Opowiesz mi
o wszystkich grupach?- szliśmy właśnie w stronę sadzawki do której Patch chciał
mnie w pierwszym dniu wyrzucić. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Pierwszą
grupą są likatropy. Stworzenia które są pół-ludźmi i pół-wilkołakami. Ich
zadaniem jest ochrona szkoły nas też to obowiązuje. Tylko oni za każdym
razem gdy jest bitwa idą na pierwszy ogień.
-A wilkołaki
istnieją?
-Nie, każdy
kto został ugryziony przez wilkołaka zabija swojego pana więc jest bardzo małe
prawdopodobieństwo, że jest jakiś jeszcze na świecie. Następna grupa to
Faerie są to ludzie którzy mają w sobie większa część rośliny. Zajmują się
przyrządzaniem różnych ziół dla nocnych łowców. A i Faerie nigdy nie kłamią.
-To lipa jak
mają jakąś tajemnice to szybko ją wygada.- wzruszył ramiona
-Dhamphiry…
-Dhamphiry a
nie wampiry?
-Daj mi
skończyć aniele. Dhamphiry są ludźmi jak wampirami więc mogą chodzić normalnie
w świetle. Piją krew ale zwierzęcą. Nie umierają jak się uderzy się w nich
kołkiem drewnianym.
Byliśmy
blisko uroczystości widać było różne barwy. Gdy podchodziliśmy coraz bliżej
strach gromadził się wszędzie gdzie tylko można. Bała się, że wśród ku obrzędu
ucieknę i zrobię ze siebie pośmiewisko. Dobrze, że Patch szedł koło mnie bo
chociaż to dawało mi trochę otuchy.
-Nocni łowcy
są istotami które mają w sobie tylko cząstkę krwi anioła. Zajmują się zabijaniem
demonów taki jak dzieci upadłych. Nocny łowców jest coraz mniej..
-Czemu?-
spojrzał na mnie smutno. Widocznie nie chciał mi mówić.
-Później ci
powiem aniele. Obrzęd już się zaczął. Brakuje jeszcze tylko ciebie.
Zostawił
mnie na ścieżce prowadzącej do kręgu. Poszedł usiąść na ławce koło Gabi.
Uśmiechnęła się. Jak je zazdrościłam wolałabym siedzieć z nią. Westchnęłam.
-Marino
chodź tu- wskazała mi palcem wskazującym koło przecięte gwiazdą.- stań tam i
czekaj na polecenia. Nie bój się.
Spełniłam
jej rozkaz. Stałam w okręgu który był przecięty gwiazdą. Strach wypełnił całe
moje ciało. Tysiąc spojrzeń wlepionych we mnie. Jeny! Jak ja bym chciała
stąd uciec. Lecz nie mogła stałam jak słup. Wsłuchałam się w głos swojej
mentorki.
-Witajcie
Faerie!- przycisnęli prawą pięść do piersi i się skłonili.
-Witajcie
Dhamphiry!- przycisnęli lewą rękę do piersi skłonili się szybko z gracją.
Stałam tam
wpatrzona jak zaczarowana. Każda istota chodzą do scholii wyglądała inaczej.
Każda postać wyglądała pięknie. Nie dałam rady objąć wszystkich wzrokiem.
-Witajcie
nocni łowcy!- klęknęli na jedno kolano, uderzając się prawą pięścią w klatkę
piersiową.
Wzrokiem
szukałam Patch, dopiero gdy nocni łowcy usiedli zobaczyłam mojego anioła
stróża. Wpatrzonego we mnie bez żądnego skrępowania. Odwróciłam się, rumieniąc
się na czerwonego buraka.
-Witajcie
aniołowie stróże!- klęknęli opuszczając głowę zastała minuta ciszy.
Wstając,
muzyka zaczęła znowu grać. Lecz o wiele ciszej. Do mentorki podszedł a
kobieta z platynowych włosach. Powiedziała coś do ucha. Kiwnęła głową widać, że
na jej twarzy przejęcie. Odeszła zostawiając mentorkę chodzącą w kręgu której
się znajduje.
-
Dzisiejszym dniu w naszej scholii doszła nowa uczennica Marina Raidver.-
podeszła do mnie, na jej twarzy wykazywała powaga.- Marino zadam ci dwa
podstawowe pytania. Gdy skończysz odpowiadać, zostaniesz przydzielona do grupy
w której rozpoczniesz naukę rozumiesz?
-Tak
mentorko.
-Czy ty
Mirando Raidver chciałabyś zmienić swoje imię i nazwisko?- nigdy bym tego nie
zrobiła, mama mi takie wybrała więc takie zostanie.
-Nie
mentorko.
-Dobrze
rozumiem twoja jest to decyzja.- uśmiechnęła się do mnie. Anna gdy się
uśmiechnęła to wygląda jak czternastolatka nastolatka.
-Czy Marino
akceptujesz swój los?- nie miałam wyboru, taka się urodziłam i taka umrę.
-Tak
mentorką.
-Dobrze!
Marino, Teraz zostaniesz sama w kręgu nie bój się, odczujesz różne emocje.
Dobre i złe, twoje serce ma wybrać w jakiej grupie chcę należeć. Na oczy
nałożymy ci czarną opaskę by twoje inne zmysły się uaktywniły rozumiesz?
Kiwnęłam
głowa, miękkim materiałem zostały mi zakryte oczy. Widziałam tylko
ciemność. W mojej głowie pojawił się głos mentorki. W słuchaj się mój głos
Marino… Dobre uczynki idą do nieba przeciwne do piekła.
Fala bólu
ogarnęło moje ciało, krzyk ugrzązł w gardle. Wydałam jedynie cichy jęk.
Chciałam aby to jak najszybciej się skończyło. Każdy kto sercem się
słucha, może wybrać ścieżkę którą będzie podążać, lecz nie każdy może
wybrać właściwie, wystarczy dobrze słuchać…
Moje ciało
rozluźniło się, chociaż czułam strach. Nastała chwila ciszy.
-Marino, czy
wiesz co ci podpowiada serce?- po dłuższym milczeniu odpowiedziałam spokojnych
głosem.
-Tak
mentorko- uśmiechnęłam się ślepo. Nie wiedząc gdzie dokładnie mentorka stoi,
jej głos był po prostu wszędzie.
-Teraz przed
tobą stoją cztery przedstawiciele grup. Twoim zadaniem jest wskazaniem ręką do
której grupy będziesz należała. Zastanów się masz czas…
Czułam się
śmieszne. Stała na środku koła przeciętego gwiazdą z opaską na głowie,
wybierając osobę.
-Marino, czy
wiesz dokąd chcesz iść?- kiwnęłam głową. Prawą ręką wskazałam północ. Lewa ręka
bez mojej zgody wskazała zachód. Zaczerwieniłam się ze wstydu miałam tylko
jedną osobę wybrać, a wybrałam dwie.
-Mentorko
ja..- czułam się jak kołek.
-To nie
możliwe! Marino dlaczego wyciągnęłaś obydwie dłonie?- Zaczęłam gadać jak
dziecko.
- Prawą rękę
spokojnie pokazałam północ , ale lewa bez mojej zgody wskazała zachód. Ja tego
nie chciałam!!
-Spokojnie,
dokończymy rytuał. Będę teraz mówić bardzo ważne zdania masz powiedzieć
ślubuje.- łzy poleciały mi ciurkiem spod opaski, chciałam się zapaść pod
ziemie.
-Czy ty
Marino ślubujesz wierność szkole?
-Ślubuje!
-Czy ty
Marino ślubujesz wypełniać los?
-Ślubuje!
-Czy ty
Marino ślubujesz walczyć do ostatniej krwi w czasie ataku na Schole?
-Ślubuje!
-Czy
ślubujesz być wierna samej sobie?- spokój zawitał mnie nieodwracalnie.-
Uklęknij na jedno kolano.
Uklęknęłam
na prawą staw. Odniosłam wrażenie, że w mój organizm wstąpiła jakaś nowa siła.
-Marino
Raidver od dzisiaj jesteś nocny łowcom a zarazem aniołem stróżem. Bądź wierna
sobie i swoim bliskim- pocałowała mnie w czoło- oświadczam że Marino jest
jedną z nas!- usłyszałam jak likatropy, Faerie, nocni łowcy i Dhamphiry robią
pożegnalne przywitania które zobaczyłam na samym początku rytuału.
-Mój
aniele-Patch zdjął mi przepaskę z oczu. Słońce raziło jak miecz.-obrzęd się
skończył. Jak się czujesz?
-Dobrze,
Patch opowiesz mi o aniołach stróżach?
-Jutro
aniele musisz teraz odpocząć.-zaburczało mi w brzuchu.- Nie martw się Gabi
poszła do stołówki aby zrobić ci coś do jedzenia. Chodźmy.- przeszłam z nim
kilka kroków lecz stanęłam musiałam go o to zapytać to pytanie gnębiło mnie od
naszego spotkania. Stanął kilka centymetrów ode mnie, widziałam w jego
oczach zdziwienie.
-Patch…?-
uśmiechnął się tajemniczo, zmiękły mi kolana. Ogarnij się Marino!
-Tak
aniele?- uniósł jedną brew.
-Odkąd mnie
spotkałeś nazywasz mnie ,,aniele'' czemu?- Patcha twarz zmieniła się w maskę z
której nic nie można odczytać.
-Aniele nie
mogę ci nic powiedzieć- zacisnął usta w długą krechę.
-Dlaczego?!-
Wściekłość buzowała we mnie jak lawa wystarczy jedno słowo a mu przywalę.
Szybko traciłam samo kontrole, czasami w nie odpowiednim momencie.
-Póki się
jednej rzeczy nie przekonam. Chodźmy ciemno się robi.- szliśmy w milczeniu,
dopóki nie znalazłam się koło mojego pokoju.- dobranoc aniele- miałam go udusić
gołymi rękami.
-Dobranoc
Patch- powiedziałam surowo.
Weszłam do
pokoju. Gabi czytałam magazyn o modzie. Miałam mętlik w głowie.
Rozdział 11.
Schola.
Do której
będę chodzić na pierwszy rzut oka wydaje się mała. Gdy przybliżałam się to
Schola rosła razem z innymi budynkami znajdujące się z tyłu.
-Tato gdzie
ja będę mieszkać?- nie chciałam sama mieszkać zwłaszcza z nikim obcym.
Tata zaczął mi tłumaczyć co i jak.
-Marino
widzisz ten budynek z tyłu scholii?
-Tak.-
budynek z czerwonej cegły miał być moim kolejnym domem. Po prostu super.
Z gmachu
wyszła smukła kobieta o niebieskich oczach.
-Ty jesteś
na pewno Marina?- przytaknęłam, zazdrość wzbudziło moje serce wysoka blondynka
o błękitnych oczach, idealna dziewczyna dla każdego chłopaka. Spojrzałam na
Patch stał luźno oparty o swój czarny samochód. Poczuł, że na niego patrzę.
Uśmiechnął się uwodzicielską, jego jedną spojrzenie wzbudzało mnie o zachwyt.
Moja intuicja podpowiadała, że tu się uczy. Odwróciłam wzrok, wsłuchałam
się kobietę która ma mi coś do powiedzenia.
-Jestem
Anna- podała mi rękę- zostałam wybrana jako twoja mentorka.
-Przepraszam,
że zapytam ale kto to jest mentorka? Nie za bardzo jestem w temacie.-
uśmiechnęła się do mnie.
-Mentorka
jest to twoja druga matka, która uczy cię jak iść przez życie Gabi oraz Patch
też mają swoich mentorów- kątem oka spojrzałam na przyjaciółkę, przytuliła
mnie.
-Nie smutaj
mi się tutaj! Będziesz miała ze mną pokój! Będziemy zapraszać chłopaków robić
dzikie imprezy!
-O nie moje
drogie panie! Dzikich imprez nie będzie!
-Czemu?!-
Nie jesteś moim ojcem! A tak to w ogóle gdzie tata?
-Tata
poszedł zając się formalnością.
-Aha- już
nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć pokój- Patch dlaczego nie możemy urządzić
dzikich imprez? Boisz się zostać niezaproszonym?- uniosłam jedną brew by moja
zdania brzmiało zabawnie. Parsknął.
-Nie mój
aniele, bo jak urządzicie dziką imprezę to nikt do was nie przyjdzie bo cisza
nocna jest już o 22.00, a po drugie mam obok was pokój więc chcę się wyspać i
po uczyć.- Gabi dopadł kaszel wraz ze śmiechem.
-Zawsze
wiedziałam, że lubisz się uczyć w czasie szkolnym ale wolnym też serio? Marina
jak nazywamy takie osoby?
Dobrze
wiedziała jak nazywamy takie osoby tylko chciała aby wyszło to z moich
ust. Od razu jak to powiedziałam pożałowałam tego.
- Nazywamy
takie osoby kujonami które uczą się nadmiernie taką właśnie osobą jest Patch.
Patch jest kujonem.
Złapał mnie
za biodra i podrzucił mnie jak jakiś worek ziemniaków. Przerzucił na ramie
widziałam tylko jego plecy. Pachniały mydłem. Kopałam i krzyczałam prosząc aby
mnie puścił, lecz on nic nie zareagował . Szedł normalnie jakby nic się nie
stało.
Poczułam
zapach wody.
Patch stał w
pobliżu sadzawki. Dobrze, że nikt o tej porze s nie kręcił się, bo byłoby nie
złe widowisko.
-No, aniele
teraz pożałujesz za nazwanie mnie kujonem.
Rzucił mną
wysoko prosto do wody. Krzyk ugrzązł mi gardle. Zamkłam oczy aby uśmierzyć ból.
Czekałam widocznie całą wieczność bo nie zetknęłam z taflą wody. Na plecach
poczułam dwie silne ręce, ustawiające mnie do pionu. Otworzyłam oczy stałam w
objęciach Patcha.
-Ale ty…. no
ja… miałam zrobić bum!- stałam tyłem do sadzawki. Wzrok wyszukałam mentorkę i
Gabi idące w naszą stronę. Ich twarz pokrywało wielkie uśmiechy. Patch
przybliżył usta do mojego ucha.
-Nigdy bym
cię nie skrzywdził bardziej wolałbym życie stracić. Chciałem dać ci nauczkę!
Nie źle się wystraszyłaś prawda?- jego twarz objęło radość było mu do śmiechu,
mi nie bardzo. Strach zaczął ulatniać, Patch jeszcze się policzymy. Za plecami
pojawiła się mentorka i moja najlepsza przyjaciółka.
-Marino
chodźmy już do pokoju ciemno się już robi.- wyrwałam się z objęć anioła stróża.
-Dobrze,
dowidzenia mentorką! Chodźmy Gabi.
Ruszyliśmy w
stronę akademiku.
Rozdział 12.
Mój pokój
znajdował się na ostatnim piętrze. Mieszkanie większe było od salonu w
moim dawnym domu.
-Miranda co
się tak patrzysz??
-Gabi, ale
ten pokój jest ogromny! -klapłam na łóżku z niebieską poszewką.
-Największy
w akademiku.- położyła się na przeciwnym łóżku.
