czwartek, 22 października 2015

[POWRACAM] Jesteś moją siostrą

    Jak to się dzieje w filmach, główna bohaterka otwiera oczy i nie wie co się dzieje. Tak było z Agnes. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Kojarzył się jej z pokojem, w którym była więziona. Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Skoczyła na równe nogi. Przeszła wokół pokoju. Nie mogła odnaleźć wyjścia. Z irytowana tupnęła nogą o posadzkę.
-Co się siostrzyczko denerwujesz?- Agnes odwróciła się.
Przed nią stała Mery. Ubrana jak wcześniej. Agnes odszukała rękoma broń. Z zdziwieniem stwierdziła, że jej nie ma. Była bezbronna. Bliźniaczka przewróciła oczami.
-Nic ci nie mogę zrobić. Jesteśmy w twojej głowie… Więc może porozmawiamy?- Agnes prychnęła.
-Z mordercą? Nigdy.- uniosła jedną brew.
-Ja jestem mordercą? Spójrz na siebie.- spojrzała na swoje paznokcie pomalowane na czarny odcień.
-W jakim sensie?- spytała.
Przed Agnes pojawiło się krzesło, ostrożnie usiadła na nim. Mery postąpiła tak samo tyle z większą pewnością. Dziewczyna skarciła się w duchu za swoją niepewność.
-  Wbijasz sobie miecz aniołka i prawie umierasz. Jesteś mordercą samej siebie- znów prychnęła.- A zdajesz sobie sprawę o swojej misji?
-Zależy o co chcesz zapytać.
-Zabijając mnie, skazujesz się na śmierć. Jesteśmy jednością siostrzyczko.
-Znowu ten tekst. Nie potrafisz wymyśleć coś ciekawszego?- przewróciła oczami.
-Agnes, Agnes, Agnes..
-Tak mam na imię- odpyskowała jej.
Założyła nogę na nogę. Przybrała poważna minę.
-Wiem ja Mery. Ale mi odkrycie.- warknęła- Chcę ci zaproponować układ.
-Niby jaki?- warknęła.
-Przejdziesz na moją stronę jeśli…
-Ty chyba żartujesz!- wrzasnęła.- Nigdy by nie zdradziła przyjaciół.-
-A gdyby jeden z twoich przyjaciół zaczął by umierać z powodu braku narkotyku?
-No ośmielisz się- syknęła.
-Czyżby? Agnes jestem moim pionkiem w grze a królowa zawsze wygrywa.-uśmiechnęła się chytrze.
-Osz ty!- rzuciła się na nią lecz złapała tylko powietrze.
Upadła na posadzkę. Lecz nie poczuła żadne bólu. Śmiech złej
-Jesteś słaba. Zawsze będziesz słaba. Nigdy mnie nie pokonasz- wybuchła śmiechem.
-Mylisz się- przewróciła się na plecy.- Nie Pamiętasz? Jesteśmy jednością siostrzyczko. Jesteś słaba tak jak ja- powiedziała z jadem.
Zaskoczona Mery cofnęła się o krok. Agnes wstała. Wyglądała groźniej.  Zielone oczy lśnił. Postawa dumna.  Dziewczyna miała rzucać się na bliźniaczkę ale przeszkodziło jej swędzenie nosa. Kichnęła parę razy. Mery zaskoczona patrzyła na Agnes…
                                                               * * *
Dziewczyna otworzyła oczy. Koło jej twarzy leżał kotek o rudawej sierści. Kichnęła kiedy ogon kota wylądował na jej nosie. Zdziwiła się na widok kota. Wzruszyła tylko ramionami. Usiadła prosto. Prychnął oburzony i przeniósł się na jej kolana. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Była w skrzydle szpitalnym.  Odetchnęła z ulgą gdy znajome zapachy dotknęły jej nozdrzy. Uśmiechnęła się. Zauważyła, że nic ją nie boli wręcz przeciwnie.
Czuła się pełni sił. Ściągnęła kołdrę. Dotknęła nogami posadzkę. Nagle zachciało się jej tańczyć. Nie było konkretnego powodu.  Zrobiła piruet. Raptownie zamarła. Stefan. Całkowicie o nim zapomniała.  Wzięła na ręce kociaka, który przypominał jej Izzy.  Uchyliła drzwi. Czysto. Chciała im zrobić niespodziankę.  Położyła kota. Czytała kiedyś, że koty potrafią odnaleźć właściciela nawet znajdującego się kilkanaście kilometrów. Szła za zwierzęciem do drzwi salonu.  Schowała się za posągiem i podsłuchała rozmowę.
-Jaki jest jej stan?- usłyszała Simona.
-Stabilny. Pytasz się o to kolejny raz- opowiedziała Izzy.- Wiecie gdzie jest Stefan?
-Opętanie- mruknął Gabriel.
Czuł się winny całej sprawie. Przez niego zginęło wiele nocnych łowców. Aniela i Emil zginęli jako pierwsi. Z tego co się dowiedział.  Nie wiele pamiętaj z ubiegłej nocy. Tylko wrzaski. Przez mgłę widział rannych nocnych łowców na skrzydle szpitalnym. Tam zawsze trafiają najgorzej ranni. Koło łóżek "chodzili" Ciszi Bracia. O samą myśl o nich Gabriela przechodził nieprzyjemny dreszcz.
Nora siedziała na fotelu wpatrzona w przestrzeń od jakiegoś czasu odizolowała się. Simon jako pierwszy to zauważył lecz nic na to nie mógł poradzić. Czasem zastanawiał się czy dziewczyna jeszcze go kocha. 
-Gabriel może zobaczysz co u Agnes?- Simon zerwał się ale od razu usiadł.
-Nie ma problemu.
-A może ja Pojdę- z cienia wyszła Agnes.
Wszystkich zamurowało. Pierwszy obudził się Simon. Porwał w objęcia dziewczynę. Pisnęła zaskoczona.
 Nora rzuciła jej irytujące spojrzenie. Zerwała się i wyszła z salonu. Zaskoczona Izzy i spojrzała na Gabriela ten tylko wzruszył ramionami. Simon niczego nie zauważył. Izzy odkrząknęła Para przyjaciół odsunęła się od siebie. Dopiero wtedy zauważył brak dziewczyny. Spojrzał na przyjaciółkę. Kiwnęła na znak zgody. Z prędkością błyskawicy wybiegł za dziewczyną.
-Będzie miał przechlapane- stwierdziła Izzy.
-To  wszystko moja wina- jęknęła.
-Nie- powiedział stanowczo Gabriel, który stanął za Isabellą, objął w pasie i położył głowę na jej ramieniu. Dziewczyna uśmiechnęła się na dotyk chłopaka- To moja wina. Gdyby nie ja Aniela i Emil żyli by. Gdyby nie ja…
-Przestań!- Agnes wybiegła z pomieszczenia.
-Zapowiada się długi dzień… -westchnęła Izzy.
-Też tak sądzę…
-Wziąłeś narkotyk?- spytała z troską Isabella.
-Przed przyjściem- odpowiedział smutno.
                                                          * * *
Nora biegła ile sił w nogach. Widok Simona przytulającego Agnes był dla niej za wiele. Wiedziała doskonale, że dwójka łączy coś więcej niż przyjaźń. Po jej policzkach poleciały gorące łzy.  Szloch dopadł jej ciało. Usunęła się przy najbliższej ścianie.
-Nora!- usłyszała wołanie Simona.
Nie odezwała się. Widziała jak przez mgłę chłopaka, którą ją podnosi i zanosi do pokoju. Przytuliła się do jego klatki piersiowej. Gorące łzy zaczęły zostawiać ślad na policzkach.
 Delikatnie położył dziewczynę na łóżku.  Nie wiedział co ma robić. Gdy otwierał usta żadne słowo nie wydobywało się od niego. Siedział na łóżku wpatrzony w dziewczynę. Nora leżała odwrócona tyłem do chłopaka. Czuła się bezradna. Emocje wzięły w górę.
Odwróciła się gwałtownie i wpiła usta chłopaka. Zaskoczony Simon zamarł na moment lecz po chwili oddał pocałunek. Położył ręce na jej tali. Usiadła na niego rozkrakiem.
-Nora… ja…- szepnął.
-Zamknij się debilu- pociągnęła go za koszulę zmuszając do pocałunku.
                                              * * * 
Agnes zamknęła się w zbrojowni.  Czuła się wina. W czasie biegu usłyszała szloch Nory. Nie mogła znieść uczucia, które ciążyło jej na sercu. Usiadła na blacie. Schowała twarz w dłonie. Po jej ciele przeszedł szloch.
-Mea culpa, mea maxima culpa!*- szepnęła.
Mieliście kiedyś takie załamanie nerwowe? Raz jesteście szczęśliwy a za moment  macie ochotę umrzeć. Nie mieliście? To macie wielkie szczęście. Cholerne uczucie.
                                       * * *
Padnięty chłopak wziął szybki prysznic i ubrał świeże ubrania. Od razu poczuł ulgę.  Postanowił poćwiczyć za nim pójdzie do Agnes.  Nie panował nad emocjami. Odnalazł stele  i wyszedł z pokoju. Przemierzał w ciszy korytarze.  Gdy doszedł do zbrojowni usłyszał szloch. Zamarł. Niepewnie uchylił drzwi. Ujrzał Agnes. Serce mu stanęło z żalu. Nienawidził płaczu kobiety zwłaszcza, którą kochał. Podbiegł do niej. Zabrał dłonie z jej twarzy i swoimi ujął jej twarz. W jej oczach ujrzał smutek.
-Agnes, co się stało?- spytał z troską.
-Moja wina, moja bardzo wielka wina- wybuchła płaczek.
Przytulił ją do piersi i czekał aż dziewczyna się uspokoi.
                                                    * * *
Sophie przeglądywała stare listy wraz z narzeczonym. Pracowali wiele godzin. Kobiecie kleiły się już oczy.  Gdy miała wyrzucać ostatni list coś ją zatrzymało. A dokładnie kobiece pismo. Spojrzała na narzeczone, który był tak zajęty odpisywaniem listu od Clave.  Otworzyła list. To co przeczytała zbiło ją z tropy.
Kochany Kacprze!
Wiele razy pisałam do ciebie list lecz nigdy nie mogłam dobrać słów. Po tym jak uciekłam od ciebie zaszłam w ciąże. Jest mi wstyd zdradziłam męża.  Jesteś ojciec.
Wstrząsające prawda? Ja też byłam zaskoczona. Nie pragnęłam kolejna dziecka na razie. Wpadliśmy.  Kacprze co ja mam począć?  Nie mogę powiedzieć mężowi powiedzieć prawdy. Wtedy… Aż boje się  pomyśleć…! Córka, którą nazwałam Agnes za prawym uchem ma dwa pieprzyki pionowo. Nie wiem dlaczego ci to piszę lecz mam taką potrzebę. Gdybyś ją kiedykolwiek spotkał nie ważne czy jako dorosłą czy nastolatkę chroń ją.
                                           BŁAGAM CIĘ. A.V.
Sophie przeczytała wiele razy list lecz treść do niej nie docierała. Miała wiele pytań ale  głos nie wydobywał się z jej krtani.
Haus widząc zaskoczoną narzeczoną. Podszedł do niej i zabrał jej list. Czytają go zrzedła mu mina.  Nigdy nie widział  tego list.  Był zaskoczony.
-Zawołał Stefana i Agnes- wydusił z siebie.
-Dobrze- szepnęła.
Sophie odnalazła Agnes i Stefana wychodzących z zbrojowni.
-Haus was wzywa- zdziwieni spojrzeli na siebie po czym wzruszyli ramionami, chłopak złapał dziewczynę za rękę.
Uśmiechnęła się. Lecz później nie było do śmiechu.
                                                                       * * *
Sophie otworzyła drzwi.  Przywitali się i usiedli na twardych krzesłach. Sophie stanęła za Hausem. Patrzyła na nich z smutkiem. Agnes kątem oka spojrzała na Stefan. Przybrał obojętny wyraz twarzy. Zrobiła tak samo. Właściciel instytutu bez słowa podał dziewczynie list. Zaskoczona przeczytała go. Lecz słowa do niej niedocierany. Zniecierpliwiony chłopak odebrał jej list po czym złapał dłonią jej podbródek i skierował w prawo (w jego stronę). Oczy mu pociemniały. Nastała pomiędzy nimi krępująca  cisza.
-To nie może być prawda- wydusiła w końcu.
-Okrutna rzeczywistość- powiedział Haus- Muszę wam zabronić spotykać- powiedział z nutą żalu.- Clave zabrania spotykania się pomiędzy siostrą a bratem.
-Ja… Muszę wyjść..- szepnęła.
Zerwała się i wybiegła z gabinetu.  Zaskoczona Izzy odprowadzała wzrokiem Agnes, która wybiegła z instytutu. 
Dziewczyna gnała przed siebie. Była zła.
Na kogo?
Na swoją matkę.
Biegła przez jakiś czas lecz nogi zaczęły jej odmawiać posłuszeństwa. Zsunęła się na najbliższą ścianę. Jak na złość zaczęło padać.   Łzy zmieszały się z deszczem. Westchnęła. Czuła się taka bezsilna. To było za dużo na jej nerwy. Włosy zaczęły kleić do jej twarzy. Zamknęła oczy. Poddała się. Agnes Rozalia Clarissa poddała się. Płakała jak dziecko nad rozlanym mlekiem. I ja mam ratować świat? Nie potrafię rozwiązać swoich spraw…!
Kiedy była malutką dziewczyną marzyła o zostaniu księżniczką. Tak każda mała dziewczyna. Żyć bez problemów. Mieć wspaniałego chłopaka i dobrą pracę. Wszystko niszczy się przez przeszłość rodziców, która sieje zniszczenie w życiu dziecka. Ten pechowiec musi płacić ze błędy kochanych rodziców!
-Kurwa- warknęła.
-Nie przeklinaj- powiedział spokojnie  Stefan, które odnalazł dziewczynę.
Westchnęła. Złapał ją za ręce lecz ona wyrwała je z uścisku. Westchnął bez silnie. Zbliżył twarz jej do swojej. Nie opierała się. Czuła ciepło drugiego człowieka. Zrobiło się jej przyjemnie.
-Ty nie rozumiesz…- pomiędzy nimi zapadła nieprzyjemna cisza.
-  Czego…? "Jesteś moją siostrą – rzekł w końcu. – Moją siostrą, moją krwią, moją rodziną. Powinienem cię od teraz chronić – zaśmiał się bez krzty wesołości. – Chronić przed chłopcami, którzy pragną zrobić z tobą to, co ja bym chciał." [Cytat z DA, trochę zmieniony]
-Teraz wszystko się zmieni- szepnęła.
===============================================================
BUM!
POWRACAM!
Powiem prawdę długo mi się pisało L ale nie mogłam go nie wstawić :D
A TAK W OGÓLE JAKI ZWROT AKCJI ŁUUUU BÓJCIE SIĘ XDD
 MOŻE TO KONIEC ZWIĄZKU AGNES  STEFANA HIHIHIHI XD OKAŻE SIĘ PÓŻNIEJ <3

KOCHAM WAS ALE MNIE NIE BIJCIE ! 

poniedziałek, 12 października 2015

Przerwa! ;-;

Od jakiegoś czasu strasznie ciężko mi się piszę rozdziały. Na tym blogu. Niby coś tam piszę. Ale to mi się NIE PODOBA. Ilość komentarzy spada. Ilość wyświetleń. Zdaje sobie sprawę, że nowicjusze, którzy tu zaczynają od prolog'a nie maja   "czasu" na komentowanie. Też tak czasem robię ale uwierzcie to daje motywacje. I nie chcę taki komentarzy "świetny rozdział, czekam na next". Zależałoby by mi na " Odnalazłam parę błędów jeśli możesz to je popraw" , "To jak się piszę lub inaczej" Coś takiego. Nie będę się rozpisywała i żaliła bo nikt tego nie lubi!
Przerywam pisanie na miesiąc TEGO BLOGA może na DWA TYGODNIE.
Nie wiem, nie wiem! Nie wiem jak to będzie ziom.
NA TYM DALEJ BĘDĘ PISAŁA :  http://girl-with-four-wands.blogspot.com/#_=_
Może pisanie dwóch blogów to za dużo jak na mnie? 
Jeśli czytelniku zakończyłeś właśnie czytanie zostaw coś po sobie. Fajnie by było wiedzieć ile osób czyta tego bloga. Wystarczy kropka, emotka jak tam kto woli :)
Przepraszam jeśli kogoś zawiodłam. Chcę pisać rozdziały długie... 

niedziela, 11 października 2015

Miecz Michała Anioła

Zawiodłam!
Przepraszam !
Rozdział krótki beznadziejny :( ;-; ;-;
Taki ciężko mi się go pisało. Nie wiem czemu.
Jest jaki ... Powinno być więcej opisów... 
Macie prawo mnie zabić.
                                             Kinga ;-;




Haus z prędkością błyskawicy wyciągnął nóż i rzucił w demona, który zaczął się dusisz własną krwią.
-Izzy zabierz Gabriela do skrzydła, Sophie biegnij do zbrojowni! Magnus pomóż mi! Już- ryknął właściciel.
Rudowłosa zabrała chłopaka do skrzydła. Sophie pobiegła po broń. Haus, który miał parę serafickich noży wbiegł w chmarę demonów. Magnus ruszył za nim. Jego ręce świeciły niebieskim ogniem.  To co zobaczyli zamurowało go.
Agnes z anielskimi skrzydłami i długim mieczem zabijała demony. Wszystkie demony latające rzucały się na nią. Z ledwością dawała sobie radę. Rzucił w niebo jeden ze swoich noży trafił prosto w nogę jakiegoś stwora.
Iskierki wydobywające się z dłoń Magnusa trafiały w serce demonów, od razu znikały do swoje wymiaru. Podziękowała kiwnięciem głową. Wbiegł w gromadę demonów. Rzucając wokół własnej osi noże. Magnus chronił tyły właściciela
                                                  * * *
Sophie złapała najbliższe bronie. Starała się wziąć jak najwięcej. Do pomieszczenia wpadł Stefan, który był zdezorientowany.  Miał poszarpane ubranie, twarzy wykazywała zmęczenie. Opętanie nie daje mu spokoju… 
-Co jest?!- sapnął.
-Atak na instytut-rzuciła mu dwa miecze i łuk.
                                               * * *
 Pot spływał strumieniami po ciele dziewczyny. Zabijała po kolejny demony, mieczem Michała Anioła.  Gdy bez zastanowienia rzuciła się na stwora, wtedy pojawił się miecz w jej dłoniach.
 Poczuła przypływ niesamowitej energii.  Stwory okrążyły dziewczynę, obróciła się w powietrzu wokół własnej osi. Jeden z demonów zaczął się dusisz swoją własną krwią. Odnalazła wzrokiem wybawcę, kiwnęła głową i wyleciała z pułapki.
                                            * * *
Izzy położyła Gabriela na łóżku. Starała się być delikatna. Jęknął z bólu. Pościel zaróżowiła  się.
-Wybacz- szepnęła.
Przykryła go do pasa. Ściągnęła koszulkę i rzuciła w bok.
-Izzy idź.. walcz.. oni.. cie… potrzebują…- szepnął.
-Ale…
-Proszę. Narysuj mi runę i idź walcz- kiwnęła niechętnie głową, wyciągnęła stelę i na obojczyku narysowała runę leczącą.- Dziękuje…- zamknął oczy i zasnął.
Poprawiła bat i wybiegła z skrzydła szpitalnego. W kącie spostrzegła kociaki lecz nie zatrzymała się, miała ważniejsze sprawy na głowie. Na korytarzu spotkała Stefana i Sophie. Mama bez słowa podała przybranej córce broń i ruszyła do ataku. Przemknęła ślinę i wybiegła z bratem w wir walki.
                                                            * * *  
Magnus zaczął słabnąć. Demon było coraz więcej i więcej.  Nie było końca widać. Haus, który też zaczął tracić siły, nie było czasu na narysowanie runów.  Demony znikały i pojawiały. W pewnym momencie opadł na kolana. Mimo to starał się ranić jak najwięcej stworów.
Stefan widząc opadającego czarownika podbiegł do niego.
-Magnus musisz wrócić do instytutu!- wrzasnął.
-Ja.. mus… po…- brakowało mu tchu.
-Nie dyskutuj- warknął.
Wziął go pod pachy i z pomocą  Izzy, która chroniły tyły zaprowadzili czarownika do instytutu.  Posadzili na fotelu.
-Magnus jeśli masz jeszcze siły sprowadź posiłki.-powiedział stanowczo.
-Do..b..r..z..e.. -szepnął.
-Wracamy-Izzy kiwnęła głową i wybiegła za bratem.
                                                    * * *
Sophie, która od niedawna ma kurs na nocnego Łowce radziła sobie dobrze. Wbiła strzałę w demona. Łuk jest jej ulubioną bronią lecz miała też słabość do długim mieczy taki jaki miała Agnes.  Kątem oka spojrzała na dziewczynę. Skrzydła w połowie miała pobrudzone krwią.
Wyglądała jak prawdziwy anioł. Twarz bez emocji. Piękna zarazem straszna. Skrzydła, które lśniły pomimo czarnej jak smoła krwi. Zaczęła się męczyć. Mimo treningów, była zwykła przyziemną. Kolejna strzała prosto w gardło demona.
                                                       * * *
Magnus  z wielką trudnością sięgnął po kawałek papieru i długopis. Resztkami sił napisał "Pomocy. Instytut zaatakowany. Brooklyn "  Ostatnia iskierka  dotknęła papieru. Magnus westchnął i osunął się na ziemie.
                                             * * *
Konsul Marlicz siedział na posiedzeniu Clave. Był znudzony. Jak zwykle para staruszków kłóciła się  o głupoty. Nie miał już sił ich uciszana. W głębi serca pragnął aby to się skończyła. Przed jego twarzą ukazał się płonący list. Na sali zapanowała cisza. Konsul przeczytał na głos:
-Pomocy. Instytut zaatakowany. Brooklyn.
Na sali zaczęły się gorączkowe rozmowy.
-CISZA!- wrzasnął.
-Co robimy?- spytał staruszek o wielkich czarnym okularach.
-Wysyłamy nocnych łowców do pomocy. Oczywiście.
-Ilu?
-50 starczy.- nocni łowcy kiwnęli i zaczęli się zbierać do bitwy.
                                                        * * *   