-Serio?!- na
wierzyłam patrzyłam na nią jak na wariatkę. Wspominała że jedyne z Patchem
mieszkamy na ostatnim piętrze ze względu bezpieczeństwa. Patch powinien
mieszkać w męski. Ale jestem taka cenna a on jest moim aniołem stróżem
-Serio. A
twoje ubrania są tam.- wskazała białą szafę obok łóżka na który się akurat
kładłam.
-Kiedy
zaczynam zajęcia?
-Dopiero jak
przejdziesz rytuał- położyła się na plecach robiąc rowerek.
-Rytuał!?-
nigdzie nie pójdę rytuał kojarzy mi się tłumem gapiów.
-Spójrz na
list. Leży na biurku.- podeszłam do sekretarzyka, leżała tam złota
koperta ozdobiona parą złotych skrzydeł.
-Ja idę na
zajęcia, ogarnij plan zajęć.
-Ok.-wyszła.
Zostałam
sama w pokoju usiadłam na fotelu które stało koło biurka. Rozerwawszy kopertę
ujrzałam swoje imię i nazwisko.
Droga
Mirando Raidver!
Witamy w
Scholii! Mamy Nadzieje ze tu się spodoba!
W dniu
dzisiejszym odbędzie się twój rytuał. O godzinie 19.00. Wyznaczający cię do
jakiej grupy będziesz należała. W danej grupie nauczysz się umiejętności
pozwalające na przetrwanie w czasie np. ataku na szkołę. Ubrania i rzeczy
osobiste są w szafie oraz w łazience. Na ceremonie proszę przyjść w czarnej
długiej sukni i upiętymi włosami (najlepiej w kok). Posiłki odbywają się na
stołówce.
Śniadania o
8.00
Obiad o
15.00
Kolacja
20.00
Lekcje
ogólnie zaczynają się o 9.00 (zależy tez od grupy).
Wszelkie
pytania i wątpliwości proszę zgłaszać mentorce nią jest Anna Carld.
Rada Scholii z Guthic
Rozdział 13.
Siedząc w
pokoju przeglądałam rzeczy, które zostały mi dostarczone.
Wszystkie mi
się podobały, ale nie czułam się jakoś szczególnie. Ubrania które znajdowały
się w moim poprzednim domu miały historie. Tak bardzo tęskniłam za mamą,
zwłaszcza jak się uśmiechała. Tam gdzie jest najprawdopodobniej czuje się
dobrze. W sercu poczułam ciepło. Głos żeński przemówił w mojej głowie.
- Kochanie
wiesz jak bardzo cię kocham, proszę cię nie zamartwiaj się o mnie. Jestem
zawsze twoim sercu.
To mama.
-Dziękuje ci
mamo! -zegar wybił godzinę 18.00. Czas się ogarniać do obrzędu.
Z szafy
wyciągnęłam czarną prostą sukienkę, rajstopy oraz baletki. Poczłapałam do
łazienki. Odzież które miałam na sobie wyrzuciłam prosto do kosza na
pranie. Sukienka delikatna z materiału leżała na mnie jak ulał. Dziwne skąd
znali moje rozmiary? Wzruszyłam ramionami. Ubrałam resztę ubrań przygotowanych
przez ze mnie. Zostało jeszcze tylko zaczesać włosy. Nie mając żadnego pomysłu
wybrałam koka. Zaczesałam włosy w kitkę które związałam gumką. Wyszło
niesfornie ale moim zdaniem idealnie.
Ktoś zapukał
do drzwi. Poszłam sprawdzić to Patch. Zagwizdał.
-Aniele,
przepięknie wyglądasz!- oparł się o framugę drzwi. Wyglądał jak anioł w
ludzkiej postaci.
-Dzięki-
uśmiechnęłam się czarująco.
Nagle z nikąd przyszła mnie myśl czy jestem normalną nastolatką? W sumie nie
lubię się makijażu wręcz nienawidzę. Na zakupy nie mam ochoty bo moim zdaniem
jest to nudne, gadać o jednym i o tym samy. Do chłopaków też mnie nie ciągnie.
Wole pomagać, nawet wyrzucić głupi papierek do kosza. Jestem normalna?
Zamyślenia
wyrwał mnie Patch który przyglądał mi się dłuższą chwilę.
-Chodźmy. -
ruszyliśmy w stronę wyjścia.
-Patch a to
będzie bolało?
-Nie aniele,
spokojnie nie masz powodów do zmartwień. Zostaniesz tylko wybrana do której
grupy będziesz należała. Jak wiesz Jarli i ja jesteśmy w grupie aniołów
stróżów. Moim zadaniem jest cię pilnować tak jak Gabrieli.
-Gabi też
jest moim aniołem stróżem??- kiwnął głową.
-Tak
niedawno się dowiedziała.
-Opowiesz mi
o wszystkich grupach?- szliśmy właśnie w stronę sadzawki do której Patch chciał
mnie w pierwszym dniu wyrzucić. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Pierwszą
grupą są likatropy. Stworzenia które są pół-ludźmi i pół-wilkołakami. Ich
zadaniem jest ochrona szkoły nas też to obowiązuje. Tylko oni za każdym
razem gdy jest bitwa idą na pierwszy ogień.
-A wilkołaki
istnieją?
-Nie, każdy
kto został ugryziony przez wilkołaka zabija swojego pana więc jest bardzo małe
prawdopodobieństwo, że jest jakiś jeszcze na świecie. Następna grupa to
Faerie są to ludzie którzy mają w sobie większa część rośliny. Zajmują się
przyrządzaniem różnych ziół dla nocnych łowców. A i Faerie nigdy nie kłamią.
-To lipa jak
mają jakąś tajemnice to szybko ją wygada.- wzruszył ramiona
-Dhamphiry…
-Dhamphiry a
nie wampiry?
-Daj mi
skończyć aniele. Dhamphiry są ludźmi jak wampirami więc mogą chodzić normalnie
w świetle. Piją krew ale zwierzęcą. Nie umierają jak się uderzy się w nich
kołkiem drewnianym.
Byliśmy
blisko uroczystości widać było różne barwy. Gdy podchodziliśmy coraz bliżej
strach gromadził się wszędzie gdzie tylko można. Bała się, że wśród ku obrzędu
ucieknę i zrobię ze siebie pośmiewisko. Dobrze, że Patch szedł koło mnie bo
chociaż to dawało mi trochę otuchy.
-Nocni łowcy
są istotami które mają w sobie tylko cząstkę krwi anioła. Zajmują się
zabijaniem demonów taki jak dzieci upadłych. Nocny łowców jest coraz mniej..
-Czemu?-
spojrzał na mnie smutno. Widocznie nie chciał mi mówić.
-Później ci
powiem aniele. Obrzęd już się zaczął. Brakuje jeszcze tylko ciebie.
Zostawił
mnie na ścieżce prowadzącej do kręgu. Poszedł usiąść na ławce koło Gabi.
Uśmiechnęła się. Jak je zazdrościłam wolałabym siedzieć z nią. Westchnęłam.
-Marino
chodź tu- wskazała mi palcem wskazującym koło przecięte gwiazdą.- stań tam i
czekaj na polecenia. Nie bój się.
Spełniłam
jej rozkaz. Stałam w okręgu który był przecięty gwiazdą. Strach wypełnił całe
moje ciało. Tysiąc spojrzeń wlepionych we mnie. Jeny! Jak ja bym chciała
stąd uciec. Lecz nie mogła stałam jak słup. Wsłuchałam się w głos swojej
mentorki.
-Witajcie Faerie!-
przycisnęli prawą pięść do piersi i się skłonili.
-Witajcie
Dhamphiry!- przycisnęli lewą rękę do piersi skłonili się szybko z gracją.
Stałam tam
wpatrzona jak zaczarowana. Każda istota chodzą do scholii wyglądała inaczej.
Każda postać wyglądała pięknie. Nie dałam rady objąć wszystkich wzrokiem.
-Witajcie
nocni łowcy!- klęknęli na jedno kolano, uderzając się prawą pięścią w klatkę
piersiową.
Wzrokiem
szukałam Patch, dopiero gdy nocni łowcy usiedli zobaczyłam mojego anioła
stróża. Wpatrzonego we mnie bez żądnego skrępowania. Odwróciłam się, rumieniąc
się na czerwonego buraka.
-Witajcie
aniołowie stróże!- klęknęli opuszczając głowę zastała minuta ciszy.
Wstając,
muzyka zaczęła znowu grać. Lecz o wiele ciszej. Do mentorki podszedł a
kobieta z platynowych włosach. Powiedziała coś do ucha. Kiwnęła głową widać, że
na jej twarzy przejęcie. Odeszła zostawiając mentorkę chodzącą w kręgu której
się znajduje.
-
Dzisiejszym dniu w naszej scholii doszła nowa uczennica Marina Raidver.-
podeszła do mnie, na jej twarzy wykazywała powaga.- Marino zadam ci dwa
podstawowe pytania. Gdy skończysz odpowiadać, zostaniesz przydzielona do grupy
w której rozpoczniesz naukę rozumiesz?
-Tak
mentorko.
-Czy ty
Mirando Raidver chciałabyś zmienić swoje imię i nazwisko?- nigdy bym tego nie
zrobiła, mama mi takie wybrała więc takie zostanie.
-Nie
mentorko.
-Dobrze
rozumiem twoja jest to decyzja.- uśmiechnęła się do mnie. Anna gdy się
uśmiechnęła to wygląda jak czternastolatka nastolatka.
-Czy Marino
akceptujesz swój los?- nie miałam wyboru, taka się urodziłam i taka umrę.
-Tak
mentorką.
-Dobrze!
Marino, Teraz zostaniesz sama w kręgu nie bój się, odczujesz różne emocje.
Dobre i złe, twoje serce ma wybrać w jakiej grupie chcę należeć. Na oczy
nałożymy ci czarną opaskę by twoje inne zmysły się uaktywniły rozumiesz?
Kiwnęłam
głowa, miękkim materiałem zostały mi zakryte oczy. Widziałam tylko
ciemność. W mojej głowie pojawił się głos mentorki. W słuchaj się mój głos
Marino… Dobre uczynki idą do nieba przeciwne do piekła.
Fala bólu
ogarnęło moje ciało, krzyk ugrzązł w gardle. Wydałam jedynie cichy jęk.
Chciałam aby to jak najszybciej się skończyło. Każdy kto sercem się
słucha, może wybrać ścieżkę którą będzie podążać, lecz nie każdy może
wybrać właściwie, wystarczy dobrze słuchać…
Moje ciało
rozluźniło się, chociaż czułam strach. Nastała chwila ciszy.
-Marino, czy
wiesz co ci podpowiada serce?- po dłuższym milczeniu odpowiedziałam spokojnych
głosem.
-Tak
mentorko- uśmiechnęłam się ślepo. Nie wiedząc gdzie dokładnie mentorka stoi,
jej głos był po prostu wszędzie.
-Teraz przed
tobą stoją cztery przedstawiciele grup. Twoim zadaniem jest wskazaniem ręką do
której grupy będziesz należała. Zastanów się masz czas…
Czułam się
śmieszne. Stała na środku koła przeciętego gwiazdą z opaską na głowie,
wybierając osobę.
-Marino, czy
wiesz dokąd chcesz iść?- kiwnęłam głową. Prawą ręką wskazałam północ. Lewa ręka
bez mojej zgody wskazała zachód. Zaczerwieniłam się ze wstydu miałam tylko
jedną osobę wybrać, a wybrałam dwie.
-Mentorko
ja..- czułam się jak kołek.
-To nie
możliwe! Marino dlaczego wyciągnęłaś obydwie dłonie?- Zaczęłam gadać jak
dziecko.
- Prawą rękę
spokojnie pokazałam północ , ale lewa bez mojej zgody wskazała zachód. Ja tego
nie chciałam!!
-Spokojnie,
dokończymy rytuał. Będę teraz mówić bardzo ważne zdania masz powiedzieć
ślubuje.- łzy poleciały mi ciurkiem spod opaski, chciałam się zapaść pod
ziemie.
-Czy ty
Marino ślubujesz wierność szkole?
-Ślubuje!
-Czy ty
Marino ślubujesz wypełniać los?
-Ślubuje!
-Czy ty
Marino ślubujesz walczyć do ostatniej krwi w czasie ataku na Schole?
-Ślubuje!
-Czy
ślubujesz być wierna samej sobie?- spokój zawitał mnie nieodwracalnie.-
Uklęknij na jedno kolano.
Uklęknęłam
na prawą staw. Odniosłam wrażenie, że w mój organizm wstąpiła jakaś nowa siła.
-Marino
Raidver od dzisiaj jesteś nocny łowcom a zarazem aniołem stróżem. Bądź wierna
sobie i swoim bliskim- pocałowała mnie w czoło- oświadczam że Marino jest
jedną z nas!- usłyszałam jak likatropy, Faerie, nocni łowcy i Dhamphiry robią
pożegnalne przywitania które zobaczyłam na samym początku rytuału.
-Mój
aniele-Patch zdjął mi przepaskę z oczu. Słońce raziło jak miecz.-obrzęd się
skończył. Jak się czujesz?
-Dobrze,
Patch opowiesz mi o aniołach stróżach?
-Jutro
aniele musisz teraz odpocząć.-zaburczało mi w brzuchu.- Nie martw się Gabi
poszła do stołówki aby zrobić ci coś do jedzenia. Chodźmy.- przeszłam z nim
kilka kroków lecz stanęłam musiałam go o to zapytać to pytanie gnębiło mnie od
naszego spotkania. Stanął kilka centymetrów ode mnie, widziałam w jego
oczach zdziwienie.
-Patch…?-
uśmiechnął się tajemniczo, zmiękły mi kolana. Ogarnij się Marino!
-Tak
aniele?- uniósł jedną brew.
-Odkąd mnie
spotkałeś nazywasz mnie ,,aniele'' czemu?- Patcha twarz zmieniła się w maskę z
której nic nie można odczytać.
-Aniele nie
mogę ci nic powiedzieć- zacisnął usta w długą krechę.
-Dlaczego?!-
Wściekłość buzowała we mnie jak lawa wystarczy jedno słowo a mu przywalę.
Szybko traciłam samo kontrole, czasami w nie odpowiednim momencie.
-Póki się
jednej rzeczy nie przekonam. Chodźmy ciemno się robi.- szliśmy w milczeniu,
dopóki nie znalazłam się koło mojego pokoju.- dobranoc aniele- miałam go udusić
gołymi rękami.
-Dobranoc
Patch- powiedziałam surowo.
Weszłam do
pokoju. Gabi czytałam magazyn o modzie. Miałam mętlik w głowie.
Rozdział 11.
Schola.
Do której
będę chodzić na pierwszy rzut oka wydaje się mała. Gdy przybliżałam się to
Schola rosła razem z innymi budynkami znajdujące się z tyłu.
-Tato gdzie
ja będę mieszkać?- nie chciałam sama mieszkać zwłaszcza z nikim obcym.
Tata zaczął mi tłumaczyć co i jak.
-Marino
widzisz ten budynek z tyłu scholii?
-Tak.-
budynek z czerwonej cegły miał być moim kolejnym domem. Po prostu super.
Z gmachu
wyszła smukła kobieta o niebieskich oczach.
-Ty jesteś
na pewno Marina?- przytaknęłam, zazdrość wzbudziło moje serce wysoka blondynka
o błękitnych oczach, idealna dziewczyna dla każdego chłopaka. Spojrzałam na
Patch stał luźno oparty o swój czarny samochód. Poczuł, że na niego patrzę.
Uśmiechnął się uwodzicielską, jego jedną spojrzenie wzbudzało mnie o zachwyt.
Moja intuicja podpowiadała, że tu się uczy. Odwróciłam wzrok, wsłuchałam
się kobietę która ma mi coś do powiedzenia.
-Jestem
Anna- podała mi rękę- zostałam wybrana jako twoja mentorka.
-Przepraszam,
że zapytam ale kto to jest mentorka? Nie za bardzo jestem w temacie.-
uśmiechnęła się do mnie.
-Mentorka
jest to twoja druga matka, która uczy cię jak iść przez życie Gabi oraz Patch
też mają swoich mentorów- kątem oka spojrzałam na przyjaciółkę, przytuliła
mnie.
-Nie smutaj
mi się tutaj! Będziesz miała ze mną pokój! Będziemy zapraszać chłopaków robić
dzikie imprezy!
-O nie moje
drogie panie! Dzikich imprez nie będzie!
-Czemu?!-
Nie jesteś moim ojcem! A tak to w ogóle gdzie tata?
-Tata
poszedł zając się formalnością.
-Aha- już
nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć pokój- Patch dlaczego nie możemy urządzić
dzikich imprez? Boisz się zostać niezaproszonym?- uniosłam jedną brew by moja
zdania brzmiało zabawnie. Parsknął.
-Nie mój
aniele, bo jak urządzicie dziką imprezę to nikt do was nie przyjdzie bo cisza
nocna jest już o 22.00, a po drugie mam obok was pokój więc chcę się wyspać i
po uczyć.- Gabi dopadł kaszel wraz ze śmiechem.
-Zawsze
wiedziałam, że lubisz się uczyć w czasie szkolnym ale wolnym też serio? Marina
jak nazywamy takie osoby?
Dobrze
wiedziała jak nazywamy takie osoby tylko chciała aby wyszło to z moich
ust. Od razu jak to powiedziałam pożałowałam tego.
- Nazywamy
takie osoby kujonami które uczą się nadmiernie taką właśnie osobą jest Patch.
Patch jest kujonem.
Złapał mnie
za biodra i podrzucił mnie jak jakiś worek ziemniaków. Przerzucił na ramie
widziałam tylko jego plecy. Pachniały mydłem. Kopałam i krzyczałam prosząc aby
mnie puścił, lecz on nic nie zareagował . Szedł normalnie jakby nic się nie
stało.
Poczułam
zapach wody.
Patch stał w
pobliżu sadzawki. Dobrze, że nikt o tej porze s nie kręcił się, bo byłoby nie
złe widowisko.
-No, aniele
teraz pożałujesz za nazwanie mnie kujonem.
Rzucił mną
wysoko prosto do wody. Krzyk ugrzązł mi gardle. Zamkłam oczy aby uśmierzyć ból.
Czekałam widocznie całą wieczność bo nie zetknęłam z taflą wody. Na plecach
poczułam dwie silne ręce, ustawiające mnie do pionu. Otworzyłam oczy stałam w
objęciach Patcha.
-Ale ty…. no
ja… miałam zrobić bum!- stałam tyłem do sadzawki. Wzrok wyszukałam mentorkę i
Gabi idące w naszą stronę. Ich twarz pokrywało wielkie uśmiechy. Patch
przybliżył usta do mojego ucha.
-Nigdy bym
cię nie skrzywdził bardziej wolałbym życie stracić. Chciałem dać ci nauczkę!
Nie źle się wystraszyłaś prawda?- jego twarz objęło radość było mu do śmiechu,
mi nie bardzo. Strach zaczął ulatniać, Patch jeszcze się policzymy. Za plecami
pojawiła się mentorka i moja najlepsza przyjaciółka.
-Marino
chodźmy już do pokoju ciemno się już robi.- wyrwałam się z objęć anioła stróża.
-Dobrze,
dowidzenia mentorką! Chodźmy Gabi.
Ruszyliśmy w
stronę akademiku.
Rozdział 12.
Mój pokój
znajdował się na ostatnim piętrze. Mieszkanie większe było od salonu w
moim dawnym domu.
-Miranda co
się tak patrzysz??
-Gabi, ale
ten pokój jest ogromny! -klapłam na łóżku z niebieską poszewką.
-Największy
w akademiku.- położyła się na przeciwnym łóżku.
-Serio?!- na
wierzyłam patrzyłam na nią jak na wariatkę. Wspominała że jedyne z Patchem
mieszkamy na ostatnim piętrze ze względu bezpieczeństwa. Patch powinien
mieszkać w męski. Ale jestem taka cenna a on jest moim aniołem stróżem
-Serio. A
twoje ubrania są tam.- wskazała białą szafę obok łóżka na który się akurat
kładłam.
-Kiedy
zaczynam zajęcia?
-Dopiero jak
przejdziesz rytuał- położyła się na plecach robiąc rowerek.
-Rytuał!?-
nigdzie nie pójdę rytuał kojarzy mi się tłumem gapiów.
-Spójrz na
list. Leży na biurku.- podeszłam do sekretarzyka, leżała tam złota
koperta ozdobiona parą złotych skrzydeł.
-Ja idę na
zajęcia, ogarnij plan zajęć.
-Ok.-wyszła.
Zostałam
sama w pokoju usiadłam na fotelu które stało koło biurka. Rozerwawszy kopertę
ujrzałam swoje imię i nazwisko.
Droga
Mirando Raidver!
Witamy w
Scholii! Mamy Nadzieje ze tu się spodoba!
W dniu
dzisiejszym odbędzie się twój rytuał. O godzinie 19.00. Wyznaczający cię do
jakiej grupy będziesz należała. W danej grupie nauczysz się umiejętności
pozwalające na przetrwanie w czasie np. ataku na szkołę. Ubrania i rzeczy
osobiste są w szafie oraz w łazience. Na ceremonie proszę przyjść w czarnej
długiej sukni i upiętymi włosami (najlepiej w kok). Posiłki odbywają się na
stołówce.
Śniadania o
8.00
Obiad o
15.00
Kolacja
20.00
Lekcje
ogólnie zaczynają się o 9.00 (zależy tez od grupy).
Wszelkie
pytania i wątpliwości proszę zgłaszać mentorce nią jest Anna Carld.
Rada Scholii z Guthic
Rozdział 13.
Siedząc w
pokoju przeglądałam rzeczy, które zostały mi dostarczone.
Wszystkie mi
się podobały, ale nie czułam się jakoś szczególnie. Ubrania które znajdowały
się w moim poprzednim domu miały historie. Tak bardzo tęskniłam za mamą,
zwłaszcza jak się uśmiechała. Tam gdzie jest najprawdopodobniej czuje się
dobrze. W sercu poczułam ciepło. Głos żeński przemówił w mojej głowie.
- Kochanie
wiesz jak bardzo cię kocham, proszę cię nie zamartwiaj się o mnie. Jestem
zawsze twoim sercu.
To mama.
-Dziękuje ci
mamo! -zegar wybił godzinę 18.00. Czas się ogarniać do obrzędu.
Z szafy wyciągnęłam
czarną prostą sukienkę, rajstopy oraz baletki. Poczłapałam do łazienki.
Odzież które miałam na sobie wyrzuciłam prosto do kosza na pranie.
Sukienka delikatna z materiału leżała na mnie jak ulał. Dziwne skąd znali moje
rozmiary? Wzruszyłam ramionami. Ubrałam resztę ubrań przygotowanych przez ze
mnie. Zostało jeszcze tylko zaczesać włosy. Nie mając żadnego pomysłu wybrałam
koka. Zaczesałam włosy w kitkę które związałam gumką. Wyszło niesfornie ale
moim zdaniem idealnie.
Ktoś zapukał
do drzwi. Poszłam sprawdzić to Patch. Zagwizdał.
-Aniele,
przepięknie wyglądasz!- oparł się o framugę drzwi. Wyglądał jak anioł w
ludzkiej postaci.
-Dzięki-
uśmiechnęłam się czarująco.
Nagle z nikąd przyszła mnie myśl czy jestem normalną nastolatką? W sumie nie
lubię się makijażu wręcz nienawidzę. Na zakupy nie mam ochoty bo moim zdaniem
jest to nudne, gadać o jednym i o tym samy. Do chłopaków też mnie nie ciągnie.
Wole pomagać, nawet wyrzucić głupi papierek do kosza. Jestem normalna?
Zamyślenia
wyrwał mnie Patch który przyglądał mi się dłuższą chwilę.
-Chodźmy. -
ruszyliśmy w stronę wyjścia.
-Patch a to
będzie bolało?
-Nie aniele,
spokojnie nie masz powodów do zmartwień. Zostaniesz tylko wybrana do której
grupy będziesz należała. Jak wiesz Jarli i ja jesteśmy w grupie aniołów
stróżów. Moim zadaniem jest cię pilnować tak jak Gabrieli.
-Gabi też
jest moim aniołem stróżem??- kiwnął głową.
-Tak
niedawno się dowiedziała.
-Opowiesz mi
o wszystkich grupach?- szliśmy właśnie w stronę sadzawki do której Patch chciał
mnie w pierwszym dniu wyrzucić. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Pierwszą
grupą są likatropy. Stworzenia które są pół-ludźmi i pół-wilkołakami. Ich
zadaniem jest ochrona szkoły nas też to obowiązuje. Tylko oni za każdym
razem gdy jest bitwa idą na pierwszy ogień.
-A wilkołaki
istnieją?
-Nie, każdy
kto został ugryziony przez wilkołaka zabija swojego pana więc jest bardzo małe
prawdopodobieństwo, że jest jakiś jeszcze na świecie. Następna grupa to
Faerie są to ludzie którzy mają w sobie większa część rośliny. Zajmują się
przyrządzaniem różnych ziół dla nocnych łowców. A i Faerie nigdy nie kłamią.
-To lipa jak
mają jakąś tajemnice to szybko ją wygada.- wzruszył ramiona
-Dhamphiry…
-Dhamphiry a
nie wampiry?
-Daj mi
skończyć aniele. Dhamphiry są ludźmi jak wampirami więc mogą chodzić normalnie
w świetle. Piją krew ale zwierzęcą. Nie umierają jak się uderzy się w nich
kołkiem drewnianym.
Byliśmy
blisko uroczystości widać było różne barwy. Gdy podchodziliśmy coraz bliżej
strach gromadził się wszędzie gdzie tylko można. Bała się, że wśród ku obrzędu
ucieknę i zrobię ze siebie pośmiewisko. Dobrze, że Patch szedł koło mnie bo
chociaż to dawało mi trochę otuchy.
-Nocni łowcy
są istotami które mają w sobie tylko cząstkę krwi anioła. Zajmują się
zabijaniem demonów taki jak dzieci upadłych. Nocny łowców jest coraz mniej..
-Czemu?-
spojrzał na mnie smutno. Widocznie nie chciał mi mówić.
-Później ci
powiem aniele. Obrzęd już się zaczął. Brakuje jeszcze tylko ciebie.
Zostawił
mnie na ścieżce prowadzącej do kręgu. Poszedł usiąść na ławce koło Gabi.
Uśmiechnęła się. Jak je zazdrościłam wolałabym siedzieć z nią. Westchnęłam.
-Marino
chodź tu- wskazała mi palcem wskazującym koło przecięte gwiazdą.- stań tam i
czekaj na polecenia. Nie bój się.
Spełniłam
jej rozkaz. Stałam w okręgu który był przecięty gwiazdą. Strach wypełnił całe
moje ciało. Tysiąc spojrzeń wlepionych we mnie. Jeny! Jak ja bym chciała
stąd uciec. Lecz nie mogła stałam jak słup. Wsłuchałam się w głos swojej
mentorki.
-Witajcie
Faerie!- przycisnęli prawą pięść do piersi i się skłonili.
-Witajcie Dhamphiry!-
przycisnęli lewą rękę do piersi skłonili się szybko z gracją.
Stałam tam
wpatrzona jak zaczarowana. Każda istota chodzą do scholii wyglądała inaczej.
Każda postać wyglądała pięknie. Nie dałam rady objąć wszystkich wzrokiem.
-Witajcie
nocni łowcy!- klęknęli na jedno kolano, uderzając się prawą pięścią w klatkę
piersiową.
Wzrokiem
szukałam Patch, dopiero gdy nocni łowcy usiedli zobaczyłam mojego anioła
stróża. Wpatrzonego we mnie bez żądnego skrępowania. Odwróciłam się, rumieniąc
się na czerwonego buraka.
-Witajcie
aniołowie stróże!- klęknęli opuszczając głowę zastała minuta ciszy.
Wstając,
muzyka zaczęła znowu grać. Lecz o wiele ciszej. Do mentorki podszedł a
kobieta z platynowych włosach. Powiedziała coś do ucha. Kiwnęła głową widać, że
na jej twarzy przejęcie. Odeszła zostawiając mentorkę chodzącą w kręgu której
się znajduje.
-
Dzisiejszym dniu w naszej scholii doszła nowa uczennica Marina Raidver.-
podeszła do mnie, na jej twarzy wykazywała powaga.- Marino zadam ci dwa
podstawowe pytania. Gdy skończysz odpowiadać, zostaniesz przydzielona do grupy
w której rozpoczniesz naukę rozumiesz?
-Tak
mentorko.
-Czy ty
Mirando Raidver chciałabyś zmienić swoje imię i nazwisko?- nigdy bym tego nie
zrobiła, mama mi takie wybrała więc takie zostanie.
-Nie
mentorko.
-Dobrze
rozumiem twoja jest to decyzja.- uśmiechnęła się do mnie. Anna gdy się
uśmiechnęła to wygląda jak czternastolatka nastolatka.
-Czy Marino
akceptujesz swój los?- nie miałam wyboru, taka się urodziłam i taka umrę.
-Tak
mentorką.
-Dobrze!
Marino, Teraz zostaniesz sama w kręgu nie bój się, odczujesz różne emocje.
Dobre i złe, twoje serce ma wybrać w jakiej grupie chcę należeć. Na oczy
nałożymy ci czarną opaskę by twoje inne zmysły się uaktywniły rozumiesz?
Kiwnęłam
głowa, miękkim materiałem zostały mi zakryte oczy. Widziałam tylko
ciemność. W mojej głowie pojawił się głos mentorki. W słuchaj się mój głos
Marino… Dobre uczynki idą do nieba przeciwne do piekła.
Fala bólu
ogarnęło moje ciało, krzyk ugrzązł w gardle. Wydałam jedynie cichy jęk.
Chciałam aby to jak najszybciej się skończyło. Każdy kto sercem się
słucha, może wybrać ścieżkę którą będzie podążać, lecz nie każdy może
wybrać właściwie, wystarczy dobrze słuchać…
Moje ciało
rozluźniło się, chociaż czułam strach. Nastała chwila ciszy.