Wzrokiem odszukał Sophie walczyła z drewniakiem (najniższy z rangi). Mimo szalejącej bitwy nie mógł oderwać od niej oczu. Niestety skończyło się tym, że demon z którym walczył drasnął go w nogę.
-Kurwa- warknął.
Wbił ostatni nóż w gardło stwora. Wrzasnął potwornie i zniknął. Właściciel ocenił sytuację.  Sophie miała dwa miecze na zbyciu, posługiwała się  łukiem.  Izzy cięła demony w pół batem. Stefan nożem serafickim zabijał wielkiego potężnego demona.
Haus podbiegł do Sophie i wyrwał jej miecz. Ta zaskoczona tylko kiwnęła i powróciła do walki. Z drzwi instytutu wylał się tłum nocnych łowców. Nikt nie zwrócił uwagi na anielicę walczącą z latającymi demonami.
                                                  * * *
Agnes starała się zabijać demony latające i przyziemne.  Gdyby popełniła chociaż jeden błąd dawno by nie żyła. Zdawała sobie sprawę, że demonów jest miliony ale widzieć je tyle naraz to szok. Nagle z instytut wybiegli nocny łowcy. Zaskoczona anielica całą uwagę skierowała na braci (nocni łowcy zwą  czasem się braćmi). Demon wykorzystał tą sytuację i pazurami z ranił połączenie ciała z skrzydłami. Agnes ryknęła z bólu i upadła na kolana.
Zamrugała parę razy. Rozejrzała się zdziwiona. Świat stanął w miejscu. Ból, który czuła zniknął. Wstała. Przed nią pojawił się chłopak. Wyglądał jak zwykły nastolatek. Dżinsy, biały podkoszulek. Artystycznie nie ład na włosach.
-Kim ty…
-Alex. Nie Pamiętasz swojego anioła stróża?
-Alex- szepnęła- Ja nie rozumiem…
-Spokojnie. Spokojnie. Gdy ukończyć 18 rok życia będę tak wyglądał. Przystojny jestem, nieprawdaż?- przewróciła oczami- Tylko  jedna rzecz mi się tu nie pasuje.
-No niby jaka?
-Czemu tak szybko otrzymałaś skrzydła?
-Nie wiem. Zamknęłam oczy a tu dziecko pyta się: Kim jestem? Więc odpowiedziałam, że człowiekiem. A ono to czemu masz skrzydła? Odwracam się a tu para skrzydeł.
Westchnął.
-Alex powiedz mi o co chodzi!
-Ja sam nie wiem- przetarł dłonią czoło.
-Alex ja muszę wrócić do walki. Tam są moi przyjaciele i..
-Stefan. Agnes gdy wrócisz. Na bole bitwy. Skieruj czubek miecza na serce i wbij go tam. Zaufaj mi- powiedział błagalnym.
-Dobrze- westchnęła.
-Ufasz mi?
-A mam wybór?
-Nie.
-Marne pocieszenie.
-Zawsze do usług.


Znów poczuła ból w nogach.  Rozejrzała się oszołomiona bólem.  Wszystko działo się zwolnionym tempie. Wyciągnęła miecz z pochwy, skierowała ostry czubek miecza na klatkę piersiową i wbiła ostrze. Zanim straciła przytomność oślepi ją blask wydobywający się z Miecza Michała Anioła… 

czwartek, 8 października 2015

Mini Prezent



Zanim zaczęłam pisać rozdziały do bloga, próbowałam napisać książkę. Spróbować. Niestety nie udało mi się to. Trudno się mówi :)
Zapraszam do moich pierwszych początków z pisaniem.
Gdy to czytam to widzę jakie błędy się pojawiają. 
Za to serdecznie przepraszam :(
Mam nadzieje, że ten mały prezent wam się spodoba :)
Licze na komentarz <3



Prolog
Nie mam przyjaciół. Dlaczego?  Tata ciągle podróżuje jako adwokat. A mama nie żyje....
Umarła w wypadku samochodowym.
         Wyprowadzamy się co dwa lata. Trudno jest znaleźć przyjaciela, który będzie kontaktował się z tobą regularnie jeżeli dzielą nas odległości tysięcy kilometrów. Zwłaszcza  jak mamy różne pory dnia. Jak ona wstaje, to ja  wracam ze szkoły. Kładę się spać,  a ona dopiero kończy lekcje.
Mam nadzieje że w nowej szkole będę  miała przyjaciół, nawet  jednego. To był by cud.
      



Rozdział 1
         Budzik wskazuje 7.30. Czas iść do szkoły. Do szkoły, która od razu przywita mnie przezwiskiem ,,nowa''. Ubrałam się w ulubione granatowe  dżinsy i koszulkę z napisem  ,,kocham spać'' z Nowego Yorku. Tata kupił mi ją specjalnie, bo wiedział że uwielbiam spać. Na koszulkę włożyłam bluzę, podstawowe  ubranie na pierwszy dzień w nowej szkole. Schodząc  na dół nie zastałam taty jak zwykle o tej porze był w pracy. Zostawił kartkę z napisem ,,Będę o 16.30. Obiad w lodówce, nie czekaj na mnie. PS. Kocham tata.'' Zgniotłam kartkę i wrzuciłam do kosza. Na stole czekała na mnie kanapka
z serem i herbata. Jedząc śniadanie patrzyłam na fotografie przedstawiające trzy szczęśliwe osoby tatę, mamę i mnie. Zdjęcie zostało zrobione w dniu moich urodzin, w ten dzień kończyłam 16 lat. Rok później mama odeszła.
         Zegar wybił  godzinę  8.15 czas abym poszła do szkoły.
         Szkoła w Dąbkach  znajdowała  się  tylko 10 minut od mojego domu. Nie śpieszyło mi, pierwszy miałam w-f. Od dziecka miałam słabą kondycje. Czekając na zielone światło zauważyłam przystojnego bruneta
o szarych oczach. Spostrzegł że na niego zerkam. W jego oczach z daleka dostrzec mogłam moje odbicie. Ugięły się pode mną kolana, praktycznie miała nogi jakby z waty. Rumieniąc się odwróciłam wzrok nie chciałam aby zobaczył, że robie się czerwona,  zwłaszcza że po mojej cerze nic się nie ukryje. Światło czerwone zmieniło się na zielone. Przeszłam  szybciej niż tego oczekiwałam. Na pewno (mogę się o to założyć) w jego oczach wyszłam na idiotkę, która chichocze na każdego ładnego chłopaka.
         Budynek był tuż przede mną. Wysoki na dwa piętra z salą gimnastyczną. Od razu jak tylko otworzyłam drzwi sali gimnastycznej napotkałam wzrok wszystkich uczniów. Byłam i jestem inna od rówieśników. Czarne włosy opadające na plecy, oczy duże okrągłe zielone były widoczne
z końca sali. Przeszłam szybkim tempem ze spuszczoną głową. Chciałam wejść do szatni dla dziewcząt, przebrać się, poćwiczyć i wyjść. Bum! Na kogoś wpadłam, na bruneta o szarych oczach. Podał mi rękę, chociaż nie prosiłam
o pomoc.
- Następnym  razem jak idziesz to uważaj, bo może się to źle skończyć. Eeyyy… jak masz na imię?- w jego oczach było widać zażenowanie- to dziwne, ponieważ to mi powinno być wstyd. Chłopak ma kulturę.
- Mam na imię Marina- puścił moją rękę, jego ciekawość była coraz większa.
- Witaj Marino- jak wymawiał moje imię, roztapiałam się w środku, jednakże starałam się zachować zimną krew- jesteś nowa prawda?- zapytał po krótkiej chwili.
- Takk- uśmiechnął się. Istniała możliwość, że mu się podobam. Nie wiem czemu o tym pomyślałam. Nawet go nie znam.
- To dlatego cie nigdy nie widziałem- przeczesał  czuprynę - Mari tak na ciebie będę mówił. Jak skończymy w-f, to cię oprowadzę po szkole dobrze?-  schylił się, nasze oczy się spotkały …
- Wcale nie musisz-poprawiłam plecak na ramieniu, dając znak, że chcę już skończyć temat.
- Mari, ja nalegam! Nie daj się prosić, zgódź się- nalegał, nie miałam wyboru.
- Dobra, posłuchaj musimy kończyć tę pogawędkę, trener już przyszedł, a ja jeszcze się nie przebrałam- pobiegłam nie dając mu nawet czasu by cokolwiek odpowiedział.
        
         W szatni siedziała dziewczyna o rudych włosach. Nie pewnie zaczęłam  rozmowę:
- Hej…- ledwo wypowiedziałam słowo, a dziewczyna naskoczyła na mnie .
-Ty też chcesz pośmiać się z moich włosów, jak inne dziewczyny. Hę? Hę? No mów, gadaj !!!- jej twarz była piegowata w kształcie serca, miała piegi owszem ale to jej uroda . Była ładna, to wiem na pewno .
-Nie coś ty! Jesteś śliczna- zaczęłam bełkotać jaka jest śliczna i nie rozumiem dlaczego inne dziewczyny naśmiewają się z niej.
-Aa... przepraszam cię dziewczyny śmieją się ze mnie bo, ja jedyna z całej szkoły jestem ruda- zaczęła nerwowo miętolić bransoletkę.
- Nie martw, dla mnie liczą się inne rzeczy niż wygląd, a te lalunie, co twarze pokryte mają kilogramami tapety, nie wiedzą nawet co to jest encyklopedia- uśmiechnęłam się dojąc sygnał "zaufania",  jak zwykł mawiać mój tata.  
- A tak w ogóle, to mam na imię Gabrysia, ale znajomi mówią mi Gabi - spojrzała na mnie jakby widziała  osobę,  która nie ocenia tego, jak wygląda człowiek, tylko to jaki ma charakter .
- Nazywam się Marina. Jestem nowa w szkole- spojrzałam na nią jak zareaguje na moje imię. Ludzie często mówią mi że moje imię nie pasuje do twarzy…
- Marina, a ma cie kto oprowadzić po szkole?? - w jej głosie dało się wyczuć, że bardzo chciałaby mnie oprowadzić, zaś jej mina  mówiła: ,,błagam nie miej,  sama boje się tu zostać."
- Gabi wiesz co, miałam iść z tym chłopakiem- wskazałam na chłopca o szarych oczach, który stał obok trenera słuchając jego poleceń- ale zrezygnuje wole iść
z tobą.
- Jej!- przytuliła mnie swoim "kościstym" ciałem- a ten, którego mi pokazałaś to Patch, najpopularniejszy chłopak w szkole, każda dziewczyna na niego leci! Ale on wszystkie otrąca mówiąc cytuje: ,,Czekam na tą właściwą". Niektórzy - zaczęła szeptem- niektórzy myślą, że jest gejem i się do tego nie przyznaje. Ta dziewczyna, która macha tyłkiem jak opętana to Marcelina, chodziła blisko z każdym chłopakiem w szkole oprócz Patcha! Jakby się dowiedziała o propozycji Patcha  byłaby wściekła i to mocno!
         Dlaczego Marcelina ma być wściekła? Te pytanie będzie dręczyło mnie dopóki Gabi nie da  mi odpowiedzi.
- Bo jak tylko weszłaś do sali gimnastycznej, Patch zaczął z tobą flirtować! -gadała jak najęta przez cały w-f . Nie przebrane siedziałyśmy w szatni przez cały w-f- niezły początek dnia. Zdobyłam przyjaciółkę, która gada jak najęta.








Rozdział 2
         Wychodząc z szatni, usłyszałam dzwonek oznaczający koniec lekcji. No nieźle- mam nieobecność- tata będzie zły. Często wagarowałam zwłaszcza
z wychowania fizycznego. Co ja zrobię? Nienawidzę tych zajęć. Siniaki mam wszędzie, gdzie tylko uderzy mnie piłka pojawia się siniak. Słaba kondycja, siniaki na cały ciele.
- To ja Marina - nie wiedziałam, kiedy to powiedziałam na głos.
 Wszystkie dziewczyny spojrzały się na mnie jak na idiotkę. No nie zły początek dnia. Wyciągnęłam z plecaka plan lekcji, aby sprawdzić co jest następne, drugą lekcją po wychowaniu fizycznym jest historia. Lubię historie zwłaszcza jak mamy temat o wojnie. W mojej poprzedniej szkole pani Fray odpytywała mnie z materiału, którego jeszcze nie było na lekcji. Zamyślona nie wiedziałam kiedy z Gabi, weszliśmy do klasy. Gabriela siedziała na końcu klasy, przy oknie. Cieszyłam się, bo lubię patrzeć przez okno w czasie nudnej lekcji. Wyciągnęłam z plecaka podręcznik do historii. Do klasy wszedł profesor o śmiesznych wąsach. Przedstawił się jako Paul Montrose. Omiótł klasę spojrzeniem. Znam bardzo dobrze te spojrzenie, wojownik czeka na swoją ofiarę. Co niektórzy zniżali się pod ławkę, aby ich nie było widać, albo udawali  że piszą pilnie w zeszycie. Dzisiejszą ofiarą byłam ja...
- Panno Marino Raidver zapraszam do tablicy- cała klasa odetchnęła z ulgą, na pewno nikt nie lubi być pytany. Nie dziwię się.
         Od historyka dzieliło mnie tylko pięć rzędów ławek gapiących się uczniów. Miałam ochotę krzyknąć, co się tak patrzycie matoły?! Ale powstrzymałam się, bo i tak miałam przydomek  ,,Marina Wariatka ze Szkoły
w Dąbkach.'' Stanęłam obok pana Paula. Zaczął pytać o wojnie, która miała miejsce 5000 lat temu. Pytania, które mi zadawał były banalnie proste. Na wszystkie odpowiedziałam bezbłędnie. O wojnie uczyłam się ponad dwa lata
w każdej szkole. Uczniowie patrzyli na mnie w osłupieniu. Jak rozmawiałam wcześniej z Gabi to temat ,,Wojna Anielska i demoniczna'' dopiero zaczęli przerabiać. Profesor wpisał mi do zeszytu szóstkę. Hurra! Moja dobra ocena po śmierci mamy. Powracający ból rozniósł się po głowie. Zachowałam  sztuczny uśmiech- robiąc dobrą minę do złej gry.
         Wróciłam do ławki, gdzie siedziała moja przyszła przyjaciółka Gabrysia. Historyk zaczął opowiadać o wojnie. I tak minęła mi historia i jeszcze inne przedmioty w ciągu dzisiejszego dnia.