-Marino, czy
wiesz co ci podpowiada serce?- po dłuższym milczeniu odpowiedziałam spokojnych
głosem.
-Tak
mentorko- uśmiechnęłam się ślepo. Nie wiedząc gdzie dokładnie mentorka stoi,
jej głos był po prostu wszędzie.
-Teraz przed
tobą stoją cztery przedstawiciele grup. Twoim zadaniem jest wskazaniem ręką do
której grupy będziesz należała. Zastanów się masz czas…
Czułam się
śmieszne. Stała na środku koła przeciętego gwiazdą z opaską na głowie,
wybierając osobę.
-Marino, czy
wiesz dokąd chcesz iść?- kiwnęłam głową. Prawą ręką wskazałam północ. Lewa ręka
bez mojej zgody wskazała zachód. Zaczerwieniłam się ze wstydu miałam tylko
jedną osobę wybrać, a wybrałam dwie.
-Mentorko
ja..- czułam się jak kołek.
-To nie
możliwe! Marino dlaczego wyciągnęłaś obydwie dłonie?- Zaczęłam gadać jak
dziecko.
- Prawą rękę
spokojnie pokazałam północ , ale lewa bez mojej zgody wskazała zachód. Ja tego
nie chciałam!!
-Spokojnie,
dokończymy rytuał. Będę teraz mówić bardzo ważne zdania masz powiedzieć ślubuje.-
łzy poleciały mi ciurkiem spod opaski, chciałam się zapaść pod ziemie.
-Czy ty
Marino ślubujesz wierność szkole?
-Ślubuje!
-Czy ty
Marino ślubujesz wypełniać los?
-Ślubuje!
-Czy ty
Marino ślubujesz walczyć do ostatniej krwi w czasie ataku na Schole?
-Ślubuje!
-Czy
ślubujesz być wierna samej sobie?- spokój zawitał mnie nieodwracalnie.-
Uklęknij na jedno kolano.
Uklęknęłam
na prawą staw. Odniosłam wrażenie, że w mój organizm wstąpiła jakaś nowa siła.
-Marino
Raidver od dzisiaj jesteś nocny łowcom a zarazem aniołem stróżem. Bądź wierna
sobie i swoim bliskim- pocałowała mnie w czoło- oświadczam że Marino jest
jedną z nas!- usłyszałam jak likatropy, Faerie, nocni łowcy i Dhamphiry robią
pożegnalne przywitania które zobaczyłam na samym początku rytuału.
-Mój
aniele-Patch zdjął mi przepaskę z oczu. Słońce raziło jak miecz.-obrzęd się
skończył. Jak się czujesz?
-Dobrze,
Patch opowiesz mi o aniołach stróżach?
-Jutro
aniele musisz teraz odpocząć.-zaburczało mi w brzuchu.- Nie martw się Gabi
poszła do stołówki aby zrobić ci coś do jedzenia. Chodźmy.- przeszłam z nim
kilka kroków lecz stanęłam musiałam go o to zapytać to pytanie gnębiło mnie od
naszego spotkania. Stanął kilka centymetrów ode mnie, widziałam w jego
oczach zdziwienie.
-Patch…?-
uśmiechnął się tajemniczo, zmiękły mi kolana. Ogarnij się Marino!
-Tak
aniele?- uniósł jedną brew.
-Odkąd mnie
spotkałeś nazywasz mnie ,,aniele'' czemu?- Patcha twarz zmieniła się w maskę z
której nic nie można odczytać.
-Aniele nie
mogę ci nic powiedzieć- zacisnął usta w długą krechę.
-Dlaczego?!-
Wściekłość buzowała we mnie jak lawa wystarczy jedno słowo a mu przywalę.
Szybko traciłam samo kontrole, czasami w nie odpowiednim momencie.
-Póki się
jednej rzeczy nie przekonam. Chodźmy ciemno się robi.- szliśmy w milczeniu,
dopóki nie znalazłam się koło mojego pokoju.- dobranoc aniele- miałam go udusić
gołymi rękami.
-Dobranoc
Patch- powiedziałam surowo.
Weszłam do
pokoju. Gabi czytała magazyn o modzie. Miałam mętlik w głowie.
Rozdział 14
Za oknem
całkiem ściemniało widać było tylko zarysy budynków. Mój pierwszy dzień mogę
ocenić jako zwariowany. Wczoraj byłam normalną dziewczyną… A teraz? Jestem
aniołem i człowiekiem tak zwanym mutantem. Zajadałam pyszne kanapki zrobione
przez Gabi. Niebo w głębie. Muszę na następnej okazji powiedzieć jej, że ma
niesamowity talent kucharski.
-Gabi dobrze
znasz Patcha?
-No trochę a
co?- spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Bo… czy on
miał jakąś dziewczynę?- oparłam się na plecami o ścianę.
-Nie ma.
Pamiętasz jak ci mówiłam jak Patch czeka na tą jedyną?- kiwnęłam głową.
Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie Jarli.- To ty jesteś jego jedyną.
Spojrzała na
mnie z magazynu ,,Efora" wiedziałam, że na jej twarzy przemknął wielgaśny
uśmiech bo jej policzki się podwyższyły.
-Ta…
jasne..- udałam powagę, ale w środku piszczałam z zadowolenia. Magazyn położyła
na biurku. Szybkim krokiem podeszła do mnie. Rzuciłam nią poduszką aby
rozluźnić atmosferę. Na moment uśmiech zagościł na jej twarzy, lecz moje
przeczucie podpowiadało mi, że ta rozmowa nie wyniknie dobrze. Spoczęła na moim
łóżku.
-Marino czy
Patch jak tylko cie poznał zaprosił na ''randkę''?
-Tak.
-Czy Patch
nawet bez twojej zgody zabrał cie na miasto?
-Tak.
-Czy widzisz
w jego oczach radość, troskę gdy tylko podchodzisz?
-Tak. Już
rozumiem o co ci chodzi Gabi. Tylko nie wiem czy chcę z nim być. Ja nigdy nie
miałam chłopaka.- pocierałam rękami ramiona jakby miała gęstą skórkę.
-Jak kocha
to poczeka.-przytuliła mnie. Do pokoju weszła moja mentorka.
-Przepraszam,
że tak wchodzę ale pukałam i nikt się nie odezwał.
-Nic się nie
stało, my też przepraszamy!- uśmiechnęła się do nas.
-Marino,
dziś je czwartek więc masz jeszcze cztery dni wolnego. Proszę cię abyś
pochodziła po scholii i dowiedziała się gdzie są poszczególne
klasy.
-Dobrze
mentorko- coś miaukło, za plecami mentorki pojawił się otyły rudy kot,
wyglądał jak Garfield tylko w rzeczywistej wersji.
-Mir to mój
kot, wabi się Lucy.- pogłaska go po łebku.
-To można mieć
swoje zwierzęta?- w cały swoim życiu posiadałam tylko rybkę, zdechłą po dwóch
dniach ponieważ sąsiadki kot miał na niego chrapkę. Biedny oficer niech
spoczywa w pokoju.
- To
zwierzęta cie wybierają Marino.
-Jak kto
mnie?
-Tak ciebie
- spojrzała na swój złoty zegarek- wybaczcie obowiązki mnie wzywają.
-Dobranoc
dziewczynki.
-Dobranoc-
odpowiedziałyśmy chórem. Uśmiechnęła się i wyszła.
-Mir
słyszałaś kiedy twoja mentorka weszła?
-Nie a ty?
-Też nie,
dobra idę się pierwsza kąpać- zebrała kosmetyki i weszła do łazienki.
Wyjrzałam
przez okno. Na niebie pojawiły się różne gwiazdy. Budynek scholii
wyglądał pięknie i tajemniczo. Matko! Żałuje, że wcześniej tu nie
chodziłam. Puk, puk. Kto znowu do nas się dobija. Nie chwili spokoju, czułam
się ja gwiazda filmowa. Otworzywszy drzwi nie ujrzała nikogo, oprócz pudełka
czekoladek i listu. Zabrawszy znalezione rzeczy, położyłam je na łóżku.
-Mir mogę
użyć twojego szamponu?
-Jasne!
Tylko nie całego!- Plusk wody odbijał się echem po pokoju. Zaczęłam czytać
list.
Kochano Mirando
Wybacz braku
mojej nieobecność w tym ważnym dla ciebie dniu. Za to chcę ci podarować twoje
ulubione czekoladki.
P.S. Kocham
tata.
A więc ten
list jest od taty jak miło.
-Teraz twoja
kolej- podniosłam wzrok spod listu.
-Dobra-
wzięłam pidżamę i ruszyłam do łazienki.
Rozdział
15
Lekcje
zaczynam dopiero w poniedziałek, więc mam całe trzy dni wolnego. Poszłam
ogarniać plan budynku scholii. Dużo czasu zajęło mi znalezienie poszczególnych
klas zwłaszcza, że Schola ma cztery piętra. Gabi miała Teraz lekcje
sztuki opanowania, więc nie mogła liczyć na jej pomoc. Patch też ma jakieś
zajęcia o trudnej nazwie. Zostałam sama jak palec. Usiadłam na ławce obok
sadzawki. Moje myśli nie dawały mi spokoju.
W jedynym
miesiącu dowiedziałam się tylu ważnych rzeczy, które działy się pod moim nosem.
Upadli chcą mnie zabić… a ja? Nawet nie potrafię się obronić. Wystarczy,
że jest jakiś duży problem chowam głowę w piasek i czekam na rozwój wydarzeń.
Muszę iść do mojej mentorki i poprosić o dodatkowe zajęcia samoobrony.
Potruchtałam do budynku, dzwonek miał być za dwie minuty, więc mogłam na
spokojnie wejść na czwarte piętro. Znalazłam się na ostatnim piętrze. Tłum
uczniów zaczął wychodzić z danych klas. W tłumie zauważyłam Patcha przytulające
jakąś dziewczynę o brązowych włosach. Wściekłość ogarnęło moje ciało.
Przyjaciółka powiedziała, że jestem jego ,,jedyną''. A tu co się okazuje Patch
przytula inną laskę. Będę wredna taka jak on, zapłacę mu tym samym. Podeszłam
do chłopaka stojącego jak najbliżej mnie. Wyglądał ślicznie, blond włosy,
niebieskie oczy idealny.
-Hej jestem
Marina- machnęłam włosami, jak to dziewczyny robiły z mojej klasy aby poderwać
chłopaka .
-Witaj
jestem Erik- pocałował mnie w dłoń.
-Erik jak
widzisz jestem tu nowa i nie wiem gdzie może znajdować się moja mentorka. Brr!
Zimno tu!
-Proszę masz
moją bluzę- ściągnął bluzę, pod spodem miał T-shirt ,, kocham wszystko co żyje,
zwłaszcza siebie'' z bananem na twarzy odebrałam od niego bluzę którą
prędko ubrałam na siebie.
-Może mi
powiedzieć gdzie znajduje się moja mentorka?
-W sali 25-
wskazał palcem, obok klasy stał Patch i dziewczyna.
-Zaprowadzisz
mnie? Proszę.- objął mnie w pasie. Teraz wyglądaliśmy jak para zakochanych.
Plan idzie po mojej myśli. Idąc korytarzem uczniowie patrzeli na nas
zdziwieniem. Szczególnie Patch, wbił we mnie szare oczy. Wściekły nie mógł
opanować drżenia dolnej wargi.
-A o
to ta sala.
-Dziękuje
to pa- pocałowałam go w policzek. Usta na policzku zostawiłam ciut dłużej aby
dobrze widział.
-To pa!
-Erik bluzę
dam ci później!- kiwnął głową i wszedł tłum uczniów. Wzięłam głęboki oddech i
weszłam do klasy. Anna siedziała przy biurku notując coś w dzienniku.
-Witaj
Marino w czym mogę ci pomóc?
-Anno wiem
jaka jest sprawa z upadłymi, chciała to znaczy…. jak można to chciałabym mieć
więcej zajęć samoobronny.- powiedziałam jednym tchem.
-To
wspaniale! Kiedy byś chciała te lekcje?- zamknęła dziennik.
Spojrzała na mnie z troską.
-Jak
najszybciej.
-To może
jutro?- kiwnęłam na znak zgody.- Patch będzie twoim instruktorem.- O nie ! Nie
może być on!
-To dobrze…
to ja już idę dowidzenia. Dziękuje.
-Dowidzenia-
wyszłam z klasy. Korytarz był prawie pusty oprócz chłopaka. Opartego o
niebieską szafkę. Przeszłam obok niego nie zwracając uwagi, że bacznie mnie
obserwuje.
-Co ty
robisz aniele?!- złapał mnie za łokieć, obrócił ku sobie.
-Ja nic-
wzruszyłam ramiona- a ty co zrobiłeś?!
-Też nic
aniele- zrobił minę jakby go to nie dotyczyło. Puścił mój łokieć.
-Jasne… nie
udawaj niewiniątka! Nie pamiętasz jak laską przytulałeś- gniew buzował we mnie
jak lawa.
-Upadła więc
mogłem jej wstać- znów wzruszył ramionami.
-Ta…
jasne muszę już iść.- przeszłam kilka kroków, złapał mnie za łokieć i mocno
przytulił. Jego twarz znajdowała się tylko kilka centymetrów od mojej. Czułam
oddech na policzku.
-Aniele,
nigdy bym cię nie skrzywdził. Ile razy mam ci to powtarzać aniele?- spojrzałam
mu głęboko w oczy. Cierpnie wypisane miał na twarzy. Nie chciał na to patrzeć.
Wyrwałam się z objęć i uciekłam do akademika.
Rozdział 16
Moje
przyjaciółki nie było więc mogłam się ogarnąć to stanu normalnego. Dopiero co
zauważyłam, że na policzkach leciały mi wielkie łzy. Musiałam zacząć płakać gdy
rozmawiałam z Patchem. Położyłam się na łóżku. Zasnęłam.
Biegłam… nie
wiem gdzie dokładnie, ale moje intuicja podpowiadała mi, że upadli mnie
gonią.
Dzieci
Gabriela były coraz bliżej.
Moje nogi
krzyczą z bólu, muszę jak najszybciej ich zgubić albo się ukryć.
Z moich ust
wychodziła przekleństwa, które pierwszy raz słyszę od siebie.
Potknęłam
się korzeń wychodzące z ziemi, upadłam jak długa. Światło otoczyło moje ciało.
Zamknęłam oczy nie chciałam już nic widzieć
* * *
Z mojego
gardła wydobył się potężny krzyk.
Patch
przybiegł z siedzenia, które znajdowała się przy oknie. Przytulił mnie mocno,
aż zabolało.
-Spokojnie
aniele wszystko jest dobrze… jestem tu.
Siedziałam
sparaliżowana wpatrzona w niego. Mówił do mnie jeszcze, lecz nie wiem co
dokładnie.
Ciemność
ogarnęło moje młode ciało.
* * *
Białe
światło kazało mi otworzyć. Ktoś mnie trzymał za rękę. Otworzyłam szerzej oczy.