  

  
 Rozdział 3
         Gabi i ja zajadałyśmy kanapki przygotowanymi przez panią Erwin (mama Gabrysi). Ja zapomniałam zrobić sobie kanapek do szkoły, zawsze tym zajęciem trudziła się mama. Znowu ból, który nie daje mi spokoju. Nie dałam po sobie poznać że ból, cierpienie wbijają mi nóż w plecy. Koleżanka zaczęła opowiadać o sobie i swojej rodzinie .
         Ma dwójkę młodszego rodzeństwa: brata i siostrę. Jej mama Erwin pracuje jako kucharka w elegancje restauracji na końcu miasta o dziwnej nazwie ,,Lettuce Eat''. Jak jej mama wraca z domu, to leci do kuchni, by wymyśleć nowy przepis do restauracji. Jak kończy, to zmusza domowników, aby spróbowali i oceniali jej dzieło. Gabi ocenia szczerze, nie jak jej brat i siostra, którzy za każdy razem mówią, że im smakuje, aby tylko się podlizać. Chciałabym mieć siostrę nawet, jakby była z charakteru wredna. Jej dom znajduje się obok szkoły, więc nie mam szans aby mnie odprowadziła. Mówiła mi, że jej tata jest wymagający- pracuje jako bibliotekarz. Jak Gabi źle złoży zdanie, to ją poprawia na każdym kroku, a ją to doprowadza do szału. Za dzwonił dzwonek na ostatnią lekcje matematyki.
                                                        ***
         Zadzwonił dzwonek kończący lekcje. Spakowałam książki i wyszłam
z przyjaciółką.
         Gabi mieszka obok szkoły, więc nie mogła mnie odprowadzić, poza tym jej tata zmusza ją do nauki. Nie miałam jej tego za złe, ojciec  martwił się aby jego najstarsza córka uczyła się dobrze, by miała lepszą prace w przyszłości. Miałam  nadzieje, że w spokoju pójdę do kawiarni, napije się kawy, zjem kawałek ciasta. Moje plany zakończyły się fiaskiem - jak tylko Gabi poszła
w stronę domu przybiegł Patch. Odwróciłam się, aby nie zobaczył rumieńców.         Owszem, może i był przystojny, może nawet więcej niż przystojny był … piękny.
         Złapał mój nadgarstek i obrócił ku sobie abym spojrzała mu w twarz. Serce dudniło mi w piersi jakby chciało wyskoczyć. Przytulił mnie, nasze oczy znowu się spotkały. Marcelina dziewczyna, która była najpopularniejsza
w szkole właśnie szła w naszym kierunku, na pewno widziała jak Patch mnie przytulał-  jej twarz płonęła nienawiścią, byłą ona skierowana zdecydowanie
w kierunku mojej osoby. Wybiegła aby na nas nie patrzeć sumie zrobiło mi się jej żal , w końcu jest zakochana chłopaku,  który nie odwzajemnia uczuć.
- Gdzie byłaś? Miałem ciebie oprowadzić po szkole- zrobił minę smutnego,  małego psiaka.  Aż serce mnie bolało jak na niego patrzyłam.
- Przepraszam, oprowadziła mnie Gabrysia z mojej klasy-próbowałam się wyrwać z mocnego uścisku, moje wielkie starania poszły na marne.
- Trudno, ale za to oprowadzę cię po mieście- nie zdążyłam nic powiedzieć, bo złapał mnie za rękę i ruszyliśmy. W Dąbkach jest dużo kawiarenek, barów, restauracji. Przez pół drogi milczeliśmy, szliśmy szybki tempem. Patch trzymający mnie za rękę, prowadził mnie trasą, którą widziałam pierwszy raz na oczy. Dziwne się czułam idąc z chłopakiem za rękę, nie miałam takiego doświadczenia jak inne dziewczyny z mojej klasy.
- Patch?- powiedziałam tak cicho, że ledwo sama się usłyszałam. Patch popatrzył chwile na mnie, potem uśmiechnął się czarująco. Serce biło mi jak oszalałe. 
-Słucham aniele?-  jego głos był przyjemny dla ucha.
-Gdzie my idziemy ? O 16.00 muszę być w domu. Tata będzie czekał
z obiadem-  skłamałam tata o tej porze jest jeszcze w pracy. Znając życie weźmie dodatkowe godziny, aby lepiej zarobić.
- Pewna jesteś, że tata będzie na ciebie czekał?- stałam jak osłupiona. Ten koleś czytał mi w myślach!
- Eeyyy...no wiesz ja chciałam powiedzieć…- zaczęłam się jąkać, próbując wypowiedzieć jakiekolwiek sensowne słowa.
- Spokojnie Mari, to już tutaj- otworzył mi drzwi. Jaki dżentelmen. Kawiarenka, którą wybrał Patch była przepiękna. Wystrój miała z lat 90. Obrazy pokazujące babeczki, ciasta polane rożnymi polewami. Stoły pokryte obrusem w babeczki. Po prostu piękna! Patch kazał mi usiąść na końcu kawiarenki, on w tym czasie kupi mi babeczkę. Prosiłam go, by nic mi nie kupował, nie lubię gdy ktoś mi coś kupuje. Dlatego tata daje mi pieniądze abym sama mogła kupić sobie ubrania, bo wie, że nie lubię, gdy ktoś mi coś kupuje.  Prosząc i błagając nie udało mi  się go na mówić.
         Stolik, który wybrał Patch miał krzesła ułożone na przeciw siebie. Po prostu super. Usiadłam tyłem do lady, gdzie sprzedają babeczki, abym nie musiała na niego patrzeć. Plecak zrzuciłam na prawą stronę krzesła, żeby mi nie przeszkadzał. Czekając na kolegę, powspominałam dawne czasy: mamę, która  dmuchała dla mnie balony, jak piekła tort na moje 15 urodziny, tatę, jak szukał prezentu dla mnie i tylko dla mnie. Z wspominania obudził mnie, chłopak
o pięknych szarych oczach.
- Aniele, nie wspominaj o mamie bo ból nigdy nie odejdzie - złapał mnie za rękę dodając otuchy.
- Skąd wiedziałeś, że wspominam o mamie?- dziwne, wytrzymałam jego spojrzenie przez parę sekund, nic nie mówił, jakby analizował co właśnie  powiedział i to co ma zamiar mi powiedzieć
- Jak byłem w sekretariacie to dwie panie mówiły o tobie- wszystkie słowa wymawiał  pomału, jakbym była małym dzieckiem- zwłaszcza szeptały o tym jak twoja mama...- uścisnął moje dłonie tak mocno że aż zabolało- umarła, podczas wypadku przykro mi Mari, nawet nie wiesz jak bardzo- ból, cierpienie rozlały się po moim ciele jakbym została oblana wrzątkiem.
-Patch ja...- złapałam plecak i wybiegłam z kawiarenki. Słyszałam Patcha, krzyczącego abym się zatrzymała. Nie mogłam, nogi mnie nie słuchały. Biegłam przed siebie. Wpadłam na ulice prosto pod nadjeżdżający samochód. Co pamiętałam przed straceniem przytomności? Ból, cierpienie, krzyczącego Patcha.














Rozdział 4 
         Otworzyłam oczy. Przede mną była łąka. A na łące stał anioł wpatrzony
w niebo. Czuł, że na niego patrzę. Odwrócił się, jego twarz była mi znajoma,
a zarazem taka obca. Podszedł do mnie wolnym krokiem, twarz wykazywała zmęczenie.
-Witaj Mari - skąd ja go znam? To musi być sen.
-Skąd wiesz ,że mam tak na imię?
- Marino, wiem o tobie wszystko, nawet więcej od ciebie samej- nie mogłam skojarzyć jego trójkątnej twarzy, miał szare oczy. Te oczy- gdzieś je już widziałam…
- Czy ja umarłam?- stałam  obok anioła.
- Byłaś blisko śmierci, na szczęście zdążyłem cię uratować- pokazał ręką abym usiadła na ziemi- tak uczyniłam - Jak wybiegłaś z kawiarenki, pobiegłem za tobą.  Bałem się- ostatnie słowa wypowiedział szeptem.
- Czego się bałeś ?- tyle pytań tak mało odpowiedzi.
- Bałem się, że cie stracę aniele…
         ,,Aniele"- to jedno słowo przypomniało mi o wszystkim. O chłopcu, który  patrzył na mnie jak przechodziłam przez pasy. Patcha trzymającego mnie
w uścisku. Patch, który zaprasza mnie do kawiarenki. Patcha, który próbował  mnie zatrzymać abym uniknęła wypadku.
         "Ostatnie, czego doświadczyłam przed uderzeniem, to ból, cierpienie,  krzyczący Patch. "
-Patch czy to ty?-  otoczył mnie swoimi ciepłymi  ramionami.
- Tak to ja aniele-wyszeptał. Uświadomiłam sobie, że jakby mnie anioł nie uratował, to skończyłabym tak, jak mama.  Łzy poleciały mi strumieniem.
- Czy ktoś kto mnie potrącił...- nie mogłam mówić szloch przeszkadzał mi
w tym, co chciałam powiedzieć.
- Tak, uciekł to był Gabriel- anioł, który wybrał ścieżkę zła.
- Jak to zła?- przecież  był aniołem, skrzydlaty jest dobry prawda?
- Spokojne,  zaraz co wszystko opowiem. Pamiętasz wojnę anielską/demoniczną? - przytaknęłam. W każdej szkole, do której szłam, za każdym razem zaczynają ten temat.- Teraz słyszysz prawdziwą wersje wydarzeń.
         Pewna grupa aniołów, nie chciała spełniać swoich obowiązki. Dlaczego? Bo ludzie w tamtych czasach byli biedni, niewdzięczni i narzekali na swoich stróżów, że nic nie robią, aby im pomóc. Aniołowie robili wszystko by chronić ludzi. Mieli dosyć krytykowania. Odwrócili się od Boga, który dał im dom, miłość, schronienie. Szatan, tak zwany Lucyfer, wykorzystał tą sytuacje. Skusił ich, żeby poszli na stronę zła. Mówiąc ,,Bóg wasz daje wam same obowiązki! Ja wam dam luksusy! Idźcie za mną wasz dom będzie ze mną!'' Wszyscy moi przyjaciele zwłaszcza Gabriel poszli za szatanem.- Westchnął
-Jak to możliwe?! Jak tak można ?
- Daj mi dokończyć aniele. Przystąpili do piekła. Gdzie oddają hołd Lucyferowi. Upadli kuszą kobiety, aby spłodziły im jak najwięcej dzieci- patrzyłam na niego, jak na wariata-  To nie są normalne dzieci jak ci się wydaje. Osobnik urodzony
z anioła i człowieka, do tego krew demona rodzą się potworami. Zabijają wybrane osoby, aby złożyć je w ofierze. Kolejna celem byłaś ty- chciał mnie przytulić ale się odsunęłam, musiałam uporządkować myśli.
- A wy z nimi nie walczycie z…- gdy jestem zdenerwowana, nie mogę się wysłowić. To jest moja najgorsza wada.
- Upadłymi tak ich nazywamy. Oczywiście, że z nimi walczymy. Musimy- dzięki nam ten świat jeszcze istnieje. Mari - uniósł lekko mój podbródek, aby jego oczy były na wysokości moich- ty jesteś naszą wygraną. Masz w sobie niezwykłą moc- dar, o  którym każdy anioł marzy.
- Ja mam w sobie moc? Niby jaką?- nie, to są jakieś żarty.
- Twoja mama…, tylko nie płacz ! Twoje łzy są dla mnie nożem który wbija mi się w plecy.
         Zamrugałam parę razy aby powstrzymać łzy. Każda myśl o mamie, daje mi cierpienie rozrywające na  strzępy. Dla tego rzadko myślę o  mamie.
-Patch mów dalej, nie zwracaj uwagi na moje łzy- westchnęłam- tak już mam gdy o niej myślę lub wspominam .
         Przybliżył się do mnie. Strumień łez poleciał nagle. Patch złożył mi dwa krótkie pocałunki na policzkach. Ciepło jego ust dało mi otuchę i radość- to co potrzebowałam.
- Dziękuje ci- uśmiechnęłam się przez łzy. Na pewno wyglądałam strasznie.
- Aniele, za nic nie musisz mi dziękować, twoja bliskość daje mi wszystko, czego potrzebuje do szczęścia- złączył swoje ręce z moimi. Czułam ciepło emitujących jego rąk.
-Patch ja ...- chciałam go o wszystko zapytać. Lecz jakaś siła zabrała mnie
w ciemność. Zostawiając uśmiechniętego anioła który był moim aniołem stróżem.

Rozdział 5
         Jasne światło zmusiło mnie do otworzenia oczu.
         Leżałam w sali, która była mała. Spojrzałam w prawo. Na prawo stała szafeczka zapełniona różnymi drobiazgami. Przykuło moją uwagę fotografia,  którą wzięłam do ręki. Zdjęcie zostało zabrane z kuchni.
         Trzymając ramkę zrozumiałam parę  rzeczy:
1.Patch  jest moim aniołem stróżem .
2.Mam w sobie dar który umożliwi wygrać aniołom walkę z demonami.
3.Jestem celem do zabicia.
-Mamo...-chciałabym abyś tu była, przytuliła i powiedziała że wszystko będzie dobrze.
-Marino, obudziłaś się?- to tata siedzący na starym szpitalnym krześle .
-Tak tato- nie rozumiem czemu, moje własne ciało nie słucha mnie. Tata otrząsnął się ze snu. Podbiegł do mnie i mocno przytulił.
-Tato puść mnie! Dusisz mnie! -puścił mnie, na jego twarzy widać ogromna ulgę.
-Wiesz jak się martwiłem?! Myślałem, że zawału dostane jak otrzymałem wiadomość ze szpitala! Jak jeszcze raz tak zrobisz, to sam osobiście cię uduszę! - zaśmiałam i takiego tatę lubię, próbuje być poważny, a wychodzi mu tak źle, że mam ochotę płakać ze śmiechu. Odsunął sprawdzając czy to nie sen. Zaśmiałam tak głośno ,że pielęgniarka do nas zajrzała.
-Tato, kto mnie uratował?- dobrze wiedziałam kto mnie uratował, tylko po prostu byłoby dziwne, że nastolatka po wypadku wie co i jak.
-Twój kolega Patch. Wezwał policje i pogotowie. Gdy oni nadjeżdżali, reanimował cię dopóki nie przyjechali. Byłaś blisko śmierci, jak twoja matka- ostatnie słowa dodał szeptem jakby mówił do siebie. Jego serce płakało
z wielkiej tęsknoty za żoną.
-A gdzie on jest tatusiu?- usiadł na łóżku obok mojej szafki. Dziwnie się czułam mówiąc ,,tatusiu'' odkąd mamy z nami nie ma, poprosił mnie aby by tak do nie go nie mówiła. Bez żadnych wyjaśnień .
-Jest na korytarzu, czekał, aż się obudzisz. Pójdę mu powiem że ma do ciebie przyjść. Od razu porozmawiam z lekarzem- pocałował mnie w czoło i wyszedł.
         Chwilę później przyszedł Patch. Pobrudzony sadzą i krwią. Mam nadzieje, że to nie moja krew. Dla pewności sprawdziłam ręce. Zero krwi tylko parę siniaków.
-Witaj aniele, nie bój się. To nie jest twoja krew. Pamiętasz co ci mówiłem we śnie?- przytaknęłam- to dzieci Gabriela upadłego. Teraz opowiem ci parę rzeczy, które mogą zmienić twoje podglądy o mnie.
-Mów.-Usiadłam w pozycji siedząco- leżącej . Patch usiadł na krańcu łóżka.







Rozdział 6.
         Dzieci Gabriela upadłego są istotami o potężnej sile. Czasem większej od naszej. Anioł stróż, który ma w sobie krew anielską, a zarazem demoniczną
i gdy jest pół człowiekiem- ma moc o podwójnej sile. Sama moc demoniczna jak anielska jest potężna. Gdy te siły się łączą wychodzi coś, co nie można wytłumaczyć. Ale- o matko jak ja nie lubiłam słowa ,,ale''- gdy anioł stróż przyjmie demoniczną to powoli umiera. Jego dusza nie odwracalnie umiera. Upadli nie zdają sobie z tego sprawy, że ich ciało i dusza gnije.
-Nie da się ich jakąś uratować?- brzmiało to jak jakaś klątwa Egipska, którą kiedyś czytałam. Westchnął .
-Próbowaliśmy, ale na nic nasze starania.- przeczesał włosy wyglądał jak mały chłopiec zmęczony zabawą.
-Patch jest moim stróżem prawda?
-Tak aniele.- musisz mi Teraz odpowiedzieć na pytanie które dręczyło mnie gdy dowiedziałam się że jest moim aniołem stróżem.
-To czemu chodzisz normalnie do szkoły?- mam okazje zapytać się o wszystko co mi leżało na sercu.
-Ja nie chodziłem do szkoły w Dąbkach jak ci się wydaje.- wzruszył  ramionami jakby nic wielkiego nie zrobił.
-Jak to? Przecież wszyscy cię widzieli! Jak uczysz się, ćwiczysz na w-f!- podniosłam głoś. Nie moja winna że nerwy poszły w górę. Chciałam dowiedzieć się wszystkiego. Patch przysunął się bliżej, złapał mnie za rękę.
-Aniele, nigdy nie chodziłem do szkoły, to było wspomnienie dla każdej osoby która chodzi do tak zwanej budy. -uśmiechnęłam. Zamiast powiedzieć buda wyszło,, mudy''  
-Patch jestem waszą wygraną?-  palcem wskazującym nacisną mi gestem zamilczenia.
-Cicho aniele, dzisiaj za dużo tych informacji musisz odpocząć- pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Rozdział 7.
Zasnęłam .
         Zobaczyłam tatę, stał przede mną. Nie widział mnie, podświadomość  mówiła mi że to wizja. Nie mam pojęcia skąd to wiedziałam.
         Zaczął biec bezszelestnie niczym pantera. Ruszyłam zanim.  Biegł do momentu usłyszenia chrapliwego głosu. Skoczył w krzaki prosto na zdeformowane osobę dorosłą o twarzy dziecka. Pazury zamiast rąk. Dwie głowy połączone w jedno. Syczał , obracał się próbował zwalić tatę z pleców. Tata wyskoczył od potwora by muc go zabić. Monstrum rzuciło się prosto na tatę, w odstanej chwili przeskoczył na bok. Stałam tam, nie mogąc się ruszyć.  Temu czymś to nie przeszkadzało, atakowało cały czas wysuwając ręce-pazury. Odskakiwał w ostatniej chwili zetknięcia cię z dzieckiem.
Czekał na dobry moment.
Pot spływał mu bez ustanku.
Potwór spróbował innej taktyki.    
         Przybliżał się do niego, on się oddalał aż tata nie zauważył dziury w glebie. Upadł , leżał na plecach.
         Próbowałam krzyknąć, lecz nic nie mogłam zrobić.
         Potrafiłam tylko patrzeć na śmierć mojego ojca. Dziecko które mierzyło ponad 2 metry rzuciło się na tatę. Machał pazurami jak nienormalny próbował drasnąć rękę która dusi jego szyje. Z nikąd prawy pazur wydłużyło się  i drasnęło ramie taty. Krzyknął, kopnął niby dziecko w głowę poleciało z hukiem na drzewo. Z szybkością błyskawicy wyciągnął miecz z pochwy, ostrym końcem przyłożył do gardła potwora.
-Powiedz Gabrielowi że jego śmierć jest już blisko i stanie się to z moich rąk.  
-Łowco strzeż się! Nikt nie jest bezpieczny nawet woja ukochana córeczka Rozalia- piskliwych głosem skończył moje imię.
-Nie mieszaj w to Rozalii stworze !Ona nic wam nie zrobiła!-  oczy płonęły nienawiścią ojca.
         Teraz jak patrzę na te scenę to widzenie inne oblicze moje taty zawsze miły, spokojny, wyrachowany a tu co dostrzegam? Mężczyznę wyglądający jak anioł śmierci  pragnący tylko rozlewu krwi.
-Ona zrobiła ba-a-a-ardzo dużo.- próbował wstać  lecz ojczulek wybił mu głębiej miecz. Brr! Okropny widok .
-Zamknij się stworze! Przekaż Gabrielowi wiadomość-  odciął demonowi głowę z której tryskała czarna krew. Usiadł obok najbliższego drzewa. Na moje szczęście miał tylko jedną ranę  na prawym ramieniu. Z wojskowej kurtki wyciągnął fiołki : dwie zielone i osiem czarnych. Czarną odkręcił, wyrzucając korek w las za siebie. Miksturę  trafił prosto w potwora. Atramentowy kolor począł palić ciało bestii.
         Zieloną wcierał w ranę zadaną przez istotę która leżała metr od niego. Obrażenie minęło w mgnieniu oka. Wstał.
         Wyglądał jak pijany.  Twarz zmęczona, wychudzona na pewno (mogę o to się założyć) nic nie jadł w ciągu paru dni. Muzyka z telefonu ojca zabrzmiała tak głośno pobudziło zwierzęta w lesie. Odkaszlnął parę razy, wypluwając od razu ślinę.
-Dzień dobry przy telefonie James Raidver.- nie wiedziałam kto mówi po drugiej stronie telefonu lecz domyślałam się.-Jak to?! W którym szpitalu ? Aha... dobrze już jadę!- mówią o mnie? Dziwne...wizja pokazująca przyszłość? Wątpię a może to tylko sen...

Tata pobiegł w głąb lasu ja oczywiście zanim. Fiołki i inne materiały hałasowały jakby tłukły się o siebie. Nie zwracał na to uwagi. Leciał prosto da samochodu. Stałam tam i patrzyłam jak tata w chodzi do pojazdu i zostawia mnie samą w lesie nawet nie wiedząc o moim istnieniu.
Rozdział 8
Otworzyłam oczy.
Leżałam w sali która jest większa od mojego pokoju. Mogę na spokojnie wszystko przemyśleć.
Miałam wizje.
W której pokazuje mi się drugie oblicze taty.
Widziałam zmutowane coś. Dorosłego ,,człowieka'' o twarzy dwojga dziecka połączone w jedno.
Tata jest... jak ten stwór mówił? A! Że jest łowcą.  Kto to jest łowca? Musze go zapytać. Ale wątpię czy mi powie… ,, Nie mieszaj w to Mariny'' co to może znaczyć ?! Czekaj....
Kiedyś czytałam legendy o nocnych łowcach. Stwór który polował tata to może być demon. A demony są z piekła. To wiem na 100%. Nocni łowcy mają w sobie cząstkę krwi. A to ,,dziecko'' nazwało tatę łowcą więc  mama też jest  łowcą to ja kim jestem?
Koniec! Z tym rozmyślaniem!  Czas wsiąść się za siebie! Najpierw muszę się dowiedzieć całej prawdy ode mnie zależy czy świat przeżyje.
                                     * * * * * * *
Siedziałam w szpitalu nie całe dwa tygodnie. Tata ani razu mnie już nie odwiedził. Pytałam się lekarza (znajomego taty) dlaczego nie przyjeżdża.
-Twój ojczym musiał wyjechać na delegacje. Jest mu bardzo smutno z tego powodu. W dniu którym cie wypuszczą przyjedziecie po ciebie.
Patch przychodził niemal codziennie. Gdy chciałam dowiedzieć czegoś szczególnego, uciekał mówiąc:
-Aniele, musze iść mam pilne spotkanie ale obiecuje, że jutro przyjdę jak najszybciej.
A moja przyjaciółka za każdym razem jak przychodziła to przynosiła lekcje i ogłaszała najnowsze plotki.
I tak mijały dni to czasu wyjścia ze szpitala.
Rozdział 9
Dwa tygodnie siedzenia w szpitalu było najgorsze co w życiu mnie potkało. Co dziennie zadawane te same pytania ,, Dobrze pani się dzisiaj czuje? '' albo ,,Czy żebro pani jeszcze dokucza?''
I tak przez cały czas. Zaczęło mnie to po prostu denerwować. Dobrze że jutro  już wracam do domu aby dowiedzieć się prawdy.  
                                               *  *  * *  *
Noc.
Nie mogłam spać, rzucałam się na każdą stronę łóżka. Zmęczona na przymus wywołałam sen.
A w nim mama leżąca pół-martwa przy samochodzie.
-No Tristano bez mieczy i fiołek nie jesteś taka mocna zwłaszcza jak jesteś w cieleniu człowieka.
 Klasnął w obie dłonie za jego plecami pojawiły się słudzy.
-Moje kochane dzieci zabierzcie miecze i podrzućcie je pod jej dom- pokazał palcem na mamę.-  Dom w którym mieszka ukochany Stark. Tylko nie róbcie mu krzywdy. Niech myśli że jego ukochana żona popełniła samobójstwo- zaśmiał się złowieszczo jego głos zadudnił mi w głowie.
-Nigdy ci się nie uda Gabrielu!
A więc to był ten słynny upadł, stał na czele grupy wyznającą wiarę piekła.  Blond włosy do ramion , niebieskie zimnie oczy.
- Mylisz się aniele- wyciągnął pistolet . Strzelił prosto w serce mamy.
-Mamo nie! - krzyczałam bez głośnie, chciałam ją przytulić lecz nie mogłam się ruszyć.
Mama nie żyje przez Gabriela. Zemszczę się jeśli będzie to kosztowało moje życie.
   * * * * * *
8.00 rano.
Czekałam przed salą na tatę spóźniał się dobre 30 minut. W czasie czekania: posprzątałam pokój, wygładziła łóżko, wyrzuciłam papiery do kosza.
Nie które czynności powtarzałam nawet dwa razy.
Teraz jak wyczyściłam pokój wyglądał jakby nikt w nim nie leżał od lat. Chociaż sprzątaczki będą miały mniej roboty. Ciężkie kroki zadudniły w sali której się znajdowałam.
-Cześć córeczko- przytulił mnie
-Hej tato- uśmiechnęłam się sztuczne o niczym nie mając pojęcia.- możemy już  jechać?
Białe ściany rujnowały moje oczy dosłownie.
- Tak! Przed przyjściem do ciebie, wziąłem od lekarza papiery umożliwiające tobie wyjście.
Wyglądał tak nie winie… niebieska  koszula z czarnymi spodniami.  Zwykły człowiek nie skapnął by się ,że pod koszulą są małe noże albo fiolki w bucie. Zauważył że patrzę na niego podejrzliwie.
 - Wezmę ten największy bagaż- wskazał torbę która jest oparta na framudze drzwi- a ty Marino weźmiesz te dwa małe.  Wyszliśmy z sali , przez dwa tygodnie mieszkałam na pierwszy piętrze czas do dotarcia do samochodu  trwałą  nie całe 10 minut.
Rozdział 10
Dojechaliśmy.
Dom w którym mieszkałam wyglądał martwą.
Szare ściany , dach w kolorze ciemnego brązu.
Dom który w skrywa mroczne tajemnice.
Pobiegłam  do pokoju, zostawiając tatę na schodach aby plan w cielić w życie. Zadzwonię do Patcha aby jak najszybciej przyjechał. Ściągnę tatę i jego do salonu. Dowiem się od nich całej prawdy. Usłyszałam tatę idącego w stronę mojego pokoju.
Krok pierwszy.
Uśmiechnęłam się sztucznie do niego udając szczęśliwą z powrotu do domu
-Tatusiu położysz mi tą torbę koło łóżka?
- Tak skarbie- udało mi się wziewność jakbym była zmęczona.- kochanie prześpij się na pewno jesteś wyczerpana a ja w tym czasie zrobię słynnego omleta co bardzo lubisz.
-Dobrze tatusiu- jak przytuliłam tatę od razu  poszłam do lóżka. Z zatroskaną miną wyszedł. Leżałam bez ruchu dobre parę minut sprawdzając czy nie podsłuchuje ( czasem tak się zdarzało jak chciałam się wymknąć do koleżanki). Droga wolna.
Krok  drugi.
Przyjazd Patcha. Wyciągnęłam z czarnej torebki biały telefon. Anioła stróża mam w szybkim wybieraniu.
Siedząc na łóżku wzięłam dwa głębokie wdechy i przycisnęłam zieloną słuchawkę. Odezwał się jako pierwszy.
-Witaj aniele- jego głos jest   piękny nawet jak mówi przez telefon.
-Patch przyjeżdżaj do mojego dom jak najszybciej coś  się stało strasznego- przewróciłam krzesło obok biurka aby było bardziej realistycznie. 
-Ok już lecę nie wychodź z pokoju zrozumiano?- rozłączył nie dając mi odpowiedzieć.
Krok  trzeci.
Położyłam  komórkę na biurko. Po cichu ( jak tylko mogłam) zeszłam na korytarz. Kuchnia znajduje się na końcu korytarza, więc bez trudu potrafiłam przejść koło taty. Dotarłam do drzwi nie martwiąc się czy ktoś mnie przyłapie. Trzymając klamkę, zauważyłam biegnącego Patcha. W ostatniej sekundzie przez zderzeniem  Patcha z drzwiami, nacisnęłam klamkę, przyciągnęłam ciężkie wejście do mojego domu.  
- Aniele , co się stało?!- zaczął mnie oglądać szukając ran, jakie to słodkie tak się o mnie  martwi ale prawdy nie chciał mi całej powiedzieć.
-Nic się nie stało - wzruszyłam ramionami.
Krok czwarty.
-Jak to?! - jego twarz  wykazywała zdumienie a zarazem wściekłość.
- Cicho, ty mój kochany aniele- gestem uciszający ( przyłożenie palce na jego usta) kazałam mu się zamknąć- Tato  Chodź   tu proszę !
- Już idę- w czasie gdy  tata szedł zamkłam drzwi wejściowe.
Spokojnym krokiem szedł wzdłuż korytarza, dopóki nie zobaczył Patcha stojącego koło lustra.  Przez jego twarz przemknęło zdziwienie.
-Mir, co on tu robi?- Patch wlepił we mnie oczy. Szukając we mnie odpowiedzi.
-Chcę prawdy.- w osłupieni  patrzeli we mnie jak na zjawisko kosmiczne, cofnęłam się o krok do tyłu aby dobrze ich widzieć.
-Aniele, jakiej prawdy?- głos mu drżał.   
-Całej prawdy! Wiem że jestem celem do zabicia, że mam w sobie  moc która pomoże wygrać dobrej stronie!
Ale dlaczego ja?!
-Czas córeczko, abyś dowiedziała się kim jesteś i jaką role masz odegrać chodźmy do salonu.- poszliśmy wszyscy do pokoju dziennego.
 * * * * * *
Salon był największym pomieszczeniem w cały domu.
Dwie sofy strojące naprzeciw siebie. Na środku stolik z brudnymi szklankami. Tata nie miał czasu  ostatnio posprzątać nie mam mu tego za złe ale jak widzę bałagan to mnie normalnie skręca. Patch i Tata usiedli na kanapie która była najbliżej kuchni, a ja klapłam sofie która była koło okna.
Przeczesali obaj włosy wyglądali jak dwie krople wody, brązowe loki szare ślepia. Czy jesteś podobna do mamy? Czarne włosy, zielone okrągłe oczy, Głowa w kształcie serca.
Z zamyślenia wyrwał mnie tata, który za każdym razem jak się denerwuje to kaszle lekko.
-Marino, jak  już wiesz jestem nocnym łowcom- przytaknęłam-  mam w sobie cząstkę anioła, bronie świata przed demonami takimi jak dzieci upadłym.
-Czy mama była nocny łowcom?- moje uczucia są zmieszane, jestem radosna że uszy łysze prawdę a zarazem jestem  przerażona.
-Nie była nocnym łowcom, była aniołem- mówił tak lekko jakby nic się nie stało.
-Jak kto aniołem?! Przecież aniołowie nie mogą mieć dzieci to każdy wie!
-Aniele, jak wiesz my jaką stróże jesteśmy w połowie ludźmi...
- I??
-I twoja mama nie była zwykłym aniołem , była archaniołem najwyższej rangi. Została przydzielona do twojego ojca, takie zostało jej wybrane przeznaczenie.- Zamilkł na moment aby złapać oddech.
-Nie rozumiem  cię Patch,  dziadek też miał moc anioła stróża?
-Tak- odpowiedzieli chórem.
-Dalej nie ogarniam! Mama w czasie gdy żyła istniała jako archanioł , a w tobie tkwi moc anioła  więc... kim ja jestem ?!
-Jesteś w pełni człowiekiem jak aniołem córeczko.
-Czy to jest możliwe?- Nie na taką rozmowę się spodziewałam .
-Aniele, praktycznie rzecz biorąc to nie.- westchnęli głośnie i wyraźnie widać, że chcą już tą rozmowę skończyć ale nie mogą, muszą mi wszystko powiedzieć.
Nawet jeśli to będzie bolesne.
-Patch, ojcze co przede mną ukrywacie?- Patch otworzył usta lecz  rozmyślił się po chwili.
-Córeczko masz dar, który  może uratować miliony ludzi i jesteś bardzo dla nas cenna, zwłaszcza dla strony dobra. Czy miałaś ostatnio jakieś wizje z przeszłości?
-Tak...
-Możesz nam je opowiedzieć o czym były?
Zaczęłam opowiadać o tacie który biegł przez las szukający potwora, którego miał zamiar zabić. Druga wizja dotyczyła mamy pół-martwej czekająca na śmierć z rąk Gabriela przewodniczącego grupą upadłych.
-Twój dar  zaczął się rozwijać. Będziemy musieli się wyprowadzić.-  Patch spięty był tak mocno, że jak wykonywał ruch to przez jego twarz przemykało ból.
-Nie ja mam tu przyjaciółkę! Nie mieszkałam nawet tu 2 miesięcy!!
-Czy twoja przyjaciółka nazywa się Gabi?- przytaknęłam- Stark czy to nie anielica z rudymi włosami?
-Tak mi się wydaje- rozmawiali tak sobie jakby mnie tu nie było.
-Halo ?! Ja tu jestem! Jak kto Gabi jest anielicą?
- Aniołem stróże jest dopiero od 2tygodniu nie mogła ci nic powiedzieć bo prawdy musiałaś dowiedzieć się od nas. Tak zostało skonstruowane przeznaczenie.
-Ale to ci mówiła o rodzinie...
-Było prawdą jej najmłodszy brat Darek topił się w jeziorze uratowała go, oddając życie by go zbawić  przed śmiercią.  Każdy człowiek  który zrobi wszystko aby uratować bliźniego dostaje skrzydła anioła stróża z cytatem: Ten, kto ratuje życie jednego człowieka, ratuje cały świat.* Tym fragmentem kieruje się dokońca życia.
Ten, kto ratuje życie jednego człowieka, ratuje cały świat*- cytat Thomasa Keneally  z książki  " Lista  Schindlera "
Patch  wyciągnął telefon z kieszeni kurtki wystukał szybko jakiś numer.
-Słuchaj wie, wszystko. Tak… tak… no masz być za 5 minut! Dobra…. proszę czy możesz łaskawie być za 5 minut?!- powiedział szeptem coś do słuchawki i się rozłączył. Włożywszy komórkę do kieszeni, spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Dzwoniłeś do Gabrysi?- kiwnął lekko głową- Idę do kuchni chce cie coś ?
-Nie dziękuje aniele.
-Ja też podziękuje.
-Okay to idę- szybki krokiem poszłam do kuchni, czułam ich wzrok gdy szłam. Wstawiwszy wodę na herbatę podsłuchałam rozmowę taty i Patcha.
-Trzeba będzie…- to był tata- upadli już wiedzą…
-Od razu wyjeżdżamy tylko musimy czekać na tą anielice która powinna być już 5 minut temu.-Jak ten czas szybko leci
-Ubrania dostanie na miejsc…- czajnik zapiszczał wrzuciłam torebkę do szklanki zalewając wrzątkiem.
Ktoś zapukał do drzwi wejściowych.



Rozdział 11
Tata, Patch, Gabrysia i ja wsiadaliśmy do samochodu mojego osobistego anioła stróża. Mieliśmy jechać do Scholii, znaczy ja tylko oni mnie pilnują by nie stało mi się krzywdy. Siedziałam z tyłu.
 Kierował Patch dziwne są moje odczucia za każdym razem gdy jeździłam z tatą siedziałam z przodu nawet gdy byłam bardzo małą dziewczynką.
Podróż trwała w milczeniu.
Parę razy zadawałam to samo pytanie:
-Daleko jeszcze?
Wiem, wiem zachowuje się jak dziecko ale zrozumcie siedzenie ponad 5 godzin w aucie i tylko jedna przerwa  siku oraz na zjedzenie czegoś w Mcdonald doprowadzało do szaleństwa. Postanowiłam się przespać szkoda, że tam myśl nie przyszła mi wcześniej. Patch oczywiście czytał mi w myślach. Trzymając jedną ręką kierownice ściągał czarną skurzaną kurtkę. Serce zaczęło mi szybciej bić. Zaczerwieniłam się lekko ale dobrze widocznie. Kątem okiem spostrzegłam Gabi która nie może powstrzymać chichotu. Niech ją gęś kopnie.
-Proszę aniele- cała czerwona wzięłam od niego kurtkę.
-Dz…dziękuje- dałam mocne kuksańca przyjaciółce, jęknęła z bólu. Trudno się mówi nie musiała się ze mnie śmiać. Tata spał odkąd zaczęła się podróż nie dziwie się mu, tyle zdarzeń w ciągu 2tygodniu. Teraz należy mu się odpoczynek. Podłożyłam kurtkę pod głowę. Pachniała wodą kolońską i magią .
Sen  przyszedł szybciej niż się spodziewałam.


  
Rozdział 11.
Schola.
Do której będę chodzić na pierwszy rzut oka wydaje się mała. Gdy przybliżałam się to Schola rosła razem z innymi budynkami znajdujące się z tyłu.
-Tato gdzie ja będę mieszkać?- nie chciałam sama mieszkać  zwłaszcza z nikim obcym. Tata zaczął mi tłumaczyć co i jak.
-Marino widzisz ten budynek z tyłu scholii?
-Tak.- budynek z czerwonej cegły miał być moim kolejnym domem. Po prostu super.
Z gmachu wyszła smukła kobieta o niebieskich oczach.
-Ty jesteś na pewno Marina?- przytaknęłam, zazdrość wzbudziło moje serce wysoka blondynka o błękitnych oczach, idealna dziewczyna dla każdego chłopaka. Spojrzałam na Patch stał luźno oparty o swój czarny samochód. Poczuł, że na niego patrzę. Uśmiechnął się uwodzicielską, jego jedną spojrzenie wzbudzało mnie o zachwyt. Moja intuicja podpowiadała, że  tu się uczy. Odwróciłam wzrok, wsłuchałam się kobietę która ma mi coś do powiedzenia.
-Jestem Anna- podała mi rękę- zostałam wybrana jako twoja  mentorka.
-Przepraszam, że zapytam ale kto to jest mentorka? Nie za bardzo jestem w temacie.- uśmiechnęła się do mnie.
-Mentorka jest to twoja druga matka, która uczy cię jak iść przez życie Gabi oraz Patch też mają swoich mentorów- kątem oka spojrzałam na przyjaciółkę, przytuliła mnie.
-Nie smutaj mi się tutaj! Będziesz miała ze mną pokój! Będziemy zapraszać chłopaków robić dzikie imprezy!
-O nie moje drogie panie! Dzikich imprez nie będzie!
-Czemu?!- Nie jesteś moim ojcem! A tak to w ogóle gdzie tata?
-Tata poszedł zając się formalnością.
-Aha- już nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć pokój- Patch dlaczego nie możemy urządzić dzikich imprez? Boisz się zostać niezaproszonym?- uniosłam jedną brew by moja zdania brzmiało zabawnie. Parsknął.
-Nie mój aniele, bo jak urządzicie dziką imprezę to nikt do was nie przyjdzie bo cisza nocna jest już o 22.00, a po drugie mam obok was pokój więc chcę się wyspać i po uczyć.- Gabi dopadł kaszel wraz ze śmiechem.
-Zawsze wiedziałam, że lubisz się uczyć w czasie szkolnym ale wolnym też serio? Marina  jak nazywamy takie osoby?
Dobrze wiedziała jak  nazywamy takie osoby tylko chciała aby wyszło to z moich ust. Od razu jak to powiedziałam pożałowałam tego.
- Nazywamy takie osoby kujonami które uczą się nadmiernie taką właśnie osobą jest Patch. Patch jest kujonem.
Złapał mnie za biodra i podrzucił mnie jak jakiś worek ziemniaków. Przerzucił na ramie widziałam tylko jego plecy. Pachniały mydłem. Kopałam i krzyczałam prosząc aby mnie puścił, lecz on nic nie zareagował . Szedł normalnie jakby nic się nie stało.
Poczułam zapach wody.
Patch stał w pobliżu sadzawki. Dobrze, że nikt o tej porze s nie kręcił się, bo byłoby nie złe widowisko.
-No, aniele teraz pożałujesz za nazwanie mnie kujonem.
Rzucił mną wysoko prosto do wody. Krzyk ugrzązł mi gardle. Zamkłam oczy aby uśmierzyć ból. Czekałam widocznie całą wieczność bo nie zetknęłam z taflą wody. Na plecach poczułam dwie silne ręce, ustawiające mnie do pionu. Otworzyłam oczy stałam w objęciach Patcha.
-Ale ty…. no ja… miałam zrobić bum!- stałam tyłem do sadzawki. Wzrok wyszukałam mentorkę i Gabi idące w naszą stronę. Ich twarz pokrywało wielkie uśmiechy. Patch przybliżył usta do mojego ucha.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził bardziej wolałbym życie stracić. Chciałem dać ci nauczkę! Nie źle się wystraszyłaś prawda?- jego twarz objęło radość było mu do śmiechu, mi nie bardzo. Strach zaczął ulatniać, Patch jeszcze się policzymy. Za plecami pojawiła się mentorka i moja najlepsza przyjaciółka.
-Marino chodźmy już do pokoju ciemno się już robi.- wyrwałam się z objęć anioła stróża.
-Dobrze, dowidzenia  mentorką! Chodźmy Gabi.
Ruszyliśmy w stronę akademiku.