To Patch miał moją rękę w swojej dłoni. Spał widać było po jego klatce unosząca
się spokojnie równomiernie. Mentorka i dwóch facetów w kitlach szło
właśnie do mojej sali udałam, że śpię. Po ich głosach można było ocenić, że są
w poważnej rozmowie.
-Nie może
pani jej teraz powiedzieć załamie się.- wytężyłam słuch aby usłyszeć ich
szepty.
-Ale kiedyś
będę musiała jej powiedzieć, że od dzisiaj jest sierotą.- nie możliwie! Tata w
tym świecie go nie ma ! Z zamkniętych powiek poleciały mi gorące łzy.
-O matko
Marino! Wybacz mi kochana nie chciałam abyś tak się dowiedziała.- przytuliła
mnie.
-Nic się nie
stało. Teraz jestem sama na świecie prawda?
-Nie skarbie
masz najlepszą przyjaciółkę, chłopaka i mnie- wytarłam łzy. Patch który spał,
zbudził się z zimowego snu.
-Gdzie ja
jestem?- pięściami wycierał oczy jak małe dziecko.
-Patch
jesteś w szpitalu z powodu Mariny- z człowieka niewyspanego w jednej sekundzie
stał się pełen zapału.
-Aniele jak
się czujesz?- dwoma rękami objął moją twarz.
-Jakiś
dzisiaj dzień?- spojrzeli na mnie dziwnie.
-Dzisiaj
jest poniedziałek- ściągnęłam kołdrę, którą zostałam opatulona. Miałam na sobie
niebieską pidżamę w pandy.
-Dzisiaj
powinnam mieć lekcji samoobrony?- przytaknęli- więc na co czekamy?- zabrałam
ubranie z krzesła i poczłapałam do łazienki.
* * *
Ubrana w
dresy i krótką bluzkę na ramion czach, rozgrzewałam mięsnie do pierwszego
treningu.
Patch zaczął
mi tłumaczyć wszystko o samoobronie.
-Aniele
samoobronna nie polega na mierzeniu na siłowym odparciu ataku, ale na
umiejętności unikania i odpieranie ciosów, uwolnienia z rąk atakującego.
Każdy przedmiot może być twoją bronią nawet ty sama. Na treningach nauczy
się panowania nad lękiem i atakami paniki, umiejętnie panowania nad
stresem oraz poznania najważniejszych chwytów. Tym zajmiemy się dzisiaj
aniele. Jesteś gotowa?- przewróciłam oczami oczywiście, że
jestem po to tutaj przyszłam. Kiwnęłam głową.
-Pierwszym z
nich jest rzut napastnikiem przez barki stosujemy go w chwili, gdy napastnik
unosi do góry rękę z pałką, kijem lub innym narzędziem i chcę ciebie uderzyć.
Wówczas ty chwytasz wzniesioną rękę napastnika w nadgarstku lewą ręką i
wykonujesz pół obrotu w lewo tak, by atakujący znalazł się przy twoim plecach.
Twoje stopy ustawiają się wówczas przed stopami przeciwnika, a bark powinien
znaleźć się pod prawą pachą napastnika. Następnie chwytasz mocno przeciwnika
prawą ręką za ubranie w okolicy prawego barku, a lewą ręką ciągle trzymasz
prawy nadgarstek atakującego. Wykonujesz silny skłon, w przód i napastnika
przerzucamy przez bark na plecy.
Po
wytłumaczeniu mi pierwszego chwytu, ćwiczyłam na nim. Patch nie mógł wytrzymać
ze śmiechu z mojego powodu. Raz była taka sytuacja, że sama się przerzuciłam
przez plecy Patcha, leżeliśmy płacząc ze śmiechu.
Rozdział
17
Zmęczona i
spocona poszłam na lekcje w-f oczywiście musi być pierwszy! Wychowawcza
fizyczne mamy z panią Bożeną jest spoko. Nie każe robić 20 kółek na około
boiska futbolowego jak inne trenerki z moich poprzednich szkół. Wszyscy
nauczyciele w scholii wyglądają jak nastolatki. Jeśli profesor nie ma teczki
lub dziennika to załatwienie sprawy najwyższej wagi jest po prostu niemożliwe.
Przebrana (znowu) w strój do ćwiczeń zaczęłam grać w siatkówkę, oczywiście mi
ze wszystkim szło najgorzej.
Pani Bożenka
wzięła mnie na słówko
-Nie martw
się Marino, dopiero zaczynasz- poklepała mnie po ramieniu- każdy tutaj,
zaczynał od zera- uśmiechnęła się do mnie.
-Dziękuje to
ja już pójdę grać- już lubię tą panią.
Pokazałam
dziewczynie o zielonych włosach o zmianę, zdziwiła się widząc moją poprzednią
grę. Przyznajmy się porażka. Stałam na boisku na pozycji atakującej. Piłka
leciała prosto na mnie przypomniały mi się słowa pani Bożenki
Każdy tutaj zaczynał od zera .
Fala
potężnej przeszła moje ciało. Odbiła dołem piłkę w ostatniej chwili podając
chłopakowi który pożyczył mi bluzę. A on podał panience która stała obok
siatki. Przebiła zdobyliśmy punkt. I tak cały czas do końca lekcji. Pierwszy
raz byłam w Drużnie która wygrała.
W moich
poprzednich szkołach osoby przegrywające obrażały się a tu? Cieszyli się
z dobre zabawy mówiąc;
- No tym razem
wam się udało ale następnym razem nasza drużyna wygra!
-Pomarz
sobie chłopcze!- zaczęli się dla zabawy popychać. Wychodząc z sali
gimnastycznej zerknęłam na panią Bożenkę, mrugnęła do mnie. Odpowiedziałam
wielkim uśmiechem. Z dobrym poczuciem zrozumiałam, że moi najukochańszy rodzice
są w moim sercu.
-Marino
czekaj !- odwróciłam się o 180 stopni. Erik biegł w moją stronę. W ostatniej
chwili zdążył się przed mną zatrzymać.
-Hej Erik.-
o matko! Na śmierć zapomniałam mam jego bluzę. W pokoju.
-Pamiętasz
jak ci pożyczałem bluzę?- przeczesał kręcone włosy.
-Przepraszam
! Wyleciało mi z pamięci, jak się przebiorę to pójdziesz ze mną do pokoju
a ja ci oddam okay?
-Dobra to
czekam.- sprintem pobiegłam do szatni i szybkością pantery przebrałam się w
normalne ubrania. Rozczesałam włosy . wyszłam z torbą pełną książek i w-f. Erik
oparty o framugę drzwi do sali gimnastycznej czekał znudzony.
-Idziesz? -
odepchnął się od framugi i podszedł do mnie.
-Idę!-
poszedł za mną, w stroną akademika dla dziewczyn.
-Erik
przepraszam, że spytam do której grupy należysz?- szliśmy w ramie w ramie
-Do nocnych
łowców a co?- znajdowaliśmy się koło akademiku. Przystanęliśmy koło drzwi.
-Bo… nie
chodzisz na lekcje- przez jego twarz przemknęło strach albo może mi się przewidziało
?
-Jestem
starszy od ciebie, chodzę do starszej kasy i mam całkiem inne zajęcia Marino.
-A…. - w
naszą stronę właśnie szła pani Kasia ucząca Etyki.
-Marino-
spojrzał na zegarek- musze lecieć pa- pobiegł w przeciwną stronę nadchodzącej
nauczycielki. Patrzałam jak odchodzi.
-Ale..-
dziwny gość, chciał odebrać bluzę lecz w ostatnim momencie "ucieka".
-Marino
twoja mentorka prosiła mnie abym dała ci nowy plan lekcji, ustawiony tak abyś
mogła ćwiczyć lekcje samoobrony bez żadnych komplikacji.- wzięłam plan.
-Dziękuje ja
już musze iść dowidzenia.
-Dowidzenia-
szłam z planem na samą górę, nie zwracając uwagi na nowy świąteczny ustój
akademiku. Wchodząc do pokoiku zaślepiło mnie odcień świąteczny. Firanki,
dywany, tapeta zostały zmienione z niebieskiego w białe pandy dekoracji na
choinkowe i mikołajkowe formacje.
-Mir!-
biegała jak szalona po pokoju. Wkłada jakieś przedmioty do torebki po chwili je
wrzucała.
-Co?-
odłożyłam plecak i plan lekcji na łóżko.
-Nie
pamiętasz!? Dzisiaj robi prezenty świąteczne- sprzątała pokój który został już
dawno ogarnięty.
-A czym my
mamy jechać?- próbowałam się nie śmiać z Gabi lecz nie mogłam jej mina gdy
próbuje być poważna po prostu rozwala.
-Autobusem
szkolnym.
-Ale my nie
posiadamy takiego autobusu. Do scholii chodzi pieszo- podkreśliłam słowo pieszo
w powietrzu.
-Mir autobus
szkolny w normalnych szkołach przywozi i od wozi dzieciaki. U nas zawozi nas na
wycieczki do centrum na zakupy. Zrozumiano ?
-Tak jest !
Kiedy będzie?- zerknęła na zegarek
-Musimy już
wychodzić!
-Moment daj
mi chociaż wsiąść portfel, chyba musze za coś zapłacić za zakupy!- złapałam w
biegu torebkę która miała zawartość potrzebną na wyjść na miasto.
-Nie
musiałaś brać portfela.
*
* *
Wielki
niebiesko-zielony autobus stał przy ulicy.
-Mir
idziesz?
-Idę-
pociągnęła mnie do autokaru. Pojazd do którego wsiadaliśmy w środku był
ogromny. Zamiast prostych krzeseł są kanapy, fotele nawet bar stał koło
wyjścia. Pierwszy raz siedziałam w takim czymś. Usiedliśmy na czteroosobowej
kanapie która jest najbliżej wyjścia. Gabriela cały czas się oglądała kto
idzie.
-Gabi? - mam
nadzieje, że moje przypuszczenie jest pewne na 100- procent .- Jesteś zakochana
prawda?
Odwróciła
się w moją stronę, na jej widniał ogromny banan.
-Gorzej,
chłopak który tu przyjdzie to mój narzeczony.- zaskoczona patrzałam na nią jak
wariatkę, nie miała nawet 18 lat.
-Narzeczony?!-
ten dzień zapowiadał się dziwnie. A! To dlatego się tak szykowała. Ubrana była
w niebieską sukienkę, czarne balerinki i kolczyki pięknie łączyły się z jej
rudymi włosami. A ja byłam ubrana normalnie przetarte dżinsy, koszulka na
ramion czach i bejsbolówka w kolorze granatu. Dzisiaj włosy rozpuściłam czarne
loki zakrywały mi połowę pleców. Mi ten zestaw bardzo się podoba.
-Tak
oświadczył mi się wczoraj, przy kolacji.- Jak romantycznie. Kto będzie moim
narzeczonym? Mam nadzieje, że Patch. Nie! To nie może być Patch on jest na mnie
wściekły, za scenę zazdrości. Ale… na zajęciach bawiliśmy, lecz czułam nutkę
dystansu. W duchu westchnęłam.
-Hej Stefan!
Do siądziesz się?- poklepała miejsce obok siebie.
-Witaj
Dulcynea to moja!- oblała się czerwonym rumieńcem. Usiadł koło niej. Wystarczył
tylko jeden moment, aby pogrążyli się w głębokiej rozmowie. Zapomniała o
mnie. Spuściłam głowę. Wszystkie włosy utworzyły barierę ochroną dla całego
świata. Tupot uczniowskich butów zaczął wypływać do autobusu. Przez włosy
zerknęłam, czy wszystkie miejsca są zajęte. Wszystkie oprócz mojego.
Przypomniałam sobie ostanie święta z mamą. Tata który pojechał po
najpiękniejszą choinkę. Mamę przygotowującą potrawy na stół wigilijny. Ja
układając talerze na stół.
-Aniele-podniosłam
głowę. Patch stał przede mną.- czemu jesteś smutna?- zajął koło mnie
miejsce wolne.
-Już nie
jestem smutna- uśmiechnęła się szeroko. dobrze wiedza, że jego towarzystwo
sprawia mi radość. Spoważniałam, moja powaga wygląda tak; próbuje zachować
poważną twarz, lecz moją twarz wygląda jak ostatnie pośmiewisko.- Patch
ty wiesz o mnie wszystko a ja? O tobie nic!- przybliż usta do mojego ucha.
-To nie czas
na taką rozmowę…- autokar ruszył w stronę pięknego miasta, który mi tak został
przekazane słownie.
-A kiedy
nadejdzie ten czas?- najbardziej dręczyło mnie słowo ,,aniele'', dlaczego
właśnie ja? Czy to nie jest przypadkiem pomyłka? Odkąd poznałam bruneta o
szarych włosach mówi mi aniele, nigdy Miranda.
-A może jak
zrobisz zakupy?- uniósł jedną brew.
-Mirando-
odwróciłam się od Patcha- to dla ciebie- podała mi kawałek plastiku- to jest
karta kredytowa . Dzięki niej będziesz mogła kupić prezenty dla bliskich.
-Dziękuje
nie wiem jak pani dziękować.- pani Kasia odkąd ją poznałam zawszę chodzi
uśmiechnięta. Zazdrościłam jej entuzjazmu.
-Nie musisz
każdy uczeń Scholii otrzymują taką kartę.- odeszła na swoje miejsce. Patch
położył mi rękę na kolanie. Jego twarz odbija się troska.
-O czym
myślisz aniele?
-Myślę co
wam kupić oraz jakie zadam ci pytanie.- schowałam kartę do portfela.- Patch
chcesz ze mną iść na zakupy?
-Nie idziesz
z Gabrielą?- kciukiem pokazałam zakochaną parę która nie mogła oderwać od
siebie wzroku.- z miłą chęcią przyjmę tą propozycje.
Zaczęliśmy
gadać o głupotach. Kto co lubi dowiedziałam się, że nienawidzi jest
ananasów. Bo kiedyś jak był mały to zjadł po terminie i zachorował. W tym
czasie gdy choroba go dopadła nie mógł jeździć na basen chociaż uwielbia
pływać. Do tego momentu nie zjadł już żadnych ananasów.
Rozdział 18
Za 35 minut
będziemy na miejscu.
-Aniele,
czas powiedzieć twojej przyjaciółce, że idziesz ze mną.
-Okay masz
racje znowu.- Wyciągnęłam nowy telefon który mi dostarczony, był
koloru czarnego i prosty w użyciu. Skąd Schola bierze pieniądze na to wszystko?
Nikt tego nie wie. Napisałam wiadomość;
Gab xd
idę z Patchem na zakupy. P.S. Zapomniałaś umyć dzisiaj zębów. J Marina.
Pokazawszy
mojemu aniołowi wiadomość, którą właśnie czyta moja najlepsza przyjaciółka. Nie
mógł wytrzymać ze śmiechu.
-Marino
Raidver już nie żyjesz- zaczęła walić mnie poduszką. Odpowiedziałam jej tym
samym. Chłopcy usiedli na jednej stronie kanapy, aby dać nam miejsce walki.
Wszyscy uczniowie, zerkali na nas z ubawem.
Uderzaliśmy
się 15 minut tak mi się wydaje a może więcej? Mokre ze śmiechu poszłyśmy do
łazienki. Patch i narzeczony mojej przyjaciółki odprowadzali nas wzrokiem.