Rozdział 12.
Mój pokój znajdował się na ostatnim piętrze. Mieszkanie większe było  od salonu w moim dawnym domu.
-Miranda co się tak patrzysz??
-Gabi, ale ten pokój jest ogromny! -klapłam na łóżku z niebieską poszewką.
-Największy w akademiku.- położyła się na przeciwnym łóżku.
-Serio?!- na wierzyłam patrzyłam na nią jak na wariatkę. Wspominała że jedyne z Patchem mieszkamy na ostatnim piętrze ze względu bezpieczeństwa. Patch powinien mieszkać w męski. Ale jestem taka cenna a on jest moim aniołem stróżem
-Serio. A twoje ubrania są tam.- wskazała białą szafę obok łóżka na który się akurat kładłam.
-Kiedy zaczynam zajęcia?
-Dopiero jak przejdziesz rytuał- położyła się na plecach robiąc rowerek.
-Rytuał!?- nigdzie nie pójdę rytuał kojarzy mi się tłumem gapiów.
-Spójrz na list. Leży na biurku.- podeszłam do sekretarzyka,  leżała  tam złota koperta ozdobiona parą złotych skrzydeł.
-Ja idę na zajęcia, ogarnij plan zajęć.
-Ok.-wyszła.
Zostałam sama w pokoju usiadłam na fotelu które stało koło biurka. Rozerwawszy kopertę ujrzałam swoje imię i nazwisko.
     

Droga Mirando Raidver!
Witamy w Scholii! Mamy Nadzieje ze tu się spodoba!
W dniu dzisiejszym odbędzie się twój rytuał. O godzinie 19.00. Wyznaczający cię do jakiej grupy będziesz należała. W danej grupie nauczysz się umiejętności pozwalające na przetrwanie w czasie np. ataku na szkołę. Ubrania i rzeczy osobiste są w szafie oraz w łazience. Na ceremonie proszę przyjść w czarnej długiej sukni i upiętymi włosami (najlepiej w kok). Posiłki odbywają się na stołówce.
Śniadania o 8.00
Obiad o 15.00
Kolacja 20.00
Lekcje ogólnie zaczynają się o 9.00 (zależy tez od grupy).
Wszelkie pytania i wątpliwości proszę zgłaszać mentorce nią jest Anna Carld.
                                          Rada Scholii z Guthic



Rozdział 13.
Siedząc w pokoju przeglądałam rzeczy, które zostały mi dostarczone.
Wszystkie mi się podobały, ale nie czułam się jakoś szczególnie. Ubrania które znajdowały się w moim poprzednim domu miały historie. Tak bardzo tęskniłam za mamą, zwłaszcza jak się uśmiechała. Tam gdzie jest najprawdopodobniej czuje się dobrze. W sercu poczułam ciepło. Głos żeński przemówił w mojej głowie.
- Kochanie wiesz jak bardzo cię kocham, proszę cię nie zamartwiaj  się o mnie. Jestem zawsze twoim sercu.
To mama.
-Dziękuje ci mamo! -zegar wybił godzinę 18.00. Czas się ogarniać do obrzędu.
Z szafy wyciągnęłam czarną prostą sukienkę, rajstopy oraz baletki. Poczłapałam do łazienki. Odzież  które miałam na sobie wyrzuciłam prosto do kosza na pranie. Sukienka delikatna z materiału leżała na mnie jak ulał. Dziwne skąd znali moje rozmiary? Wzruszyłam ramionami. Ubrałam resztę ubrań przygotowanych przez ze mnie. Zostało jeszcze tylko zaczesać włosy. Nie mając żadnego pomysłu wybrałam koka. Zaczesałam włosy w kitkę które związałam gumką. Wyszło niesfornie ale moim zdaniem idealnie.
Ktoś zapukał do drzwi. Poszłam sprawdzić to Patch. Zagwizdał.
-Aniele, przepięknie wyglądasz!- oparł  się o framugę drzwi. Wyglądał jak anioł w ludzkiej postaci.
-Dzięki- uśmiechnęłam się czarująco.
   Nagle z nikąd przyszła mnie myśl czy jestem normalną nastolatką? W sumie nie lubię się makijażu wręcz nienawidzę. Na zakupy nie mam ochoty bo moim zdaniem jest to nudne, gadać o jednym i o tym samy. Do chłopaków też mnie nie ciągnie. Wole pomagać, nawet wyrzucić głupi papierek do kosza. Jestem normalna?
 Zamyślenia wyrwał mnie Patch który przyglądał mi się dłuższą chwilę.
-Chodźmy. - ruszyliśmy w stronę wyjścia.
-Patch a to będzie bolało?   
-Nie aniele, spokojnie nie masz powodów do zmartwień. Zostaniesz tylko wybrana do której grupy będziesz należała. Jak wiesz Jarli i ja jesteśmy w grupie aniołów stróżów. Moim zadaniem jest cię pilnować tak jak Gabrieli.
-Gabi też jest moim aniołem stróżem??- kiwnął głową.
-Tak niedawno się dowiedziała.
-Opowiesz mi o wszystkich grupach?- szliśmy właśnie w stronę sadzawki do której Patch chciał mnie w pierwszym dniu wyrzucić. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Pierwszą grupą są likatropy. Stworzenia które są pół-ludźmi i pół-wilkołakami. Ich zadaniem jest ochrona szkoły  nas też to obowiązuje. Tylko oni za każdym razem gdy jest bitwa idą na pierwszy ogień.
-A wilkołaki istnieją?
-Nie, każdy kto został ugryziony przez wilkołaka zabija swojego pana więc jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że jest  jakiś jeszcze na świecie. Następna grupa to Faerie są to ludzie którzy mają w sobie większa część rośliny. Zajmują się przyrządzaniem różnych ziół dla nocnych łowców. A i Faerie nigdy nie kłamią.
-To lipa jak mają jakąś tajemnice to szybko ją wygada.- wzruszył ramiona
-Dhamphiry…
-Dhamphiry a nie wampiry?
-Daj mi skończyć aniele. Dhamphiry są ludźmi jak wampirami więc mogą chodzić normalnie w świetle. Piją krew ale zwierzęcą. Nie umierają jak się uderzy się w nich kołkiem drewnianym.
Byliśmy blisko uroczystości widać było różne barwy. Gdy podchodziliśmy coraz bliżej strach gromadził się wszędzie gdzie tylko można. Bała się, że wśród ku obrzędu ucieknę i zrobię ze siebie pośmiewisko. Dobrze, że Patch szedł koło mnie bo chociaż to dawało mi trochę otuchy.
-Nocni łowcy są istotami które mają w sobie tylko cząstkę krwi anioła. Zajmują się zabijaniem demonów taki jak dzieci upadłych. Nocny łowców jest coraz mniej..
-Czemu?- spojrzał na mnie smutno. Widocznie nie chciał mi mówić.
-Później ci powiem aniele. Obrzęd już się zaczął. Brakuje jeszcze tylko ciebie.
Zostawił mnie na ścieżce prowadzącej do kręgu. Poszedł usiąść na ławce koło Gabi. Uśmiechnęła się. Jak je zazdrościłam wolałabym siedzieć z nią. Westchnęłam.
-Marino chodź tu- wskazała mi palcem wskazującym koło przecięte gwiazdą.- stań tam i czekaj na polecenia. Nie bój się.
Spełniłam jej rozkaz. Stałam w okręgu który był przecięty gwiazdą. Strach wypełnił całe moje ciało. Tysiąc spojrzeń wlepionych we mnie.  Jeny! Jak ja bym chciała stąd uciec. Lecz nie mogła stałam jak słup. Wsłuchałam się w głos swojej mentorki.
-Witajcie Faerie!- przycisnęli prawą pięść do piersi i się skłonili.
-Witajcie Dhamphiry!- przycisnęli lewą rękę do piersi skłonili się szybko z gracją.
Stałam tam wpatrzona jak zaczarowana. Każda istota chodzą do scholii wyglądała inaczej. Każda postać wyglądała pięknie. Nie dałam rady objąć wszystkich wzrokiem.
-Witajcie  nocni łowcy!- klęknęli na jedno kolano, uderzając się prawą pięścią w klatkę piersiową.
Wzrokiem szukałam Patch, dopiero gdy nocni łowcy usiedli zobaczyłam mojego anioła stróża. Wpatrzonego we mnie bez żądnego skrępowania. Odwróciłam się, rumieniąc się na czerwonego buraka.
-Witajcie aniołowie stróże!- klęknęli opuszczając głowę zastała minuta ciszy.
 Wstając, muzyka  zaczęła znowu grać. Lecz o wiele ciszej. Do mentorki podszedł a kobieta z platynowych włosach. Powiedziała coś do ucha. Kiwnęła głową widać, że na jej twarzy przejęcie. Odeszła zostawiając mentorkę chodzącą w kręgu której się znajduje.
- Dzisiejszym dniu w naszej scholii doszła nowa uczennica Marina Raidver.- podeszła do mnie, na jej twarzy wykazywała powaga.- Marino zadam ci dwa podstawowe pytania. Gdy skończysz odpowiadać, zostaniesz przydzielona do grupy w której  rozpoczniesz naukę rozumiesz?
-Tak mentorko.
-Czy ty Mirando Raidver chciałabyś zmienić swoje imię i nazwisko?- nigdy bym tego nie zrobiła, mama mi takie  wybrała więc takie zostanie.
-Nie mentorko.
-Dobrze rozumiem twoja jest to decyzja.- uśmiechnęła się do mnie. Anna gdy się uśmiechnęła to wygląda jak   czternastolatka  nastolatka.
-Czy Marino akceptujesz swój los?- nie miałam wyboru, taka się urodziłam i taka umrę.
-Tak mentorką.
-Dobrze! Marino, Teraz zostaniesz sama w kręgu nie bój się, odczujesz różne emocje. Dobre i złe, twoje serce ma wybrać w jakiej grupie chcę należeć. Na oczy nałożymy ci czarną opaskę by twoje inne zmysły się uaktywniły rozumiesz?
 Kiwnęłam głowa, miękkim materiałem  zostały mi zakryte oczy. Widziałam tylko ciemność. W mojej głowie pojawił się głos mentorki. W słuchaj się mój głos Marino… Dobre uczynki idą do nieba przeciwne do piekła.
Fala bólu ogarnęło moje ciało, krzyk ugrzązł w gardle. Wydałam jedynie cichy jęk. Chciałam aby to jak najszybciej się skończyło.  Każdy kto sercem się słucha, może wybrać ścieżkę którą będzie podążać, lecz  nie każdy może wybrać właściwie, wystarczy dobrze słuchać…
Moje ciało rozluźniło się, chociaż czułam strach. Nastała chwila ciszy.
-Marino, czy wiesz co ci podpowiada serce?- po dłuższym milczeniu odpowiedziałam spokojnych głosem.
-Tak mentorko- uśmiechnęłam się ślepo. Nie wiedząc gdzie dokładnie mentorka stoi, jej głos był po prostu wszędzie.
-Teraz przed tobą stoją cztery przedstawiciele grup. Twoim zadaniem jest wskazaniem ręką do której grupy będziesz należała. Zastanów się masz czas…
Czułam się śmieszne. Stała na środku  koła przeciętego gwiazdą z opaską na głowie, wybierając osobę.
-Marino, czy wiesz dokąd chcesz iść?- kiwnęłam głową. Prawą ręką wskazałam północ. Lewa ręka bez mojej zgody wskazała zachód. Zaczerwieniłam się ze wstydu miałam tylko jedną osobę wybrać, a wybrałam dwie.
-Mentorko ja..- czułam się jak kołek.
-To nie możliwe! Marino dlaczego wyciągnęłaś obydwie dłonie?- Zaczęłam gadać jak dziecko.
- Prawą rękę spokojnie pokazałam północ , ale lewa bez mojej zgody wskazała zachód. Ja tego nie chciałam!!
-Spokojnie, dokończymy rytuał. Będę teraz mówić bardzo ważne zdania masz powiedzieć ślubuje.- łzy poleciały mi ciurkiem spod opaski, chciałam się zapaść pod ziemie.
-Czy ty Marino ślubujesz wierność szkole?
-Ślubuje!
-Czy ty Marino ślubujesz wypełniać los?
-Ślubuje!
-Czy ty Marino ślubujesz walczyć do ostatniej krwi w czasie ataku na Schole?
-Ślubuje!
-Czy ślubujesz być wierna samej sobie?- spokój zawitał mnie nieodwracalnie.- Uklęknij na jedno kolano.
Uklęknęłam na prawą staw. Odniosłam wrażenie, że w mój organizm wstąpiła jakaś nowa siła.
-Marino Raidver od dzisiaj jesteś nocny łowcom a zarazem aniołem stróżem. Bądź wierna sobie i swoim bliskim- pocałowała mnie w  czoło- oświadczam że Marino jest jedną z nas!- usłyszałam jak likatropy, Faerie, nocni łowcy i Dhamphiry robią pożegnalne przywitania które zobaczyłam na samym początku rytuału. 
 -Mój aniele-Patch zdjął mi przepaskę z oczu. Słońce raziło jak miecz.-obrzęd się skończył. Jak się czujesz?
-Dobrze, Patch opowiesz mi o aniołach stróżach?
-Jutro aniele musisz teraz odpocząć.-zaburczało mi w brzuchu.- Nie martw się Gabi poszła do stołówki aby zrobić ci coś do jedzenia. Chodźmy.- przeszłam z nim kilka kroków lecz stanęłam musiałam go o to zapytać to pytanie gnębiło mnie od naszego spotkania. Stanął kilka  centymetrów ode mnie, widziałam w jego oczach zdziwienie.
-Patch…?- uśmiechnął się tajemniczo, zmiękły mi kolana. Ogarnij się Marino!
-Tak aniele?- uniósł jedną brew.
-Odkąd mnie spotkałeś nazywasz mnie ,,aniele'' czemu?- Patcha twarz zmieniła się w maskę z której nic nie można odczytać.
-Aniele nie mogę ci nic powiedzieć- zacisnął usta w długą krechę.
-Dlaczego?!- Wściekłość buzowała we mnie jak lawa wystarczy jedno słowo a mu przywalę. Szybko traciłam samo kontrole, czasami w nie odpowiednim momencie.
-Póki się jednej rzeczy nie przekonam. Chodźmy ciemno się robi.- szliśmy w milczeniu, dopóki nie znalazłam się koło mojego pokoju.- dobranoc aniele- miałam go udusić gołymi rękami.
-Dobranoc Patch- powiedziałam surowo.
Weszłam do pokoju. Gabi czytałam magazyn o modzie. Miałam mętlik w głowie.

  
Rozdział 11.
Schola.
Do której będę chodzić na pierwszy rzut oka wydaje się mała. Gdy przybliżałam się to Schola rosła razem z innymi budynkami znajdujące się z tyłu.
-Tato gdzie ja będę mieszkać?- nie chciałam sama mieszkać  zwłaszcza z nikim obcym. Tata zaczął mi tłumaczyć co i jak.
-Marino widzisz ten budynek z tyłu scholii?
-Tak.- budynek z czerwonej cegły miał być moim kolejnym domem. Po prostu super.
Z gmachu wyszła smukła kobieta o niebieskich oczach.
-Ty jesteś na pewno Marina?- przytaknęłam, zazdrość wzbudziło moje serce wysoka blondynka o błękitnych oczach, idealna dziewczyna dla każdego chłopaka. Spojrzałam na Patch stał luźno oparty o swój czarny samochód. Poczuł, że na niego patrzę. Uśmiechnął się uwodzicielską, jego jedną spojrzenie wzbudzało mnie o zachwyt. Moja intuicja podpowiadała, że  tu się uczy. Odwróciłam wzrok, wsłuchałam się kobietę która ma mi coś do powiedzenia.
-Jestem Anna- podała mi rękę- zostałam wybrana jako twoja  mentorka.
-Przepraszam, że zapytam ale kto to jest mentorka? Nie za bardzo jestem w temacie.- uśmiechnęła się do mnie.
-Mentorka jest to twoja druga matka, która uczy cię jak iść przez życie Gabi oraz Patch też mają swoich mentorów- kątem oka spojrzałam na przyjaciółkę, przytuliła mnie.
-Nie smutaj mi się tutaj! Będziesz miała ze mną pokój! Będziemy zapraszać chłopaków robić dzikie imprezy!
-O nie moje drogie panie! Dzikich imprez nie będzie!
-Czemu?!- Nie jesteś moim ojcem! A tak to w ogóle gdzie tata?
-Tata poszedł zając się formalnością.
-Aha- już nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć pokój- Patch dlaczego nie możemy urządzić dzikich imprez? Boisz się zostać niezaproszonym?- uniosłam jedną brew by moja zdania brzmiało zabawnie. Parsknął.
-Nie mój aniele, bo jak urządzicie dziką imprezę to nikt do was nie przyjdzie bo cisza nocna jest już o 22.00, a po drugie mam obok was pokój więc chcę się wyspać i po uczyć.- Gabi dopadł kaszel wraz ze śmiechem.
-Zawsze wiedziałam, że lubisz się uczyć w czasie szkolnym ale wolnym też serio? Marina  jak nazywamy takie osoby?
Dobrze wiedziała jak  nazywamy takie osoby tylko chciała aby wyszło to z moich ust. Od razu jak to powiedziałam pożałowałam tego.
- Nazywamy takie osoby kujonami które uczą się nadmiernie taką właśnie osobą jest Patch. Patch jest kujonem.
Złapał mnie za biodra i podrzucił mnie jak jakiś worek ziemniaków. Przerzucił na ramie widziałam tylko jego plecy. Pachniały mydłem. Kopałam i krzyczałam prosząc aby mnie puścił, lecz on nic nie zareagował . Szedł normalnie jakby nic się nie stało.
Poczułam zapach wody.
Patch stał w pobliżu sadzawki. Dobrze, że nikt o tej porze s nie kręcił się, bo byłoby nie złe widowisko.
-No, aniele teraz pożałujesz za nazwanie mnie kujonem.
Rzucił mną wysoko prosto do wody. Krzyk ugrzązł mi gardle. Zamkłam oczy aby uśmierzyć ból. Czekałam widocznie całą wieczność bo nie zetknęłam z taflą wody. Na plecach poczułam dwie silne ręce, ustawiające mnie do pionu. Otworzyłam oczy stałam w objęciach Patcha.
-Ale ty…. no ja… miałam zrobić bum!- stałam tyłem do sadzawki. Wzrok wyszukałam mentorkę i Gabi idące w naszą stronę. Ich twarz pokrywało wielkie uśmiechy. Patch przybliżył usta do mojego ucha.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził bardziej wolałbym życie stracić. Chciałem dać ci nauczkę! Nie źle się wystraszyłaś prawda?- jego twarz objęło radość było mu do śmiechu, mi nie bardzo. Strach zaczął ulatniać, Patch jeszcze się policzymy. Za plecami pojawiła się mentorka i moja najlepsza przyjaciółka.
-Marino chodźmy już do pokoju ciemno się już robi.- wyrwałam się z objęć anioła stróża.
-Dobrze, dowidzenia  mentorką! Chodźmy Gabi.
Ruszyliśmy w stronę akademiku.







Rozdział 12.
Mój pokój znajdował się na ostatnim piętrze. Mieszkanie większe było  od salonu w moim dawnym domu.
-Miranda co się tak patrzysz??
-Gabi, ale ten pokój jest ogromny! -klapłam na łóżku z niebieską poszewką.
-Największy w akademiku.- położyła się na przeciwnym łóżku.
-Serio?!- na wierzyłam patrzyłam na nią jak na wariatkę. Wspominała że jedyne z Patchem mieszkamy na ostatnim piętrze ze względu bezpieczeństwa. Patch powinien mieszkać w męski. Ale jestem taka cenna a on jest moim aniołem stróżem
-Serio. A twoje ubrania są tam.- wskazała białą szafę obok łóżka na który się akurat kładłam.
-Kiedy zaczynam zajęcia?
-Dopiero jak przejdziesz rytuał- położyła się na plecach robiąc rowerek.
-Rytuał!?- nigdzie nie pójdę rytuał kojarzy mi się tłumem gapiów.
-Spójrz na list. Leży na biurku.- podeszłam do sekretarzyka,  leżała  tam złota koperta ozdobiona parą złotych skrzydeł.
-Ja idę na zajęcia, ogarnij plan zajęć.
-Ok.-wyszła.
Zostałam sama w pokoju usiadłam na fotelu które stało koło biurka. Rozerwawszy kopertę ujrzałam swoje imię i nazwisko.
     

Droga Mirando Raidver!
Witamy w Scholii! Mamy Nadzieje ze tu się spodoba!
W dniu dzisiejszym odbędzie się twój rytuał. O godzinie 19.00. Wyznaczający cię do jakiej grupy będziesz należała. W danej grupie nauczysz się umiejętności pozwalające na przetrwanie w czasie np. ataku na szkołę. Ubrania i rzeczy osobiste są w szafie oraz w łazience. Na ceremonie proszę przyjść w czarnej długiej sukni i upiętymi włosami (najlepiej w kok). Posiłki odbywają się na stołówce.
Śniadania o 8.00
Obiad o 15.00
Kolacja 20.00
Lekcje ogólnie zaczynają się o 9.00 (zależy tez od grupy).
Wszelkie pytania i wątpliwości proszę zgłaszać mentorce nią jest Anna Carld.
                                          Rada Scholii z Guthic








Rozdział 13.
Siedząc w pokoju przeglądałam rzeczy, które zostały mi dostarczone.
Wszystkie mi się podobały, ale nie czułam się jakoś szczególnie. Ubrania które znajdowały się w moim poprzednim domu miały historie. Tak bardzo tęskniłam za mamą, zwłaszcza jak się uśmiechała. Tam gdzie jest najprawdopodobniej czuje się dobrze. W sercu poczułam ciepło. Głos żeński przemówił w mojej głowie.
- Kochanie wiesz jak bardzo cię kocham, proszę cię nie zamartwiaj  się o mnie. Jestem zawsze twoim sercu.
To mama.
-Dziękuje ci mamo! -zegar wybił godzinę 18.00. Czas się ogarniać do obrzędu.
Z szafy wyciągnęłam czarną prostą sukienkę, rajstopy oraz baletki. Poczłapałam do łazienki. Odzież  które miałam na sobie wyrzuciłam prosto do kosza na pranie. Sukienka delikatna z materiału leżała na mnie jak ulał. Dziwne skąd znali moje rozmiary? Wzruszyłam ramionami. Ubrałam resztę ubrań przygotowanych przez ze mnie. Zostało jeszcze tylko zaczesać włosy. Nie mając żadnego pomysłu wybrałam koka. Zaczesałam włosy w kitkę które związałam gumką. Wyszło niesfornie ale moim zdaniem idealnie.
Ktoś zapukał do drzwi. Poszłam sprawdzić to Patch. Zagwizdał.
-Aniele, przepięknie wyglądasz!- oparł  się o framugę drzwi. Wyglądał jak anioł w ludzkiej postaci.
-Dzięki- uśmiechnęłam się czarująco.
   Nagle z nikąd przyszła mnie myśl czy jestem normalną nastolatką? W sumie nie lubię się makijażu wręcz nienawidzę. Na zakupy nie mam ochoty bo moim zdaniem jest to nudne, gadać o jednym i o tym samy. Do chłopaków też mnie nie ciągnie. Wole pomagać, nawet wyrzucić głupi papierek do kosza. Jestem normalna?
 Zamyślenia wyrwał mnie Patch który przyglądał mi się dłuższą chwilę.
-Chodźmy. - ruszyliśmy w stronę wyjścia.
-Patch a to będzie bolało?   
-Nie aniele, spokojnie nie masz powodów do zmartwień. Zostaniesz tylko wybrana do której grupy będziesz należała. Jak wiesz Jarli i ja jesteśmy w grupie aniołów stróżów. Moim zadaniem jest cię pilnować tak jak Gabrieli.
-Gabi też jest moim aniołem stróżem??- kiwnął głową.
-Tak niedawno się dowiedziała.
-Opowiesz mi o wszystkich grupach?- szliśmy właśnie w stronę sadzawki do której Patch chciał mnie w pierwszym dniu wyrzucić. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Pierwszą grupą są likatropy. Stworzenia które są pół-ludźmi i pół-wilkołakami. Ich zadaniem jest ochrona szkoły  nas też to obowiązuje. Tylko oni za każdym razem gdy jest bitwa idą na pierwszy ogień.
-A wilkołaki istnieją?
-Nie, każdy kto został ugryziony przez wilkołaka zabija swojego pana więc jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że jest  jakiś jeszcze na świecie. Następna grupa to Faerie są to ludzie którzy mają w sobie większa część rośliny. Zajmują się przyrządzaniem różnych ziół dla nocnych łowców. A i Faerie nigdy nie kłamią.
-To lipa jak mają jakąś tajemnice to szybko ją wygada.- wzruszył ramiona
-Dhamphiry…
-Dhamphiry a nie wampiry?
-Daj mi skończyć aniele. Dhamphiry są ludźmi jak wampirami więc mogą chodzić normalnie w świetle. Piją krew ale zwierzęcą. Nie umierają jak się uderzy się w nich kołkiem drewnianym.
Byliśmy blisko uroczystości widać było różne barwy. Gdy podchodziliśmy coraz bliżej strach gromadził się wszędzie gdzie tylko można. Bała się, że wśród ku obrzędu ucieknę i zrobię ze siebie pośmiewisko. Dobrze, że Patch szedł koło mnie bo chociaż to dawało mi trochę otuchy.
-Nocni łowcy są istotami które mają w sobie tylko cząstkę krwi anioła. Zajmują się zabijaniem demonów taki jak dzieci upadłych. Nocny łowców jest coraz mniej..
-Czemu?- spojrzał na mnie smutno. Widocznie nie chciał mi mówić.
-Później ci powiem aniele. Obrzęd już się zaczął. Brakuje jeszcze tylko ciebie.
Zostawił mnie na ścieżce prowadzącej do kręgu. Poszedł usiąść na ławce koło Gabi. Uśmiechnęła się. Jak je zazdrościłam wolałabym siedzieć z nią. Westchnęłam.
-Marino chodź tu- wskazała mi palcem wskazującym koło przecięte gwiazdą.- stań tam i czekaj na polecenia. Nie bój się.
Spełniłam jej rozkaz. Stałam w okręgu który był przecięty gwiazdą. Strach wypełnił całe moje ciało. Tysiąc spojrzeń wlepionych we mnie.  Jeny! Jak ja bym chciała stąd uciec. Lecz nie mogła stałam jak słup. Wsłuchałam się w głos swojej mentorki.
-Witajcie Faerie!- przycisnęli prawą pięść do piersi i się skłonili.
-Witajcie Dhamphiry!- przycisnęli lewą rękę do piersi skłonili się szybko z gracją.
Stałam tam wpatrzona jak zaczarowana. Każda istota chodzą do scholii wyglądała inaczej. Każda postać wyglądała pięknie. Nie dałam rady objąć wszystkich wzrokiem.
-Witajcie  nocni łowcy!- klęknęli na jedno kolano, uderzając się prawą pięścią w klatkę piersiową.
Wzrokiem szukałam Patch, dopiero gdy nocni łowcy usiedli zobaczyłam mojego anioła stróża. Wpatrzonego we mnie bez żądnego skrępowania. Odwróciłam się, rumieniąc się na czerwonego buraka.
-Witajcie aniołowie stróże!- klęknęli opuszczając głowę zastała minuta ciszy.
 Wstając, muzyka  zaczęła znowu grać. Lecz o wiele ciszej. Do mentorki podszedł a kobieta z platynowych włosach. Powiedziała coś do ucha. Kiwnęła głową widać, że na jej twarzy przejęcie. Odeszła zostawiając mentorkę chodzącą w kręgu której się znajduje.
- Dzisiejszym dniu w naszej scholii doszła nowa uczennica Marina Raidver.- podeszła do mnie, na jej twarzy wykazywała powaga.- Marino zadam ci dwa podstawowe pytania. Gdy skończysz odpowiadać, zostaniesz przydzielona do grupy w której  rozpoczniesz naukę rozumiesz?
-Tak mentorko.
-Czy ty Mirando Raidver chciałabyś zmienić swoje imię i nazwisko?- nigdy bym tego nie zrobiła, mama mi takie  wybrała więc takie zostanie.
-Nie mentorko.
-Dobrze rozumiem twoja jest to decyzja.- uśmiechnęła się do mnie. Anna gdy się uśmiechnęła to wygląda jak   czternastolatka  nastolatka.
-Czy Marino akceptujesz swój los?- nie miałam wyboru, taka się urodziłam i taka umrę.
-Tak mentorką.
-Dobrze! Marino, Teraz zostaniesz sama w kręgu nie bój się, odczujesz różne emocje. Dobre i złe, twoje serce ma wybrać w jakiej grupie chcę należeć. Na oczy nałożymy ci czarną opaskę by twoje inne zmysły się uaktywniły rozumiesz?
 Kiwnęłam głowa, miękkim materiałem  zostały mi zakryte oczy. Widziałam tylko ciemność. W mojej głowie pojawił się głos mentorki. W słuchaj się mój głos Marino… Dobre uczynki idą do nieba przeciwne do piekła.
Fala bólu ogarnęło moje ciało, krzyk ugrzązł w gardle. Wydałam jedynie cichy jęk. Chciałam aby to jak najszybciej się skończyło.  Każdy kto sercem się słucha, może wybrać ścieżkę którą będzie podążać, lecz  nie każdy może wybrać właściwie, wystarczy dobrze słuchać…
Moje ciało rozluźniło się, chociaż czułam strach. Nastała chwila ciszy.
-Marino, czy wiesz co ci podpowiada serce?- po dłuższym milczeniu odpowiedziałam spokojnych głosem.
-Tak mentorko- uśmiechnęłam się ślepo. Nie wiedząc gdzie dokładnie mentorka stoi, jej głos był po prostu wszędzie.
-Teraz przed tobą stoją cztery przedstawiciele grup. Twoim zadaniem jest wskazaniem ręką do której grupy będziesz należała. Zastanów się masz czas…
Czułam się śmieszne. Stała na środku  koła przeciętego gwiazdą z opaską na głowie, wybierając osobę.
-Marino, czy wiesz dokąd chcesz iść?- kiwnęłam głową. Prawą ręką wskazałam północ. Lewa ręka bez mojej zgody wskazała zachód. Zaczerwieniłam się ze wstydu miałam tylko jedną osobę wybrać, a wybrałam dwie.
-Mentorko ja..- czułam się jak kołek.
-To nie możliwe! Marino dlaczego wyciągnęłaś obydwie dłonie?- Zaczęłam gadać jak dziecko.
- Prawą rękę spokojnie pokazałam północ , ale lewa bez mojej zgody wskazała zachód. Ja tego nie chciałam!!
-Spokojnie, dokończymy rytuał. Będę teraz mówić bardzo ważne zdania masz powiedzieć ślubuje.- łzy poleciały mi ciurkiem spod opaski, chciałam się zapaść pod ziemie.
-Czy ty Marino ślubujesz wierność szkole?
-Ślubuje!
-Czy ty Marino ślubujesz wypełniać los?
-Ślubuje!
-Czy ty Marino ślubujesz walczyć do ostatniej krwi w czasie ataku na Schole?
-Ślubuje!
-Czy ślubujesz być wierna samej sobie?- spokój zawitał mnie nieodwracalnie.- Uklęknij na jedno kolano.
Uklęknęłam na prawą staw. Odniosłam wrażenie, że w mój organizm wstąpiła jakaś nowa siła.
-Marino Raidver od dzisiaj jesteś nocny łowcom a zarazem aniołem stróżem. Bądź wierna sobie i swoim bliskim- pocałowała mnie w  czoło- oświadczam że Marino jest jedną z nas!- usłyszałam jak likatropy, Faerie, nocni łowcy i Dhamphiry robią pożegnalne przywitania które zobaczyłam na samym początku rytuału. 
 -Mój aniele-Patch zdjął mi przepaskę z oczu. Słońce raziło jak miecz.-obrzęd się skończył. Jak się czujesz?
-Dobrze, Patch opowiesz mi o aniołach stróżach?
-Jutro aniele musisz teraz odpocząć.-zaburczało mi w brzuchu.- Nie martw się Gabi poszła do stołówki aby zrobić ci coś do jedzenia. Chodźmy.- przeszłam z nim kilka kroków lecz stanęłam musiałam go o to zapytać to pytanie gnębiło mnie od naszego spotkania. Stanął kilka  centymetrów ode mnie, widziałam w jego oczach zdziwienie.
-Patch…?- uśmiechnął się tajemniczo, zmiękły mi kolana. Ogarnij się Marino!
-Tak aniele?- uniósł jedną brew.
-Odkąd mnie spotkałeś nazywasz mnie ,,aniele'' czemu?- Patcha twarz zmieniła się w maskę z której nic nie można odczytać.
-Aniele nie mogę ci nic powiedzieć- zacisnął usta w długą krechę.
-Dlaczego?!- Wściekłość buzowała we mnie jak lawa wystarczy jedno słowo a mu przywalę. Szybko traciłam samo kontrole, czasami w nie odpowiednim momencie.
-Póki się jednej rzeczy nie przekonam. Chodźmy ciemno się robi.- szliśmy w milczeniu, dopóki nie znalazłam się koło mojego pokoju.- dobranoc aniele- miałam go udusić gołymi rękami.
-Dobranoc Patch- powiedziałam surowo.
Weszłam do pokoju. Gabi czytałam magazyn o modzie. Miałam mętlik w głowie.


    
Rozdział 11.
Schola.
Do której będę chodzić na pierwszy rzut oka wydaje się mała. Gdy przybliżałam się to Schola rosła razem z innymi budynkami znajdujące się z tyłu.
-Tato gdzie ja będę mieszkać?- nie chciałam sama mieszkać  zwłaszcza z nikim obcym. Tata zaczął mi tłumaczyć co i jak.
-Marino widzisz ten budynek z tyłu scholii?
-Tak.- budynek z czerwonej cegły miał być moim kolejnym domem. Po prostu super.
Z gmachu wyszła smukła kobieta o niebieskich oczach.
-Ty jesteś na pewno Marina?- przytaknęłam, zazdrość wzbudziło moje serce wysoka blondynka o błękitnych oczach, idealna dziewczyna dla każdego chłopaka. Spojrzałam na Patch stał luźno oparty o swój czarny samochód. Poczuł, że na niego patrzę. Uśmiechnął się uwodzicielską, jego jedną spojrzenie wzbudzało mnie o zachwyt. Moja intuicja podpowiadała, że  tu się uczy. Odwróciłam wzrok, wsłuchałam się kobietę która ma mi coś do powiedzenia.
-Jestem Anna- podała mi rękę- zostałam wybrana jako twoja  mentorka.
-Przepraszam, że zapytam ale kto to jest mentorka? Nie za bardzo jestem w temacie.- uśmiechnęła się do mnie.
-Mentorka jest to twoja druga matka, która uczy cię jak iść przez życie Gabi oraz Patch też mają swoich mentorów- kątem oka spojrzałam na przyjaciółkę, przytuliła mnie.
-Nie smutaj mi się tutaj! Będziesz miała ze mną pokój! Będziemy zapraszać chłopaków robić dzikie imprezy!
-O nie moje drogie panie! Dzikich imprez nie będzie!
-Czemu?!- Nie jesteś moim ojcem! A tak to w ogóle gdzie tata?
-Tata poszedł zając się formalnością.
-Aha- już nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć pokój- Patch dlaczego nie możemy urządzić dzikich imprez? Boisz się zostać niezaproszonym?- uniosłam jedną brew by moja zdania brzmiało zabawnie. Parsknął.
-Nie mój aniele, bo jak urządzicie dziką imprezę to nikt do was nie przyjdzie bo cisza nocna jest już o 22.00, a po drugie mam obok was pokój więc chcę się wyspać i po uczyć.- Gabi dopadł kaszel wraz ze śmiechem.
-Zawsze wiedziałam, że lubisz się uczyć w czasie szkolnym ale wolnym też serio? Marina  jak nazywamy takie osoby?
Dobrze wiedziała jak  nazywamy takie osoby tylko chciała aby wyszło to z moich ust. Od razu jak to powiedziałam pożałowałam tego.
- Nazywamy takie osoby kujonami które uczą się nadmiernie taką właśnie osobą jest Patch. Patch jest kujonem.
Złapał mnie za biodra i podrzucił mnie jak jakiś worek ziemniaków. Przerzucił na ramie widziałam tylko jego plecy. Pachniały mydłem. Kopałam i krzyczałam prosząc aby mnie puścił, lecz on nic nie zareagował . Szedł normalnie jakby nic się nie stało.
Poczułam zapach wody.
Patch stał w pobliżu sadzawki. Dobrze, że nikt o tej porze s nie kręcił się, bo byłoby nie złe widowisko.
-No, aniele teraz pożałujesz za nazwanie mnie kujonem.
Rzucił mną wysoko prosto do wody. Krzyk ugrzązł mi gardle. Zamkłam oczy aby uśmierzyć ból. Czekałam widocznie całą wieczność bo nie zetknęłam z taflą wody. Na plecach poczułam dwie silne ręce, ustawiające mnie do pionu. Otworzyłam oczy stałam w objęciach Patcha.
-Ale ty…. no ja… miałam zrobić bum!- stałam tyłem do sadzawki. Wzrok wyszukałam mentorkę i Gabi idące w naszą stronę. Ich twarz pokrywało wielkie uśmiechy. Patch przybliżył usta do mojego ucha.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził bardziej wolałbym życie stracić. Chciałem dać ci nauczkę! Nie źle się wystraszyłaś prawda?- jego twarz objęło radość było mu do śmiechu, mi nie bardzo. Strach zaczął ulatniać, Patch jeszcze się policzymy. Za plecami pojawiła się mentorka i moja najlepsza przyjaciółka.
-Marino chodźmy już do pokoju ciemno się już robi.- wyrwałam się z objęć anioła stróża.
-Dobrze, dowidzenia  mentorką! Chodźmy Gabi.
Ruszyliśmy w stronę akademiku.







Rozdział 12.
Mój pokój znajdował się na ostatnim piętrze. Mieszkanie większe było  od salonu w moim dawnym domu.
-Miranda co się tak patrzysz??
-Gabi, ale ten pokój jest ogromny! -klapłam na łóżku z niebieską poszewką.
-Największy w akademiku.- położyła się na przeciwnym łóżku.
-Serio?!- na wierzyłam patrzyłam na nią jak na wariatkę. Wspominała że jedyne z Patchem mieszkamy na ostatnim piętrze ze względu bezpieczeństwa. Patch powinien mieszkać w męski. Ale jestem taka cenna a on jest moim aniołem stróżem
-Serio. A twoje ubrania są tam.- wskazała białą szafę obok łóżka na który się akurat kładłam.
-Kiedy zaczynam zajęcia?
-Dopiero jak przejdziesz rytuał- położyła się na plecach robiąc rowerek.
-Rytuał!?- nigdzie nie pójdę rytuał kojarzy mi się tłumem gapiów.
-Spójrz na list. Leży na biurku.- podeszłam do sekretarzyka,  leżała  tam złota koperta ozdobiona parą złotych skrzydeł.
-Ja idę na zajęcia, ogarnij plan zajęć.
-Ok.-wyszła.
Zostałam sama w pokoju usiadłam na fotelu które stało koło biurka. Rozerwawszy kopertę ujrzałam swoje imię i nazwisko.
     