Łazienka znajdowała się na końcu autobusu, musieliśmy przejść przez tłum
gapiów.
-Zadowolona
jest z siebie?- wyszczerzyłam zęby.
-Bardzo!
Chociaż pokazałaś Stefanowi jakaś jesteś zabawna- zaczęłam rozczesywać kołtuny
zrobione przez przyjaciółkę.
-Dzięki,
Teraz w jego oczach jestem zabawna, miła, wrażliwa, pomocna…
-Skromna-
dokończyłam za nią zdanie. Pokazałam jej język. Spiorunowała mnie wzrokiem,
zewnątrz była wściekła lecz wewnątrz tryskała radością. Poznałam to po jej
oczach. W milczeniu ogarniałyśmy włosy. Gabi zrobiła sobie kłosa z
wysokiej kitki. A ja z wysokiej kitki zrobiłam koka.
-Idziemy?-
Kiwnęłam głową. Ostatni raz przejrzeliśmy się w lustro. Poszliśmy prosto w tłum
gapiów. Stefan i Patch rozmawiali o czyśmy ważny bo jak tylko podeszliśmy
blisko od razu umilkli. Usiedliśmy na swoje miejsca, autobus dotarł do celu. No
pięknie!
Pani Bożenka
dała na komunikat;
-Wszyscy
uczniowie scholii bez wyjątku mają stawić się przy autobusie o 18.00. Uczeń
którzy nie dotrze, nie zostanie zabrany. Dziękuje za uwagę, może już iść.
Spojrzałam
na zegarek jest 15.00 więc mamy całe 5 godzin, aby kupić prezenty.
-Aniele,
idziemy?- wyciągnął do mnie swoją dłoń.
-Tak-
poszliśmy trzymając się za ręce!
Przeszliśmy
koło muzeum kultury. Widziałam podróbkę wierzy Effla. Tak romantycznie!
Zobaczyłam parę, która spoglądała na sztuczny księżyc. Przez chwilę, jeszcze
stali i wyszli w najbliższą uliczkę Podeszliśmy do małego pałacyku, który
wyglądał jak domek dla lalek. Wszystko w miastku Guthic jest przepięknie
Chciałam bym aby tak chwila trwała… Wielki ból ogarnął moje ciało.
Krzyknęłam mocno i wyraźnie aż zabolało mnie gardło. Upadłam na plecy
puszczając rękę Patcha. Straciłam przytomność .
* * *
Otworzyłam
oczy, leżałam w objęciach Patcha. Plecy bolały jak cholera. Twarz anioła była
koło mojej.
-Boli…- nie
mogłam mówić, w buzi miałam piasek.
-Spokojnie
aniele… Wstąpił ciebie nowy dar- pogłaskał mnie po policzku. Ciepło jego dłoni
ukoiło moje ciało.-wiesz jaki to dar?
-Woda,
ogień, powietrze, ziemia- starałam się oddychać równomiernie.
Zagwizdał.
Chciałam aby jego usta znalazły się przy moich. Tylko dzieliło nas kilka
centymetrów a czułam jakby znajdowały się kilkadziesiąt kilometrów.
-Żywioły
jest to najstarsza magia świata. Czytałem, że żywioły mogą leczyć a zarazem
niszczyć. Jest to moc piękna a zarazem przerażająca. Wystarczy poprosić je a one
spełnią twoje prośbę, spróbuj aniele.- kiwnęłam głową mogę spróbować. Chociaż
przeraziłam się o tym, że żywioły mogą mnie zniszczyć.
Wzięłam
głęboki wdech. zamknęłam oczy. Żywioły możecie mnie uleczyć? Cisza… Wiem,
wiem głupio to zabrzmiało ale jest to mój pierwszy raz. Przypomniałam
sobie wiersz tylko nie wiem skąd; Woda może obmyć nasze
problemy… Ogień potrafi zagrzać zimną istotę. Powietrze wywieje nasze wszystkie
wątki. Ziemia zawsze narodzi się na nowo.
Woda obmyła
mnie z bólu. Powietrze zagrzało moją duszę. Powietrze wywiało wszystkie wątki.
Ziemia wykiełkowała dla mnie schronienie.
Moje oczy
same się otworzyły. Nowy przypływ energii dał mi siłę i wole do walki z
losem.
-Aniele-
złapałam do za rękę i pociągnęłam go do najbliższego sklepu z upominkami.
Ogromny sklep cały do mojej dyspozycji.
-Patch ty
idziesz tam- pokazałam mu zachodnią stronę domu towarowego.
-Aniele
dobrze się czujesz?- podszedł jeszcze bliżej mnie.
-Nawet nie
wiesz jak bardzo pocałowałam go w dla policzki.
Ruszyłam
do pierwszego regału ze strony wschodniej. Spojrzałam za regału na Patcha.
Trzymał rękę na policzku tam gdzie go pocałowałam. Stał jeszcze chwilę i
poszedł w stronę którą mu kazałam iść. Zakupy czas zacząć! Najpierw musze kupić
Gabrieli. Moja przyjaciółka uwielbia kolor niebieski i różowy, serce w tym
barwach najbardziej będzie pasować na prezent. Przed mną pojawiła się
sprzedawczyni.
-Dzień dobry
w czym mogę pomóc?
-Zależało by
mi na serduszku w kolorze niebieskim lub różowym z nazwą bbf.
-To proszę
za mną.- ruszyłyśmy w stronę lady.- Proszę momencik poczekać.- weszła
przez stare drzwi do magazynu. Odwróciłam się szukając wzrokiem Patcha
zauważyłam go przy dziale z książkami.
-Proszę o to
one.- pokazała mi trzy wisiorki. Dwa srebrne i jeden złoty. Najbardziej
podobał mi się złoty w kształcie serce otwierany na kluczyk. Pokazałam na
trzeci medalion.
-Biorę ten,
czy może go pani zapakować? W torebkę niebiesko-różową?
-Oczywiście
płacisz kartą czy gotówką?- uśmiechnęła się do mnie. Widocznie lubiła moment
płacenia.
-Kartą-
podała jej kartę. Zaczęła ją skanować. Kucnęła aby wygodniej było jej się
odczytać plastik.-Przepraszam mogła by pani pokazać tą książkę?
-Oczywiście-
pokazała mi książkę z wierszami. Pachtowi będzie mu się podobało. Uwielbia
czytać.
-M0że pani
ją dodać do wisiorka, ale opakować osobno? Proszę!
-Dobrze-
zeskanowała kod z książki. Wstukała prędko do kasy jakieś liczby. Oddała mi
kartę z paragonem. Nie wiem ile zapłaciłam, wszystko wrzuciłam od razu do
torebki. Później sprawdzę. W czasie gdy wrzucałam plastik i paragon
sprzedawczyni szybko i sprawnie zapakowała książkę dla Patcha i wisiorek dla
Jarli.
-Proszę o to
prezenty dla bliskich.- wzięłam reklamówkę z upominkami i stanęłam przy
drzwiach.
Moją uwagę
przykuła zielono-czarna bransoletka.
-Przepraszam
a tą bransoletkę można zmienić z ,,dla najlepszego chłopaka'' na ,,Najlepsza
Mentorka'' ?- w jej oczach pojawił się błysk.
-Można mam
pani ładnie zapakować jak inne prezenty- kiwnęłam głową z torebki wyciągnęłam
kartę którą podałam pani o platynowych włosach.
-Aniele-
odwróciłam się- skończyłaś już zakupy?
-Tak tylko
czekam na kartę i prezent.
-O to one!-
zabrawszy wszystkie rzeczy, pożegnałam się ze sprzedawczynią.
-Dowidzenia
Marino.- wychodząc z Patchem zastanawiałam się skąd ta staruszka znała
moje imię. Patch nie wydał z siebie zdziwienia był niepokojąco spokojny.
-Patch dokąd
teraz idziemy?
-Do
restauracji.- może w tej knajpki uda mi się coś dowiedzieć o moi aniele
stróżem. Ciekawość zawsze bierze w górę.
Rozdział 19
Siedzieliśmy
w eleganckiej lokalu o śmiesznej nazwie, której nie mogę wymówić.
-Aniele o
czym myślisz?- siedzieliśmy blisko siebie, widziałam w jego oczach własne
odbicie.
-Patch
powiesz mi jak masz na nazwisko?- znam tylko jego imię nic więcej, to nie
jest sprawiedliwe wobec mnie.
-Nie mam
nazwiska.- gdy miałam obrzęd miałam wybór więc czy chce aby moje imię
zostało zmieniło wraz z nazwiskiem. Nie zgodziłam się, chciałam aby zostało
cząstka dawnej mnie znikła w nie pamięć. Więc Patch chciał od tak zmienić całe
swoje życie?
-Ale…
przecież wcześniej miałeś nazwisko prawda?- westchnął.
-Tak aniele,
jaka ty jesteś…
-Jaka?
Głupia? Nieokrzesana? A może porywcza? A może…
-Ciekawska
jesteś bardzo zainteresowana. Miałem kiedyś…. bardzo dawno…
-A powiesz
mi jakie?
-Dobrze jak
sobie życzysz aniele. Moje nazwisko to… upadli- przeklął pod nosem. W
języku łacińskim.
Złapał mnie
za rękę i mocno pociągnął w stronę wyjścia.
-Łapać ją,
chłopaka możecie zamordować!- głos wielki i potężny odbijał się mi głowie.
Biegnąc do
wyjścia przewracałam krzesła aby nie umożliwić upadli nas nie dorwali. Torba z
prezentami obijała się o uda. Jutro pewnością będę miała ogromnego siniaka.
Biegliśmy przez różne uliczki. Brakło mi tchu. Bałam się w środku ucieczki
stracę przytomność. Patch musiał cały czas patrzeć się za siebie.
Próbowałam się oglądać za siebie, lecz nie mogłam wystarczyło, że spojrzę na te
kreatury od razu mój obiad z Patchem chcę wyjść.
-Musimy
ostrzec innych!
-Nie damy
rady aniele!
-Czemu?!- matko!
Proszę aby był to sen!
To
tylko koszmar. Za raz się obudzę i pójdę do szkoły. Mama przygotuje obiad, tata
będzie czytał książkę. Wszystko będzie po staremu. Tylko można
sobie pomarzyć nie jestem już normalną nastolatką. Jestem w pełni aniołem jak
człowiekiem. Żywiołami będę walczyła one mogą zniszczyć a zarazem leczyć. Mogę
uratować ludzkość to czemu się boje?
-Jesteśmy w
pułapce.- rzeczywiście staliśmy na końcu uliczki, która nie ma wyjścia chyba,
że przez upadłych. No pięknie już po nas! Upadli byli coraz bliżej nas na czele
tej grupy szedł normalnie Gabriel.
-Ale...
-Będę bronił
cię do ostatniej krwi aniele- popchał mnie do tyłu.
-O jakie to
romantyczne! Anioł broni swoją damę!- klaskał w dłonie jakby był w jakiś
teatrze.
-Moje
kochane dzieci na nich! Dziewczyny zostawcie mi żywą.
Piętnaście
zdeformowanych dzieci Gabriela upadłego rzuciło się na Patch. Odpychał je
ile mógł, z jego pleców wyrosły białe potężne skrzydła. Twarz poharatana
przypominała mi anioła śmierci. Patch nie mógł mnie cały czas Bronic gdyby….
żywioły.
-Wietrze
odepchnij wrogów mych i twoich!- wiatr który z gigantyczną
siła wyrzucił dzieci upadłego na drugi koniec uliczki. Uff! Jeden problem
mniej. Podbiegłam do Patcha próbował nie stracić orientacji. Przez Gabriela
twarz przemknęło zdziwienie a może to tylko moja wyobraźnia?
-O
dziewczynka ma dar? O jak słodko! Może walnie mnie kulą ognia? Dzieci
najdroższe atakujcie dalej.
-Nigdy nas
nie pokonasz Gabrielu!
-Przekonamy
się- klasnął w dłonie- atakujcie.
-Ogniu spal
tych co spiekła stworzono. Niechaj proch z nich zostanie!
Dzieci które
przybliżały się na tyle blisko spalili się żywcem. Z ciał potworów został tylko
proch. Brr! Czułam się jakbym grała jakiś horrorze. Główną bohaterką jestem ja.
-Dzieciątko
ćwiczyło?- gniewem buzowała we mnie jak lawa wystarczyło jego jedno słowo a
rzucę się na niego. Potomstwo Gabriela padało jak muchy. Patrzał na nie z
odrazą.
-Durne
istoty na nic się nie przydacie, sam muszę wszystko robić jak zawsze.- wolnym
krokiem podchodził do nas. Gdy się zbliżał, wydawał się większy.
-Wodo
prochem umarłych okalecz tego grzesznika na znak mojej zgody.
Wszystkie
prochy które znajdowały się w pobliżu Gabriela zaczęły atakować oczy
upadłego. Runął z wielkim krzykiem na posadzkę. Spojrzałam na Patcha, miał
bladą twarz jak u nieboszczyka. Gabriel krzyczał cały czas próbując
chronić się przed żywiołem wody i prochów własnych dzieci.
-Ogniu
zagrzej ciało mojego przyjaciela.
-Ziemio daj
mojemu przyjacielowi siłę do walki. Lekki powiem ciepłego jesiennego zapachu
okrył nieprzytomnego Patcha niczym puchowa kołdra.
-Aniele..
-Patch nie
możemy gadać upadli tu są musimy uciekać! Dasz radę chodzić?- kiwnął delikatnie
głową. Wzięłam go pod ramię i szybkim tempem szyliśmy w stronę wyjścia z
uliczki, zostawiając Gabriela na łaskę żywiołu wody. Wychodząc z uliczki
słońce zaślepiło nas południowym blaskiem. Musimy się gdzieś schować najlepiej
w jakiś ponurym barze. Patch nie miał już sił. Kurde… Usiedliśmy przy
najbliższej ławce, dobrze, że nikogo w pobliżu nie było. Wzięłam głęboki wdech
i powiedziałam najgłośniej jak tylko mogłam;
-Wodo,
ogniu, ziemio, powietrzu dziękuje wam za pomoc! Mam jeszcze jedną prośbę!
Proszę ulećcie mojego anioła stróża nie damy rady bez wasze pomocy. Proszę…
Położyłam
wygodniej Patcha na ławce i przyglądałam się co zrobią takiego żywioły.
Na ziemie
położyłam torbę z zakupami wydała mi się cięższa niż wcześniej
Woda obmyła
mnie a także bruneta byliśmy czyści i pachnący.
Ogień ogrzał
nas na tyle, że mogłam ściągnąć bejsbolówke ale tego nie zrobiłam.
Wiatr wywiał
ode mnie wszystkie wątli pości.
Ziemia dała
mi siłę i wiarę , że uda nam się dotrzeć do innych uczniów ze scholii.
-Aniele co
się stało…?- Przytuliłam go mocno, nie chciałam aby stała mu się krzywda.
Pragnęłam
aby był tylko ze mną. Odwzajemnił uścisk. Przytuleni byliśmy jeszcze chwilę.