Droga Mirando Raidver!
Witamy w Scholii! Mamy Nadzieje ze tu się spodoba!
W dniu dzisiejszym odbędzie się twój rytuał. O godzinie 19.00. Wyznaczający cię do jakiej grupy będziesz należała. W danej grupie nauczysz się umiejętności pozwalające na przetrwanie w czasie np. ataku na szkołę. Ubrania i rzeczy osobiste są w szafie oraz w łazience. Na ceremonie proszę przyjść w czarnej długiej sukni i upiętymi włosami (najlepiej w kok). Posiłki odbywają się na stołówce.
Śniadania o 8.00
Obiad o 15.00
Kolacja 20.00
Lekcje ogólnie zaczynają się o 9.00 (zależy tez od grupy).
Wszelkie pytania i wątpliwości proszę zgłaszać mentorce nią jest Anna Carld.
                                          Rada Scholii z Guthic








Rozdział 13.
Siedząc w pokoju przeglądałam rzeczy, które zostały mi dostarczone.
Wszystkie mi się podobały, ale nie czułam się jakoś szczególnie. Ubrania które znajdowały się w moim poprzednim domu miały historie. Tak bardzo tęskniłam za mamą, zwłaszcza jak się uśmiechała. Tam gdzie jest najprawdopodobniej czuje się dobrze. W sercu poczułam ciepło. Głos żeński przemówił w mojej głowie.
- Kochanie wiesz jak bardzo cię kocham, proszę cię nie zamartwiaj  się o mnie. Jestem zawsze twoim sercu.
To mama.
-Dziękuje ci mamo! -zegar wybił godzinę 18.00. Czas się ogarniać do obrzędu.
Z szafy wyciągnęłam czarną prostą sukienkę, rajstopy oraz baletki. Poczłapałam do łazienki. Odzież  które miałam na sobie wyrzuciłam prosto do kosza na pranie. Sukienka delikatna z materiału leżała na mnie jak ulał. Dziwne skąd znali moje rozmiary? Wzruszyłam ramionami. Ubrałam resztę ubrań przygotowanych przez ze mnie. Zostało jeszcze tylko zaczesać włosy. Nie mając żadnego pomysłu wybrałam koka. Zaczesałam włosy w kitkę które związałam gumką. Wyszło niesfornie ale moim zdaniem idealnie.
Ktoś zapukał do drzwi. Poszłam sprawdzić to Patch. Zagwizdał.
-Aniele, przepięknie wyglądasz!- oparł  się o framugę drzwi. Wyglądał jak anioł w ludzkiej postaci.
-Dzięki- uśmiechnęłam się czarująco.
   Nagle z nikąd przyszła mnie myśl czy jestem normalną nastolatką? W sumie nie lubię się makijażu wręcz nienawidzę. Na zakupy nie mam ochoty bo moim zdaniem jest to nudne, gadać o jednym i o tym samy. Do chłopaków też mnie nie ciągnie. Wole pomagać, nawet wyrzucić głupi papierek do kosza. Jestem normalna?
 Zamyślenia wyrwał mnie Patch który przyglądał mi się dłuższą chwilę.
-Chodźmy. - ruszyliśmy w stronę wyjścia.
-Patch a to będzie bolało?   
-Nie aniele, spokojnie nie masz powodów do zmartwień. Zostaniesz tylko wybrana do której grupy będziesz należała. Jak wiesz Jarli i ja jesteśmy w grupie aniołów stróżów. Moim zadaniem jest cię pilnować tak jak Gabrieli.
-Gabi też jest moim aniołem stróżem??- kiwnął głową.
-Tak niedawno się dowiedziała.
-Opowiesz mi o wszystkich grupach?- szliśmy właśnie w stronę sadzawki do której Patch chciał mnie w pierwszym dniu wyrzucić. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-Pierwszą grupą są likatropy. Stworzenia które są pół-ludźmi i pół-wilkołakami. Ich zadaniem jest ochrona szkoły  nas też to obowiązuje. Tylko oni za każdym razem gdy jest bitwa idą na pierwszy ogień.
-A wilkołaki istnieją?
-Nie, każdy kto został ugryziony przez wilkołaka zabija swojego pana więc jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że jest  jakiś jeszcze na świecie. Następna grupa to Faerie są to ludzie którzy mają w sobie większa część rośliny. Zajmują się przyrządzaniem różnych ziół dla nocnych łowców. A i Faerie nigdy nie kłamią.
-To lipa jak mają jakąś tajemnice to szybko ją wygada.- wzruszył ramiona
-Dhamphiry…
-Dhamphiry a nie wampiry?
-Daj mi skończyć aniele. Dhamphiry są ludźmi jak wampirami więc mogą chodzić normalnie w świetle. Piją krew ale zwierzęcą. Nie umierają jak się uderzy się w nich kołkiem drewnianym.
Byliśmy blisko uroczystości widać było różne barwy. Gdy podchodziliśmy coraz bliżej strach gromadził się wszędzie gdzie tylko można. Bała się, że wśród ku obrzędu ucieknę i zrobię ze siebie pośmiewisko. Dobrze, że Patch szedł koło mnie bo chociaż to dawało mi trochę otuchy.
-Nocni łowcy są istotami które mają w sobie tylko cząstkę krwi anioła. Zajmują się zabijaniem demonów taki jak dzieci upadłych. Nocny łowców jest coraz mniej..
-Czemu?- spojrzał na mnie smutno. Widocznie nie chciał mi mówić.
-Później ci powiem aniele. Obrzęd już się zaczął. Brakuje jeszcze tylko ciebie.
Zostawił mnie na ścieżce prowadzącej do kręgu. Poszedł usiąść na ławce koło Gabi. Uśmiechnęła się. Jak je zazdrościłam wolałabym siedzieć z nią. Westchnęłam.
-Marino chodź tu- wskazała mi palcem wskazującym koło przecięte gwiazdą.- stań tam i czekaj na polecenia. Nie bój się.
Spełniłam jej rozkaz. Stałam w okręgu który był przecięty gwiazdą. Strach wypełnił całe moje ciało. Tysiąc spojrzeń wlepionych we mnie.  Jeny! Jak ja bym chciała stąd uciec. Lecz nie mogła stałam jak słup. Wsłuchałam się w głos swojej mentorki.
-Witajcie Faerie!- przycisnęli prawą pięść do piersi i się skłonili.
-Witajcie Dhamphiry!- przycisnęli lewą rękę do piersi skłonili się szybko z gracją.
Stałam tam wpatrzona jak zaczarowana. Każda istota chodzą do scholii wyglądała inaczej. Każda postać wyglądała pięknie. Nie dałam rady objąć wszystkich wzrokiem.
-Witajcie  nocni łowcy!- klęknęli na jedno kolano, uderzając się prawą pięścią w klatkę piersiową.
Wzrokiem szukałam Patch, dopiero gdy nocni łowcy usiedli zobaczyłam mojego anioła stróża. Wpatrzonego we mnie bez żądnego skrępowania. Odwróciłam się, rumieniąc się na czerwonego buraka.
-Witajcie aniołowie stróże!- klęknęli opuszczając głowę zastała minuta ciszy.
 Wstając, muzyka  zaczęła znowu grać. Lecz o wiele ciszej. Do mentorki podszedł a kobieta z platynowych włosach. Powiedziała coś do ucha. Kiwnęła głową widać, że na jej twarzy przejęcie. Odeszła zostawiając mentorkę chodzącą w kręgu której się znajduje.
- Dzisiejszym dniu w naszej scholii doszła nowa uczennica Marina Raidver.- podeszła do mnie, na jej twarzy wykazywała powaga.- Marino zadam ci dwa podstawowe pytania. Gdy skończysz odpowiadać, zostaniesz przydzielona do grupy w której  rozpoczniesz naukę rozumiesz?
-Tak mentorko.
-Czy ty Mirando Raidver chciałabyś zmienić swoje imię i nazwisko?- nigdy bym tego nie zrobiła, mama mi takie  wybrała więc takie zostanie.
-Nie mentorko.
-Dobrze rozumiem twoja jest to decyzja.- uśmiechnęła się do mnie. Anna gdy się uśmiechnęła to wygląda jak   czternastolatka  nastolatka.
-Czy Marino akceptujesz swój los?- nie miałam wyboru, taka się urodziłam i taka umrę.
-Tak mentorką.
-Dobrze! Marino, Teraz zostaniesz sama w kręgu nie bój się, odczujesz różne emocje. Dobre i złe, twoje serce ma wybrać w jakiej grupie chcę należeć. Na oczy nałożymy ci czarną opaskę by twoje inne zmysły się uaktywniły rozumiesz?
 Kiwnęłam głowa, miękkim materiałem  zostały mi zakryte oczy. Widziałam tylko ciemność. W mojej głowie pojawił się głos mentorki. W słuchaj się mój głos Marino… Dobre uczynki idą do nieba przeciwne do piekła.
Fala bólu ogarnęło moje ciało, krzyk ugrzązł w gardle. Wydałam jedynie cichy jęk. Chciałam aby to jak najszybciej się skończyło.  Każdy kto sercem się słucha, może wybrać ścieżkę którą będzie podążać, lecz  nie każdy może wybrać właściwie, wystarczy dobrze słuchać…
Moje ciało rozluźniło się, chociaż czułam strach. Nastała chwila ciszy.
-Marino, czy wiesz co ci podpowiada serce?- po dłuższym milczeniu odpowiedziałam spokojnych głosem.
-Tak mentorko- uśmiechnęłam się ślepo. Nie wiedząc gdzie dokładnie mentorka stoi, jej głos był po prostu wszędzie.
-Teraz przed tobą stoją cztery przedstawiciele grup. Twoim zadaniem jest wskazaniem ręką do której grupy będziesz należała. Zastanów się masz czas…
Czułam się śmieszne. Stała na środku  koła przeciętego gwiazdą z opaską na głowie, wybierając osobę.
-Marino, czy wiesz dokąd chcesz iść?- kiwnęłam głową. Prawą ręką wskazałam północ. Lewa ręka bez mojej zgody wskazała zachód. Zaczerwieniłam się ze wstydu miałam tylko jedną osobę wybrać, a wybrałam dwie.
-Mentorko ja..- czułam się jak kołek.
-To nie możliwe! Marino dlaczego wyciągnęłaś obydwie dłonie?- Zaczęłam gadać jak dziecko.
- Prawą rękę spokojnie pokazałam północ , ale lewa bez mojej zgody wskazała zachód. Ja tego nie chciałam!!
-Spokojnie, dokończymy rytuał. Będę teraz mówić bardzo ważne zdania masz powiedzieć ślubuje.- łzy poleciały mi ciurkiem spod opaski, chciałam się zapaść pod ziemie.
-Czy ty Marino ślubujesz wierność szkole?
-Ślubuje!
-Czy ty Marino ślubujesz wypełniać los?
-Ślubuje!
-Czy ty Marino ślubujesz walczyć do ostatniej krwi w czasie ataku na Schole?
-Ślubuje!
-Czy ślubujesz być wierna samej sobie?- spokój zawitał mnie nieodwracalnie.- Uklęknij na jedno kolano.
Uklęknęłam na prawą staw. Odniosłam wrażenie, że w mój organizm wstąpiła jakaś nowa siła.
-Marino Raidver od dzisiaj jesteś nocny łowcom a zarazem aniołem stróżem. Bądź wierna sobie i swoim bliskim- pocałowała mnie w  czoło- oświadczam że Marino jest jedną z nas!- usłyszałam jak likatropy, Faerie, nocni łowcy i Dhamphiry robią pożegnalne przywitania które zobaczyłam na samym początku rytuału. 
 -Mój aniele-Patch zdjął mi przepaskę z oczu. Słońce raziło jak miecz.-obrzęd się skończył. Jak się czujesz?
-Dobrze, Patch opowiesz mi o aniołach stróżach?
-Jutro aniele musisz teraz odpocząć.-zaburczało mi w brzuchu.- Nie martw się Gabi poszła do stołówki aby zrobić ci coś do jedzenia. Chodźmy.- przeszłam z nim kilka kroków lecz stanęłam musiałam go o to zapytać to pytanie gnębiło mnie od naszego spotkania. Stanął kilka  centymetrów ode mnie, widziałam w jego oczach zdziwienie.
-Patch…?- uśmiechnął się tajemniczo, zmiękły mi kolana. Ogarnij się Marino!
-Tak aniele?- uniósł jedną brew.
-Odkąd mnie spotkałeś nazywasz mnie ,,aniele'' czemu?- Patcha twarz zmieniła się w maskę z której nic nie można odczytać.
-Aniele nie mogę ci nic powiedzieć- zacisnął usta w długą krechę.
-Dlaczego?!- Wściekłość buzowała we mnie jak lawa wystarczy jedno słowo a mu przywalę. Szybko traciłam samo kontrole, czasami w nie odpowiednim momencie.
-Póki się jednej rzeczy nie przekonam. Chodźmy ciemno się robi.- szliśmy w milczeniu, dopóki nie znalazłam się koło mojego pokoju.- dobranoc aniele- miałam go udusić gołymi rękami.
-Dobranoc Patch- powiedziałam surowo.
Weszłam do pokoju. Gabi czytała magazyn o modzie. Miałam mętlik w głowie.


Rozdział 14
Za oknem całkiem ściemniało widać było tylko zarysy budynków. Mój pierwszy dzień mogę ocenić jako zwariowany. Wczoraj byłam normalną dziewczyną… A teraz? Jestem aniołem i człowiekiem tak zwanym mutantem. Zajadałam pyszne kanapki zrobione przez Gabi. Niebo w głębie. Muszę na następnej okazji powiedzieć jej, że ma niesamowity talent kucharski.
-Gabi dobrze znasz Patcha?
-No trochę a co?- spojrzała na mnie  podejrzliwie.
-Bo… czy on miał jakąś dziewczynę?- oparłam się na plecami o ścianę.
-Nie ma. Pamiętasz jak ci mówiłam jak Patch czeka na tą jedyną?- kiwnęłam głową. Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie Jarli.- To ty jesteś jego jedyną.
Spojrzała na mnie z magazynu ,,Efora" wiedziałam, że na jej twarzy przemknął wielgaśny uśmiech bo jej policzki się podwyższyły.
-Ta… jasne..- udałam powagę, ale w środku piszczałam z zadowolenia. Magazyn położyła na biurku. Szybkim krokiem podeszła do mnie. Rzuciłam nią poduszką aby rozluźnić atmosferę.  Na moment uśmiech zagościł na jej twarzy, lecz moje przeczucie podpowiadało mi, że ta rozmowa nie wyniknie dobrze. Spoczęła na moim łóżku.
-Marino czy Patch jak tylko cie poznał zaprosił na ''randkę''?
-Tak.
-Czy Patch nawet bez twojej zgody zabrał cie na miasto?
-Tak.
-Czy widzisz w jego oczach radość, troskę gdy tylko podchodzisz?
-Tak. Już rozumiem o co ci chodzi Gabi. Tylko nie wiem czy chcę z nim być. Ja nigdy nie miałam chłopaka.- pocierałam rękami ramiona jakby miała gęstą skórkę.
-Jak kocha to poczeka.-przytuliła mnie. Do pokoju weszła moja mentorka.
-Przepraszam, że tak wchodzę ale pukałam i nikt się nie odezwał.
-Nic się nie stało, my też przepraszamy!- uśmiechnęła się do nas.
-Marino, dziś je czwartek więc masz jeszcze cztery dni wolnego. Proszę cię abyś pochodziła  po scholii i dowiedziała się  gdzie są poszczególne klasy.
-Dobrze mentorko- coś miaukło, za plecami mentorki pojawił się  otyły rudy kot, wyglądał jak Garfield tylko w rzeczywistej wersji.
-Mir to mój kot, wabi się Lucy.- pogłaska go po łebku.
-To można mieć swoje zwierzęta?- w cały swoim życiu posiadałam tylko rybkę, zdechłą po dwóch dniach ponieważ sąsiadki kot miał na niego chrapkę. Biedny oficer niech spoczywa w pokoju.
- To zwierzęta cie wybierają Marino.
-Jak kto mnie?
-Tak ciebie - spojrzała na swój złoty zegarek- wybaczcie obowiązki mnie  wzywają.
-Dobranoc dziewczynki.
-Dobranoc- odpowiedziałyśmy chórem. Uśmiechnęła się i wyszła.
-Mir słyszałaś kiedy twoja mentorka weszła?
-Nie a ty?
-Też nie, dobra idę się pierwsza kąpać- zebrała kosmetyki i weszła do łazienki.
Wyjrzałam przez okno. Na niebie pojawiły się różne gwiazdy.  Budynek scholii wyglądał  pięknie i tajemniczo. Matko! Żałuje, że wcześniej tu nie chodziłam. Puk, puk. Kto znowu do nas się dobija. Nie chwili spokoju, czułam się ja gwiazda filmowa. Otworzywszy drzwi nie ujrzała nikogo, oprócz pudełka czekoladek i listu. Zabrawszy znalezione rzeczy, położyłam je na łóżku.
-Mir mogę użyć twojego szamponu?
-Jasne! Tylko nie całego!- Plusk wody odbijał się echem po pokoju. Zaczęłam czytać list.
                             

                      Kochano Mirando
Wybacz braku mojej nieobecność w tym ważnym dla ciebie dniu. Za to chcę ci podarować twoje ulubione czekoladki.
P.S. Kocham tata.
A więc ten list jest od taty jak miło.
-Teraz twoja kolej- podniosłam wzrok spod listu.
-Dobra- wzięłam pidżamę i ruszyłam do łazienki.
       