Marzyłam aby ta chwila trwała w nieskończoność wystarczyło jedno słowo
''upadli''
-Patch
musimy się schować, Gabriel na nas poluje.
-Rozumiem
chodź za mną.-spojrzałam się za siebie… pusto.
-Dasz radę
iść?- kiwnął wstaliśmy z ławki zabrałam od razu torbę z prezentami, trochę
chodziłam jak pijana. Patch w sumie też. Musiał się trochę porozciąga. Chyba
złą mu pozycje dałam do leżenie. Do najbliższego baru dzieliło nas tylko metr.
Gdy
zobaczyłam bar ,,pod ulicą'' odechciało mi się tam wchodzić lecz
nie miałam wyboru. Nie mogłam przed Patchem wyjść jako wybredne dziecko. Przez
cała krótką drogę milczeliśmy. Nie nalegał na rozmowę, czekał aż będę gotowe.
Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Gdy znajdowaliśmy się w środku knajpki od
razu pobiegliśmy do łazienki. Barmanka nas nawet nie zauważyła czytała głupi
magazyn ,,Jak poznać czy twój chłopak cię zdradza?''
Wychodząc do
łazienki, zamknęłam na zasuwkę. Śmierdziało potem i czymś jeszcze czego nie
znałam. Patch z kieszeni kurtki wyciągnął telefon, wystukawszy numer do osoby
dorosłej, przyłożył sobie do ucha. I tłumaczył całe zdarzenie. Jedynie co
zrozumiałam z drugiej strony słuchawki;
-Zostańcie
gdzie jesteście, zaraz po was przyjdziemy!
Nagle
zrozumiałam najważniejszą rzecz jaka mi umknęła przez te wszystkie dzisiejsze
zdarzenia.
-Aniele
dlaczego tak patrzysz?- stałam wpatrzona w Patcha bez koszulka, ukazującego
parę wielkich skrzydeł.
- Skrzydła
wszyscy je widzieli!- oparłam się o brudną umywalkę.
-Aniele nikt
ich nie widział spokojnie- położył ręce na umywalce przy której właśnie
oparłam.
-Jak kto?!-
włosy (zwłaszcza grzywka) spadla mi na oczy.
-Normalnie
człowiek nie może ich zobaczyć- odetchnęłam z ulgą. Nagle skrzydła zniknęły.
Syknął z bólu.
-Patch co
się stało?
-Spokojnie
aniele to nic- ci faceci!
-Pokarz mi
bark- powiedziałam taki głosem który nie przyjmuje odmowy.
Obrócił się
pomału. Moim oczom pojawił się barki przecięte blizną w kształcie V.
-Matko
boska!
-Mówiłem
abyś nie patrzała aniele. Tego nie da się uleczy tak każdy anioł stróż ma.
Jeden z dzieci upadłego ugryzł mnie najbliżej początku skrzydła. To jest
najgorszy ból jaki może być. Aniele tego nie da się wyleczyć to samo przejdzie.
-Patch to
się da wyleczyć. Zamknij oczy, rozluźnij się i nic nie mów. Proszę.
-Dobrze-
odsunął się ode mnie.
Zamknął
oczy. I na jego twarzy pojawił przymusowa ulga. Teraz musze dyskretnie
złożyć prośbę żywiołów o uleczenie danego miejsca mojego przyjaciela.
Wodo, ogniu,
ziemio, powietrzu dziękuje wam za wszystko za pomoc, za uratowanie. Chciałam
bym was jeszcze jedną rzecz poprosić. Mój anioł stróż w czasie walki został
ugryziony przy skórze, która łączy się ze skrzydłami. To mu sprawia największy
ból, czy możecie uleczyć tak go aby nie czuł cierpienia tylko ukojenie?
Proszę!
Zamknęłam
oczy aby dać żywiołom im wolną wole do działa. Czekałam parę minut. Otworzywszy
oczy, Patch przytulił mnie do siebie.
-Dziękuje ci
nawet nie wiesz jak bardzo…- czułam w brzuchu motylki. Dziękuje wam żywioły.
Zabrzmiał telefon Patcha, wypuścił mnie z objęć i odebrał
-Słucham…
aha… ok… dobra idziemy…- po drugiej słuchawce była moja mentorka Anna, poznałam
po głosie. Wyłączył telefon.
-Aniele
musimy już iść.
-Ok.-
otworzyłam zasuwkę od łazienki. Wyszliśmy normalnie. Barmanka spojrzała
na nas podejrzliwie. Jakbyśmy…. fuj! Patcha oczywiście czytał mi wy myślach i
roześmiał się. Dałam mu kuksańca w biodro. Mnie oczywiście łokieć bo Patch jest
strasznie umięśniony. Zaczęłam pasować łokieć. Jeszcze bardziej roześmiał nie
mógł złapać oddechu.
-Idiota…
-Wybacz
aniele, ale twoje myśli czasem mnie rozwalają.
-To ich nie
słuchaj-zrobiłam obrażoną minę.
-Marino
Raidver!- do Patcha i mnie podbiegła Gabrysia, i jej narzeczony- Jak jeszcze
raz taką rzecz zrobisz to.. cię uduszę! Rozumiesz uduszę!- roześmiałam się,
uwielbiałam przyjaciółkę, gdy próbuje być wściekła wychodzi jeszcze bardziej
śmieszniej. Patch w tym czasie opowiadał jeszcze raz historie którą miała
najście nie dawno.
-Marino
jestem z ciebie dumna Bóg obdarzył cię nowym darem.
-Dz.…
dziękuje- zaburzało mi w brzuchu głośno i wyraźnie.
-Stefan,
Patch, Gabrielo, Marino chodźmy do mojego samochodu, bo niektórzy są głodni.-
zaczerwieniłam się.
Patch objął
mnie ramieniem, Stefan zrobił to samo. I tak wszyscy poszliśmy do samochodu
Anny.
Rozdział 20
Spałam.
Tak mi się
wydaje, bo widziałam siebie leżącą w łóżku.
Gabriele
mruczącą coś przez sen.
To znaczy,
ze mogę wychodzić z ciała kiedy chcę? A mogę przechodzić przez ściany? Czas
spróbować.
Podeszłam do
ściany, obok łóżka mojej przyjaciółki. Wyciągnęłam prawą dłoń w stronę,
przeszła bez trudu. Wielkim krokiem przeszłam do pokoju Patcha. Ja z Gabi i
Patchem mieszkamy na samy końcu korytarza. Zrozumiałam jedną ważna rzecz. Odkąd
jestem w scholii (2 miesiące) nigdy nie byłam w pokoju mojego anioła stróża.
Jego pokój był podobny do naszego tylko, że miał jedną ogromne łóżko i regał
pełen książek. Przyjaciółka ma racje, że mój anioł stróż jest kujonem.
Stojąc obok
regałów, usłyszałam jego mruczenie. Podeszłam do niego, moje nogi nie dotykały
podłogi coś niesamowitego! Gdy spał wyglądał pięknie, chłopiec o delikatnych
rysach twarz z posturą dorosłego mężczyzny. Pochyliłam się głowę tuż przy jego
twarzy aby zrozumieć jego słowa.
-Aniele…
moją jesteś jedyną…- Ja? Nie wątpię, może nie tylko mi mówi "aniele.
Przewrócił się na drugą stronę. Chciałabym go przytulić, lecz nie mogę moja
ręka przechodziła mi przez jego ciało. Westchnęłam bez głośnie. Przeszłam na
drugą stronę łóżka by widzieć jego twarz. Śnił mu się koszmar poznałam to po
jego twarzy wykrzywionej z bólu. Dzisiaj dużo użyłam mocy
żywiołów. Jest jakiś limit? Nie mogę tak patrzeć jak cierpi nawet przez ten
głupi koszmar. No trudno raz kozia śmierć.
-Żywioły
jeszcze raz wam dziękuje chociaż nie wiem ile razy. Proszę was
abyście mojemu stróżowi dali spokojny sen na każda najbliższą noc. Aby
wstawał rześki i silny wstawał do pracy. Ogniu, wodo, powietrzu, ziemio
opiekujcie się nim jak mną, w każdy dzień tygodnia.- moje słowo wychodziły z
moich ust bez dźwięknie, jakbym nic nie mówiła tylko ruszała wargami.
Pocałowałam
go delikatnie w czoło, fala ciepła przeszła z moich usta na Patcha skórę.
Morski zapach owinął nas jak jakiś koc. Świeże powietrze otworzyło okna, dając
zapach natury. Słońce zaczynało wstawać. Odeszłam szczęśliwa do swojego pokoju
wiedząc, że Patch każdej nocy będzie mógł się wyspać.
Rozdział 21
Historia
wlekła się w nieskończoność.
Omawiamy
temat ,,Postanie anielskich wrót''. Sam temat jest spoko, lecz gdy się słucha
tego samego po 1000 razy to się już staje nudzące. Siedzę przy oknie z
tyłu, więc mam dobrą widoczność na całą klasę. Spostrzegłam Patcha zerkającego
na mnie tajemniczego, czułam się jakbym popełniła przestępstwo. No może coś tam
przekroczyłam, nie mogę o tym myśleć, ponieważ Patch błyskawicznie to od czyta.
Muszę z nim porozmawiać o przestrzeni osobistej nie ma prawa mi grzebać w umyśle.
-Panno
Marino, czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie?- szlag jakie było pytanie?
Zerknęłam na całą klasę nikt nie mógł mi pomóc, no pięknie jestem w kropce.
-Pani
profesor czy można powtórzyć pytanie?- udam minę niewiniątka mam
nadzieje, że nie dostanę oceny niedostatecznej za brak udziału w lekcji.
-Jaki anioł
zapoczątkował wojnie między niebem a piekłem?- dobrze znam tą
odpowiedzieć.
Jego twarz
została wyryta w mojej głowie na zawsze. Blondyn z zimnych niebieskich oczach
wyczekujący na śmierć.
-Czy… to
Gabriel- jego imię jest jak trucizna dla mojej duszy. Patch zaciska ręce w
piąstki pod ławką
-Tak Marino-
uff! Co za ulga! Nie lubiłam być pytana stres dobija jak… teraz nie znajdę
dobrego określenia. Nauczycielka wróciła do omawiana tematu. Gabi w tej chwili
ma zajęcia konne. Zazdroszczę jej. Świeże powietrze , konie, śnieg. Śnieg? O !
Jak ja kocham śnieg! Uwielbiam zimę. Moje urodziny są 31 grudnia, więc ma
urodziny w sylwestra. Jak rodzice to zabierali mnie na lodowisko. Z nas trzech,
mama najlepiej jeździła, później tata a na koniec ja. Za każdym razem jak
upadałam rodzice robili to samo, żeby nie było mi smutno. Kochani rodzice.
-Proszę
was abyście na jutro napisali referat o wrotach anielskich. -Zadzwoniwszy
dzwonek na zakończenie ostatniej lekcji.
Spakowałam
się i poszłam prosto do biblioteki. Biblioteka w Scholii jest w
rozmiarach połowy boiska futbolowego. Aby znaleźć daną księgę wystarczy wpisać
w komputer. Na mapce mózg elektronowy wskazuje gdzie taki tom się znajduje.
Księga historii anielskich wrót leży w sektorze 2 poziom c. Szybkim krokiem
odnalazłam sektor 2. Książka stara, przesiąknięta kurzem. Dmuchnęłam, aby
odczytać napis. Kurz w dobył do moich nozdrzy. Zakasłałam.
-,,Historia
wrót anielskich''- usiadłam na najbliższym fotelu. Plecak położyłam koło nóżki
siedzenia. Księgę delikatnie otworzyłam na pierwszej stronie kroniki.
- Historia
wrót ma dużo wersji wydarzeń. Filozofowie nie mogą dokładnie określić która
jest prawdziwa- przesunęłam na następną stronę.
-,,Wierni
aniołowie broniący bramy zostali wybrani do poszukiwania pomocników.
Jeden z aniołów zapytał samego Boga;
-Bogu jak my
mamy znaleźć swoich pomocników wśród ludzi?- wskazał ręką cały świat.
-Ithrulie na
ziemi są istoty które zrodzą wam pomocników.
-Czy Bogowi
chodzi o niewiasty?- kiwnął głową- Skąd mamy wiedzieć, że ta niewiasta będzie
moją wybranką?
-Ithrulie
obdarzę wasze serce nowym uczuciem , które wskażę wam prawdziwą miłość.
-Dziękuje ci
Boże- ukłonił się i od szedł do reszty swoim braci.
I tak
aniołowie uczynili, zesłani po różnych kątach świata, znaleźni swoje wybranki.
Wybranki zrodziły aniołów stróżów. Aniołowie stróże chronili wraz ze swoimi
ojcami i matkami bramy do końca swojego życia."
* * *
Coś stuknęło
w okno na końcu biblioteki. Poszłam sprawdzić. Wywnioskowałam, że zostałam sama
w pomieszczeniu pełnym książek. Nie wiem czemu czułam się tu jak intruz.
Zajrzałam przez okno nic. pewnością gałąź zahaczyło o szkło.
Po
czułam czar bijącego ciała za moimi plecami.
-Kogo ja tu
widzę?- o nie! Znam tę głos to… Gabriel. Upadły który zaatakował mnie i Patcha
w restauracji. Złapał mnie w ramionach i odwrócił. Krzyk ugrzązł mi w gardle.
-Nasza
ukochana Marina!- Z buzi śmierdziało mu stęchlizną. Poharatane oko patrzyło na
mnie zło wrogo.
-Nie jestem
waszą ukochaną!- Grzywka spadła mi na oczy. To dobrze nie byłam zmuszona na
niego patrzeć.
-Jesteś,
jesteś naszą ukochaną- brudną ręką ogarnął mi włosy.- Brr! Ciarki
przeszyły mi po plecach.
-Puść mnie!-
próbowałam się wyrwać, lecz Gabriel wzmocnił ucisk. Prawdopodobnie już mam tam
wielkie dwa siniaki.
-Nie! W
życiu cię nie puszcze złożę cię w ofierze i otworzę bramy anielskie i zaczniemy
wojnę! Będę miał większe luksusy niż inny upadły!
-Nigdy to ci
się nie uda!!!- uderzył mnie mocno w policzek, zostałam przewrócona.
Miejsce w które zostałam uderzona piekło jak cholera.
-Nie drzyj
się! Po co robisz takie sceny? Nikt cię nie słyszysz. Wszyscy już śpią.-
Spanikowałam. Co teraz mam zrobić. Nie dam rady walczyć sama z potężnym
upadłym. Może… gdy żywioły wysłały wiadomość do moich przyjaciół. To by
mogli mi pomóc. Muszę grać na zwłokę.
-Skąd macie
pewność, że wy akurat wygracie?- usiadł sobie na fotelu, jakby był na
podwieczorkowi.
-Nas jest
więcej… o wiele więcej.- zamknęłam oczy. Spuszczam głowę, aby myślał, że jestem
wykończona.
Wodo oczyść
drogę przekazania. Ziemio chroń litery, przed zagładą. Ogniu rozjaśnij
słowa, aby dobrze zostały odczytane. Wietrze przekaż wiadomość do moich
bliskich. Jestem w bibliotece z upadłym pomocy. Gabriel!
Powtarzam te
słowo z 5 razy i spoglądam na upadłego. Nie zauważa braki mojego
zainteresowania w tym co mówi. Kretyn.
-Dlatego
mamy szanse Mirando.- rozsiadł się jak król po krwawej bitwie.
- Co z taką
władzą zrobicie?!- Tik tak.
Gdzie
oni są?! Ręce mi drętwą z zimna. Chociaż w bibliotece potwornie gorącą. W
głowie pojawił się mi głos Patcha; Już biegniemy! Błagam cię
aniele uważaj na siebie! Proszę…
-A jak
myślisz głupia dziewucho?- wzruszam ramionami.
-Nie wiem.
Skąd ja mam wiedzieć? Nie jestem wami.-Udaję minę niewiniątka. Wydychuje
głęboko powietrze.
-Nie
potrzebna ci ta wiedza Mirando i tam za moment umrzesz.-Powstaje
ociężałym krokiem. Wyciąga do mnie osmolone ręce. Krzyczę w niebo głosy.
-Zostaw ją!-
Gabriel z niewzruszoną miną, stoi wyprostowany jak proca.
-Co ty mi
możesz zrobić sam jeden?- zaśmiał się jakby usłyszał najlepszy żart na świecie.
-Jestem jeszcze
ja!- za pleców pojawiła się ruda czupryna. Moja najlepsze przyjaciółka. Zaśmiał
się jeszcze głośniej, śmiech odbijał się wielkim echem po pokoju. Ten szyderczy
rechot będzie mnie prześladował do końca życia.
-Wy? Nie
dacie rady.- znikąd pojawiły się dzieci. Jeszcze większe i straszniejsze niż
wcześniej.
-Jarli i
Patch nie są sami.- w drzwiach pojawiła się Etyczka, historyczka, wuefistka,
mentorka oraz trzy inne osoby które nie znam. Zerknęłam na upadłego przez jego
twarz przemknęło zdziwienie. A może to tylko moja bujna wyobraźnia. Często (jak
tylko mam wolną chwilę) uwielbiam wymyślać przeróżne historie, zwłaszcza
o pierwszym pocałunku.
-Gabrielu
upadłych sprzymierzeńcu szatana odejdź, jeśli nie chcesz zostać zgładzonym!
Pani
Bożenka wyszła naprzeciw jego. Na kobieta która mnie uczy w-f zawsze wydawała
się miła i spokojna. A tu? Widzę kobietę o silnej wolni nie bojącej się
stawić się najgorszemu. Klasnął dłonie jakby by na przedstawieniu. Ukłonił się
i odszedł parę kroków do tyłu.
-Dzieci
wiecie co macie robić.- wszystkie potwory które znajdowały się w pokoju,
rzuciły się na moich przyjaciół. Jeden krwiożerca zmienił kierunek,
biegnąć prosto na mnie. Spanikowałam. Nie wiedziałam co zrobić.
Przypomniałam sobie lekcje z Patchem; Wszystko może być bronią, nawet ty
aniele.
Podniosłam
krzesło które stało najbliżej mnie i wal łam prosto w łeb potwora. Odsunął się
kilka kroków aby odzyskać równowagę. Ogień może mi pomoże. Ogniu spał
potwora którego dotknę. Gorąco ogarnęło moje ręce, czekałam na dobry
moment. Muszę dotknął dwoma rękami aby zabić potwora i jestem zmuszona uciekać
przed jego ostrymi pazurami. Wskoczyłam na stół, wzrokiem okrążyłam sale, moim
przyjaciele sobie radzą dobrze. Tylko gdzie jest Gabriel? Gabriela upada z
wielkim krzykiem nie mogę do niej przybiec za dużo zdeformowanych.
Ziemio
daj tarcze Gabrieli podczas walki.
Przy mojej
przyjaciółce pojawia się tarcza koloru zielonego, dające jej ochronę przed
atakiem upadłego. Ustami szepta ''dziękuje". Potwór który mnie
zaatakował ruszył znowu. Moje dłonie zagrzały się mocniej, normalnego człowieka
to by zabiło nie mnie. Skoczyłam potworowi na plecy, głęboko zanurzałam ręce,
skóra którą dotknęłam paliła się żywym ogniem. Zapiszczał z bólu, odbiłam
się z jego pleców prosto na czarną posadzkę. Szukałam kolejnego potwora,
najbliżej mnie był walczący z Patchem. Pobiegłam wyciągając dłonie prosto w
skórę. Spłonął tak samo jak poprzedni. Kiwnął, wrócił do walki.
-Aniele
uważaj!- odwróciłam się, kucnęłam prędko. Kopnęłam do w cos co przypomniało nogę.
Ugiął się z bólu. Wymierzyłam cios prawą ręką, ciało paliło się gorzej niż
zeszłe.
Woda atakuj
dzieci upadłego, gdy Patch będzie potrzebował.
Patch
powrócił do walki. Odwróciłam się na końcu biblioteki zobaczyłam mała
przerażoną dziewczynkę, a obok niej monstrum próbujące dosięgnąć za regał.
Poleciłam ile w sił nogach. Powinna zacząć ćwiczyć na w-f. Bestia nawet
nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności. Przyłożyłam ręce do jego głowo i
odwróciłam o 180 stopni. Głośny trzask poleciał z szyi. Kopnęłam połowę ciała w
kąt.
Kucnęłam
przy małej rudowłosej dziewczynce.
-Chodź do
mnie maleńka, nie bój się chcę cie uratować.
Kiwnęła
leciutko, rzuciłam się prosto w moje ramiona. Powinniśmy stąd wyjść nie
zauważanie. Szeptam jej do ucha;
-Teraz będę
biegła, więc może trochę trząść, uważaj.
-Dobrze.- w
tuliła mi się w włosy. Nie daleko nas było wyjście tylko trzeba będzie przejść
obok pani Bożeny walczącej z najstarszym z potworów. Szłam, oglądając się za
siebie. Nie chciałam niespodzianek. Byłam na tyle blisko, że usłyszeć zmęczenie
potwora. Okrążali siebie nawzajem, a potem atakowali i tak przez cały czas.
Pani Bożenka też zaczynała się męczyć, pot lał się strumieniem. Przystanęłam na
momencik, chciałam pomóc.
Wietrze
odpychaj całą swoją siłą ataki nieprzyjaciela.
Potężny
wiatr atakował dziecko upadłego, gdy chciał coś zrobić. Pani Bożena
wykorzystała tą sytuacje, szybkim tempem wyciągnęła nożyk i wybiła go prosto w
serce potwora. Odwróciła się do mnie, dała mi znak aby uciekała. Tak
zrobiłam. Nie zauważyła dziecka które mam na plecach? Dziwne. Nie mogę tu
czekać, muszę tą dziewczynkę wyciągnąć z bitwy. Pobiegłam przez różne
korytarze. Przy ostatnim korytarzu dochodzącym do wyjścia spotkałam panią Kasię
od Etyki. Walczyła długim mieczem z dwoma upadłymi dziećmi.
-Dziewczynko
schowaj się tutaj muszę pomóc mojej nauczycielce.- kiwnęła głową. Położyłam ją
przy najbliższej paprotce. Skuliła się, kładąc rączki przy paprotce jako
obrona. Jak słodko! Marino ogarnij się!!
Ogniu ogrzej
moje ręce, aby mogły zabić istoty z piekieł.
Przez całe
moje ciało, przeszło ogromna fala ciepła. Wyciągnęłam ręce do
najbliższego potwora. Ledwo co dotknęła ciało dziecka upadłego, spaliło się
zostawiając proch. Pani Kasia ostrym mieczem przecięła potwora na pół.
-Pani
Kasiu!- podbiegłam do niej.
-Co ty
Marino tu robisz?!- spojrzała na mnie przerażona.- Jej długi miecz ociekał
czarną krwią.
-W czasie
bitwy jedno z dzieci upadłych zaatakowała małą dziewczynkę jest koło paprotki-
wskazałam palcem rudowłosą.- i nie wiem gdzie mogę ją ukryć, wszędzie są
potwory!
-Małą
dziewczynkę ukryj w swoim akademiku. Malutka chodź tu.- podeszła nie pewnym krokiem
do nas.
-Jak masz na
imię? - pani Kasia schowała miecz do pochwy.
-Mam na imię
Amelia.- spojrzała na nas jakby zobaczyła ducha. Bała się nas.
-Amelio
Teraz pójdziesz z Mariną. Rozumiesz?- kiwnęła głową- Marino zaprowadzi się do
swojego pokoju i tam zostaniesz rozumiesz?
-Dobrze. A
gdzie jest moja mama Bożenka?
-Mama twoja
teraz pracuje ale przyjdzie później. Marino! Idź nie mamy czasu. Są wszędzie.
Masz mój miecz.- podała mi drugi czysty miecz.
-Dziękuje.
Niechaj pani na siebie uważa. Amelio wsiadaj na barana- wskoczyła mi na plecy-
Do widzenia!
Ogniu
ochraniaj panią Kasie. Atakuj razem z nią. Bądźcie jednością.
Miecz
trzymała w dłoniach, ciężką było trzymać Amelie i ostrze. Pogalopowałam do
wyjścia, musiałam jak najszybciej odstawić dziecko pani Bożenki i wrócić do
walki. Biegłam, biegłam ile sił w nogach. Co chwila oglądałam się za siebie czy
ktoś mnie nie śledzi. Mała starała się nie skakać mi na plecach, lecz nie mogła
jak jakiś kamień stawał mi na drodze, musiała go przeskoczyć. Nie miałam wyjścia.
Akademik był tuż przede mną. Zwolniłam kroku, nie dałam rady złapać oddechu.
Zatrzymała się przy drzwiach internacie. Oparłam się czołem o ścianę, brakuje
mi sił do dalszego biegu. Mała zrozumiała, że nie ma mocy do jej utrzymania.
-Malino daj
mi klucze od twojego pokoju obiecuje, że się schowam i musisz iść szybko.
-Dobrze
tylko masz się nie wychylać dopóki ja nie przyjdę lub twoja mama. Dobrze?-
kiwnęła głową. Z kieszeni spodni wyciągnęłam klucz.- leć. Nie otwieraj nikomu.-
odwróciłam się i przeszłam kilka kroków. Moje nogi nie potrafiły mnie słuchać,
upadłam na kolona. Westchnęłam głęboko.
-Marina
czekaj!- podbiegłam do mnie z kluczykiem w dłoniach.
-Amelio iść
się schowaj! Tu jest niebezpiecznie.- spojrzałam na nią miała twarz
uśmiechniętą.
-Ale ja ci mogę
pomóc. Mogę dać trochę siły. Chcesz?
-Ty masz moc
dawania siły?-
-Mam moc
leczenia. Zamknij oczy uleczenie twoje wyczerpanie.
Kiwnęłam
głową. Moje powieki same opadły w wielkim hukiem. Rączkami objęła moją
głową. Po cichutku powiedziała słowa, które usłyszałam pierwszy raz w życiu.
-Radość,
szczęście, smutek i żal… tyle emocji każdy z nas pokazuje każdego dnia.
Chciałam bym Marinie dać szczęście, radość i moc w sile do walki. Każdego dnia
i nocy.
Przez moje
ciało przeszła wielka i potężna siła ulgi. Ciało, które było napięte rozluźniło
do ostatniej komórki. Czułam się jakby wstała dopiero i wypiłam niezłą kawę.
Rześka i odpoczęta otworzyłam oczy. Amelia patrzała na mnie z wielkim
uśmiechem.
-Dziękuje ci
Amelio. Wybacz muszę już iść.- kiwnęła głową i poleciała prosto do akademiku.
Wstałam
kości w kolonie mi strzeliło. Muszę się chwilę zastanowić. Jak mam dotrzeć do
bliskich bez mocy? W ręku mam tylko ostrze od pani Kasi. Trudno będę robić jak
Patch. Będę machała mieczem udając nienormalną a tak naprawdę będę myliła
przeciwnika.
Przeszłam
obok sadzawki. Za mną usłyszałam szelest starych liści. Ruszyła
szybciej. Znikąd pojawiła się gałąź. Z wielkim hukiem spadłam na ziemie.
Szlag! Leżałam twarzą w ziemi. Przewróciłam się na plecy. Gałąź wybijała się mi
w miednice. Ktoś lub coś zagwizdała obok nie.
-Kogo tu
mamy?- Gabriel. Złapał miecz który upadł mi w czasie upadku na ziemie. Jestem
bezbronna.
-Gabriel.
-Marina
-Debil.
-Dziewczynka
focha strzela?
-A żebyś
wiedział.
-No i co mi
powiesz mi Marino?- przykucnął obok mnie.
-Jestem
najgorszą rzeczą jaką świat mógł zrodzić.- pogroził mi palcem.
-Uważaj na
słowo maleńka.-zrzuciła wielką siła miecz w kąt lasu obok sadzawki.
-No i co
teraz ze mną zrobisz?!- przesunął palcami po włosach.
-Hm.. mógł
cię od razu zabić ale…
-Ale?
-Ale wole
cię zabić w czasie ceremonii. Krew będzie świeża.
-U… jakie to
miło.
-No widzisz.
Powiedz mi Marino jak ci się podobają moje dzieci?- za jego pleców pojawiła się
dwójka potworów.
-Są okropne!
-Nie
podobają ci się? Są takie posłuszne… wredne..
-Tak jak ty!
-Dosyć! Ta
rozmowa mnie już nudzi. Chodźmy już.- wstał.
-Nigdzie z
nią nie idziesz!- Za lasu pojawił się mój anioł stróż.
-Dzieciaki
atakujcie.
Za pleców
Gabriela pojawiły się jeszcze dwa. Rzuciły się na Patcha siłą, że upadł z
potężnym hukiem.
Wodo, ogniu,
ziemio, powietrzu! Pomóżcie Pachtowi w walce proszę!!
Z za pleców
Gabriela pojawiła się wielka para skrzydeł. Większa od niego same. Jedyne słowo
jakie mi przychodziło to wow! Złapał mnie w biodra i podniósł w górę.
Próbowałam się wyrwać lecz on trzymał mnie żelaznym uścisku.
-Patch!-
spojrzał w górę, w jego oczach pojawiło się przerażenie.
-Aniele!- z
jego pleców pojawiły się para ogromnych skrzydeł. Gabriel przycisnął mnie
do swojej klatki piersiowej z jego ust wyszły usypiające słowa;
-Dziewczę
zaśnie w sen krótki bezbolesny.
Powieki
same się mi zamykały próbowałam walczyć. Przed straceniem przytomności
usłyszałam ostatnie " Aniele"
koniec
No no Janek postarałaś się :*
OdpowiedzUsuńDużo tego :*
OdpowiedzUsuńŚwietny prezent <3
OdpowiedzUsuńJuż zmieniłam :)
UsuńNie wiem dlaczego tak sie porobiło :(
Sprawdzę każdy rozdział <3 :)
Kinga postarałaś ty Janeku xDDD
OdpowiedzUsuńZnalazłam parę błędów ale to nic :)
OdpowiedzUsuń