 Rozdział  15 
Lekcje zaczynam dopiero w poniedziałek, więc mam całe trzy dni wolnego. Poszłam ogarniać plan budynku scholii. Dużo czasu zajęło mi znalezienie poszczególnych klas zwłaszcza, że Schola  ma cztery piętra. Gabi miała Teraz lekcje sztuki opanowania, więc nie mogła liczyć na jej pomoc. Patch też ma jakieś zajęcia o trudnej nazwie. Zostałam sama jak palec. Usiadłam na ławce obok sadzawki.  Moje myśli nie  dawały mi spokoju.
W jedynym miesiącu dowiedziałam się tylu ważnych rzeczy, które działy się pod moim nosem.  Upadli chcą mnie zabić… a ja? Nawet nie potrafię  się obronić. Wystarczy, że jest jakiś duży problem chowam głowę w piasek i czekam na rozwój wydarzeń. Muszę iść do mojej mentorki i poprosić o dodatkowe zajęcia samoobrony. Potruchtałam do budynku, dzwonek miał być za dwie minuty, więc mogłam na spokojnie wejść na czwarte piętro. Znalazłam się na ostatnim piętrze. Tłum uczniów zaczął wychodzić z danych klas. W tłumie zauważyłam Patcha przytulające jakąś dziewczynę o brązowych włosach. Wściekłość ogarnęło moje  ciało. Przyjaciółka powiedziała, że jestem jego ,,jedyną''. A tu co się okazuje Patch przytula inną laskę. Będę wredna taka jak on, zapłacę mu tym samym. Podeszłam  do chłopaka stojącego jak najbliżej mnie. Wyglądał ślicznie, blond włosy, niebieskie oczy idealny.
-Hej jestem Marina- machnęłam włosami, jak to dziewczyny robiły z mojej klasy aby poderwać chłopaka .
-Witaj jestem Erik- pocałował mnie w dłoń.
-Erik jak widzisz jestem tu nowa i nie wiem gdzie może znajdować się moja mentorka. Brr! Zimno tu!
-Proszę masz moją bluzę- ściągnął bluzę, pod spodem miał T-shirt ,, kocham wszystko co żyje, zwłaszcza siebie'' z bananem na twarzy odebrałam od niego bluzę którą  prędko ubrałam na siebie.
-Może mi powiedzieć gdzie znajduje się moja mentorka?
-W sali 25- wskazał palcem, obok klasy stał Patch  i dziewczyna.
-Zaprowadzisz mnie? Proszę.- objął mnie w pasie. Teraz wyglądaliśmy jak para zakochanych. Plan idzie po mojej myśli. Idąc korytarzem uczniowie patrzeli na nas zdziwieniem. Szczególnie Patch, wbił we mnie szare oczy. Wściekły nie mógł opanować drżenia dolnej wargi.
-A o to  ta sala.   
-Dziękuje  to pa- pocałowałam go w policzek. Usta na policzku zostawiłam ciut dłużej aby dobrze widział.
-To pa!
-Erik bluzę dam ci później!- kiwnął głową i wszedł tłum uczniów. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do klasy. Anna siedziała przy biurku notując coś w dzienniku.
-Witaj Marino w czym mogę ci pomóc?
-Anno wiem jaka jest sprawa z upadłymi, chciała to znaczy…. jak można to chciałabym mieć więcej zajęć samoobronny.- powiedziałam jednym tchem.
-To wspaniale! Kiedy byś chciała te lekcje?- zamknęła   dziennik. Spojrzała na mnie z troską.
-Jak najszybciej.
-To może jutro?- kiwnęłam na znak zgody.- Patch będzie twoim instruktorem.- O nie ! Nie może być on!
-To dobrze… to ja już idę dowidzenia. Dziękuje.
-Dowidzenia- wyszłam z klasy. Korytarz był prawie pusty oprócz chłopaka. Opartego o niebieską szafkę. Przeszłam obok niego nie zwracając uwagi, że bacznie mnie obserwuje.
-Co ty robisz aniele?!- złapał mnie za łokieć, obrócił ku sobie.
-Ja nic- wzruszyłam ramiona- a ty co zrobiłeś?!
-Też nic aniele- zrobił minę jakby go to nie dotyczyło. Puścił mój łokieć.
-Jasne… nie udawaj niewiniątka! Nie pamiętasz jak laską przytulałeś- gniew buzował we mnie jak lawa.
-Upadła więc mogłem jej wstać- znów wzruszył ramionami.
-Ta…   jasne muszę już iść.- przeszłam kilka kroków, złapał mnie za łokieć i mocno przytulił. Jego twarz znajdowała się tylko kilka centymetrów od mojej. Czułam oddech na policzku.
-Aniele, nigdy bym cię nie skrzywdził. Ile razy mam ci to powtarzać aniele?- spojrzałam mu głęboko w oczy. Cierpnie wypisane miał na twarzy. Nie chciał na to patrzeć. Wyrwałam się z objęć i uciekłam do akademika.
      

Rozdział 16
Moje przyjaciółki nie było więc mogłam się ogarnąć to stanu normalnego. Dopiero co zauważyłam, że na policzkach leciały mi wielkie łzy. Musiałam zacząć płakać gdy rozmawiałam z Patchem. Położyłam się na łóżku. Zasnęłam.
Biegłam… nie wiem gdzie dokładnie, ale moje intuicja podpowiadała mi, że  upadli mnie gonią.
Dzieci Gabriela były coraz bliżej.
Moje nogi krzyczą z bólu, muszę jak najszybciej ich zgubić albo się ukryć.
Z moich ust wychodziła przekleństwa, które pierwszy raz słyszę od siebie.
Potknęłam się korzeń wychodzące z ziemi, upadłam jak długa. Światło otoczyło moje ciało. Zamknęłam oczy nie chciałam już nic widzieć
                *  *   *
Z mojego gardła wydobył się potężny krzyk.
Patch przybiegł z siedzenia, które znajdowała się przy oknie. Przytulił mnie mocno, aż zabolało.
-Spokojnie aniele wszystko jest dobrze… jestem tu.
Siedziałam sparaliżowana wpatrzona w niego. Mówił do mnie jeszcze, lecz nie wiem co dokładnie.
Ciemność ogarnęło moje młode ciało.
                         *  *   *
Białe światło kazało mi otworzyć. Ktoś mnie trzymał za rękę. Otworzyłam szerzej oczy. To Patch miał moją rękę w swojej dłoni. Spał widać było po jego klatce unosząca się spokojnie  równomiernie. Mentorka i dwóch facetów w kitlach szło właśnie do mojej sali udałam, że śpię. Po ich głosach można było ocenić, że są w poważnej rozmowie.
-Nie może pani jej teraz powiedzieć załamie się.- wytężyłam słuch aby usłyszeć ich szepty.
-Ale kiedyś będę musiała jej powiedzieć, że od dzisiaj jest sierotą.- nie możliwie! Tata w tym świecie go nie ma ! Z zamkniętych powiek poleciały mi gorące łzy.
-O matko Marino! Wybacz mi kochana nie chciałam abyś tak się dowiedziała.- przytuliła mnie.
-Nic się nie stało. Teraz jestem sama na świecie prawda?
-Nie skarbie masz najlepszą przyjaciółkę, chłopaka i mnie- wytarłam łzy. Patch który spał, zbudził się z zimowego snu.
-Gdzie ja jestem?- pięściami wycierał oczy jak małe dziecko.
-Patch jesteś w szpitalu z powodu Mariny- z człowieka niewyspanego w jednej sekundzie stał się pełen zapału.
-Aniele jak się czujesz?- dwoma rękami objął moją twarz.
-Jakiś dzisiaj dzień?- spojrzeli na mnie dziwnie.
-Dzisiaj jest poniedziałek- ściągnęłam kołdrę, którą zostałam opatulona. Miałam na sobie niebieską pidżamę w pandy.
-Dzisiaj  powinnam mieć lekcji samoobrony?- przytaknęli- więc na co czekamy?- zabrałam ubranie z krzesła i poczłapałam do łazienki.
             *   *    *
Ubrana w dresy i krótką bluzkę  na ramion czach, rozgrzewałam mięsnie do pierwszego treningu.
Patch zaczął mi tłumaczyć wszystko o samoobronie.
-Aniele samoobronna nie polega na mierzeniu na siłowym odparciu ataku, ale na umiejętności unikania  i odpieranie ciosów, uwolnienia z rąk atakującego. Każdy przedmiot może być twoją bronią nawet ty sama.  Na treningach nauczy się panowania nad lękiem  i atakami paniki, umiejętnie panowania nad stresem oraz poznania najważniejszych chwytów. Tym zajmiemy się  dzisiaj aniele.  Jesteś gotowa?- przewróciłam oczami oczywiście, że    jestem po to tutaj przyszłam. Kiwnęłam głową.
-Pierwszym z nich jest rzut napastnikiem przez barki stosujemy go w chwili, gdy napastnik unosi do góry rękę z pałką, kijem lub innym narzędziem i chcę ciebie uderzyć. Wówczas ty chwytasz wzniesioną rękę napastnika w nadgarstku lewą  ręką i wykonujesz pół obrotu w lewo tak, by atakujący znalazł się przy twoim plecach. Twoje stopy ustawiają się wówczas przed stopami przeciwnika, a bark powinien znaleźć się pod prawą pachą napastnika. Następnie chwytasz mocno przeciwnika prawą ręką za ubranie w okolicy prawego barku, a lewą ręką ciągle trzymasz prawy nadgarstek atakującego. Wykonujesz silny skłon, w przód i napastnika przerzucamy przez bark na plecy.
Po wytłumaczeniu mi pierwszego chwytu, ćwiczyłam na nim. Patch nie mógł wytrzymać ze śmiechu z mojego powodu. Raz była taka sytuacja, że sama się przerzuciłam przez plecy Patcha, leżeliśmy płacząc ze śmiechu.


    Rozdział 17
Zmęczona i spocona poszłam na lekcje w-f oczywiście musi być pierwszy! Wychowawcza fizyczne mamy z panią Bożeną jest spoko. Nie każe robić 20 kółek na około boiska futbolowego jak inne trenerki z moich poprzednich szkół. Wszyscy nauczyciele w scholii wyglądają jak nastolatki. Jeśli profesor nie ma teczki lub dziennika to załatwienie sprawy najwyższej wagi jest po prostu niemożliwe. Przebrana (znowu) w strój do ćwiczeń zaczęłam grać w siatkówkę, oczywiście mi ze wszystkim szło najgorzej. 
Pani Bożenka wzięła mnie na słówko
-Nie martw się Marino, dopiero zaczynasz- poklepała mnie po ramieniu- każdy tutaj, zaczynał od zera- uśmiechnęła się do mnie.
-Dziękuje to ja już pójdę grać- już lubię tą panią.
Pokazałam dziewczynie o zielonych włosach o zmianę, zdziwiła się widząc moją poprzednią grę. Przyznajmy się porażka. Stałam na boisku na pozycji atakującej. Piłka leciała    prosto na mnie przypomniały mi się słowa pani Bożenki  Każdy tutaj zaczynał od zera .
Fala potężnej przeszła moje ciało. Odbiła dołem piłkę w ostatniej chwili podając chłopakowi który pożyczył mi bluzę. A on podał panience  która stała obok siatki. Przebiła zdobyliśmy punkt. I tak cały czas do końca lekcji. Pierwszy raz  byłam w Drużnie która wygrała.
W moich poprzednich szkołach  osoby przegrywające obrażały się a tu? Cieszyli się z dobre zabawy mówiąc;
- No tym razem wam się udało ale następnym razem nasza drużyna wygra!
-Pomarz sobie chłopcze!- zaczęli  się dla zabawy popychać. Wychodząc z sali gimnastycznej zerknęłam na panią Bożenkę, mrugnęła do mnie. Odpowiedziałam wielkim uśmiechem. Z dobrym poczuciem zrozumiałam, że moi najukochańszy rodzice są w moim sercu.
-Marino czekaj !- odwróciłam się o 180 stopni. Erik biegł w moją stronę. W ostatniej chwili zdążył się przed mną zatrzymać.
-Hej Erik.- o matko! Na śmierć zapomniałam mam jego bluzę. W pokoju.
-Pamiętasz jak ci pożyczałem bluzę?- przeczesał kręcone włosy.
-Przepraszam ! Wyleciało  mi z pamięci, jak się przebiorę to pójdziesz ze mną do pokoju a ja ci oddam okay?
-Dobra to czekam.- sprintem pobiegłam do szatni i szybkością pantery przebrałam się w normalne ubrania. Rozczesałam włosy . wyszłam z torbą pełną książek i w-f. Erik oparty o framugę drzwi do sali gimnastycznej  czekał znudzony.
-Idziesz? - odepchnął się od framugi i podszedł do mnie.
-Idę!- poszedł za mną, w stroną akademika dla dziewczyn.
-Erik przepraszam, że spytam do której grupy należysz?- szliśmy w ramie w ramie
-Do nocnych łowców a co?- znajdowaliśmy się koło akademiku. Przystanęliśmy koło drzwi.
-Bo… nie chodzisz na lekcje- przez jego twarz przemknęło strach albo może mi się przewidziało ?
-Jestem starszy od ciebie, chodzę do starszej kasy i mam całkiem inne zajęcia Marino.
-A…. - w naszą stronę właśnie szła pani Kasia ucząca Etyki.
-Marino- spojrzał na zegarek- musze lecieć pa- pobiegł w przeciwną stronę nadchodzącej nauczycielki. Patrzałam jak odchodzi.
-Ale..- dziwny gość, chciał odebrać bluzę lecz w ostatnim momencie "ucieka".
-Marino twoja mentorka prosiła mnie abym dała ci nowy plan lekcji, ustawiony tak abyś mogła ćwiczyć  lekcje samoobrony bez żadnych komplikacji.- wzięłam plan.
-Dziękuje ja już musze  iść dowidzenia.
-Dowidzenia- szłam z planem na samą górę, nie zwracając uwagi na nowy świąteczny ustój akademiku. Wchodząc do pokoiku zaślepiło mnie odcień świąteczny. Firanki, dywany, tapeta zostały zmienione z niebieskiego w białe pandy dekoracji na choinkowe i mikołajkowe formacje.
-Mir!- biegała jak szalona po pokoju. Wkłada jakieś przedmioty do torebki po chwili je wrzucała.
-Co?- odłożyłam plecak i plan lekcji na łóżko.
-Nie pamiętasz!? Dzisiaj robi prezenty świąteczne- sprzątała pokój który został już dawno ogarnięty.
-A czym my mamy jechać?- próbowałam się nie śmiać z Gabi lecz nie mogłam jej mina gdy próbuje być poważna po prostu rozwala.
-Autobusem szkolnym.
-Ale my nie posiadamy takiego autobusu. Do scholii chodzi pieszo- podkreśliłam słowo pieszo w powietrzu.
-Mir autobus szkolny w normalnych szkołach przywozi i od wozi dzieciaki. U nas zawozi nas na wycieczki do centrum na zakupy. Zrozumiano ?
-Tak jest ! Kiedy będzie?- zerknęła na zegarek
-Musimy już wychodzić!
-Moment daj mi chociaż wsiąść portfel, chyba musze za coś zapłacić za zakupy!- złapałam w biegu torebkę która miała zawartość potrzebną na wyjść na miasto.
-Nie musiałaś brać portfela.
                          * * *
Wielki niebiesko-zielony autobus stał przy ulicy.
-Mir idziesz?
-Idę- pociągnęła mnie do autokaru. Pojazd do którego wsiadaliśmy w środku był ogromny. Zamiast prostych krzeseł są kanapy, fotele nawet bar stał koło wyjścia. Pierwszy raz siedziałam w takim czymś. Usiedliśmy na czteroosobowej kanapie która jest najbliżej wyjścia. Gabriela cały czas się oglądała kto idzie.
-Gabi? - mam nadzieje, że moje przypuszczenie jest pewne na 100- procent .- Jesteś zakochana prawda?
Odwróciła  się w moją stronę, na jej widniał ogromny banan.
-Gorzej, chłopak który tu przyjdzie to mój narzeczony.- zaskoczona patrzałam na nią jak wariatkę, nie miała nawet 18 lat.
-Narzeczony?!- ten dzień zapowiadał się dziwnie. A! To dlatego się tak szykowała. Ubrana była w niebieską sukienkę, czarne balerinki i kolczyki pięknie łączyły się z jej rudymi włosami. A ja byłam ubrana normalnie przetarte dżinsy, koszulka na ramion czach i bejsbolówka w kolorze granatu. Dzisiaj włosy rozpuściłam czarne loki zakrywały mi połowę pleców. Mi ten zestaw bardzo się podoba.
-Tak oświadczył mi się wczoraj, przy kolacji.- Jak romantycznie. Kto będzie moim narzeczonym? Mam nadzieje, że Patch. Nie! To nie może być Patch on jest na mnie wściekły, za scenę zazdrości. Ale… na zajęciach bawiliśmy, lecz czułam nutkę dystansu. W duchu westchnęłam.
-Hej Stefan! Do siądziesz się?- poklepała miejsce obok siebie.
-Witaj Dulcynea to moja!- oblała się czerwonym rumieńcem. Usiadł koło niej. Wystarczył tylko jeden moment, aby pogrążyli  się w głębokiej rozmowie. Zapomniała o mnie. Spuściłam głowę. Wszystkie włosy utworzyły barierę ochroną dla całego świata. Tupot uczniowskich butów zaczął wypływać do autobusu. Przez włosy zerknęłam, czy wszystkie miejsca są zajęte. Wszystkie oprócz mojego. Przypomniałam sobie ostanie święta z mamą. Tata który pojechał po najpiękniejszą choinkę. Mamę przygotowującą potrawy na stół wigilijny. Ja układając talerze na stół.
-Aniele-podniosłam głowę. Patch stał  przede mną.- czemu jesteś smutna?- zajął koło mnie miejsce wolne.
-Już nie jestem smutna- uśmiechnęła się szeroko. dobrze wiedza, że jego towarzystwo sprawia mi radość. Spoważniałam, moja powaga wygląda tak; próbuje zachować poważną twarz, lecz moją twarz wygląda jak ostatnie  pośmiewisko.- Patch ty wiesz o mnie wszystko a ja? O tobie nic!- przybliż usta do mojego ucha.
-To nie czas na taką rozmowę…- autokar ruszył w stronę pięknego miasta, który mi tak został przekazane słownie.
-A kiedy nadejdzie ten czas?- najbardziej  dręczyło mnie słowo ,,aniele'', dlaczego właśnie ja? Czy to nie jest przypadkiem pomyłka? Odkąd poznałam bruneta  o szarych włosach mówi mi aniele, nigdy Miranda.
-A może jak zrobisz zakupy?- uniósł jedną brew.
-Mirando- odwróciłam się od Patcha- to dla ciebie- podała mi kawałek plastiku- to jest karta kredytowa . Dzięki niej będziesz mogła kupić prezenty dla bliskich.
-Dziękuje nie wiem jak pani dziękować.- pani Kasia odkąd ją poznałam zawszę chodzi uśmiechnięta. Zazdrościłam jej entuzjazmu.
-Nie musisz każdy uczeń Scholii otrzymują taką kartę.- odeszła na swoje miejsce. Patch położył mi rękę na kolanie. Jego twarz odbija  się troska.
-O czym myślisz aniele?
-Myślę co wam kupić oraz jakie zadam ci pytanie.- schowałam kartę do portfela.- Patch chcesz ze mną iść na zakupy?
-Nie idziesz z Gabrielą?- kciukiem pokazałam zakochaną parę która nie mogła oderwać od siebie  wzroku.- z  miłą chęcią przyjmę tą propozycje.
Zaczęliśmy gadać o głupotach. Kto co lubi dowiedziałam się, że nienawidzi jest ananasów.  Bo kiedyś jak był mały to zjadł po terminie i zachorował. W tym czasie gdy choroba go dopadła nie mógł jeździć na basen chociaż uwielbia pływać. Do tego momentu nie zjadł już żadnych ananasów.

 Rozdział  18
Za 35 minut będziemy na miejscu.
-Aniele, czas powiedzieć twojej przyjaciółce, że idziesz ze mną.
-Okay masz racje znowu.- Wyciągnęłam nowy telefon który mi   dostarczony, był koloru czarnego i prosty w użyciu. Skąd Schola bierze pieniądze na to wszystko? Nikt tego nie wie. Napisałam wiadomość;
 Gab xd idę z Patchem na zakupy. P.S. Zapomniałaś umyć dzisiaj zębów. J Marina.
Pokazawszy mojemu aniołowi wiadomość, którą właśnie czyta moja najlepsza przyjaciółka. Nie mógł wytrzymać ze śmiechu.
-Marino Raidver już nie żyjesz- zaczęła walić mnie poduszką. Odpowiedziałam jej tym samym. Chłopcy usiedli na jednej stronie kanapy, aby dać nam miejsce walki. Wszyscy uczniowie, zerkali na nas z ubawem.
Uderzaliśmy  się 15 minut tak mi się wydaje a może więcej? Mokre ze śmiechu poszłyśmy do łazienki. Patch i narzeczony mojej przyjaciółki odprowadzali nas wzrokiem. Łazienka znajdowała się na końcu autobusu, musieliśmy przejść przez tłum gapiów.
-Zadowolona jest z siebie?- wyszczerzyłam zęby.
-Bardzo! Chociaż pokazałaś Stefanowi jakaś jesteś zabawna- zaczęłam rozczesywać kołtuny zrobione przez przyjaciółkę.
-Dzięki, Teraz w jego oczach jestem zabawna, miła, wrażliwa, pomocna…
-Skromna- dokończyłam za nią zdanie. Pokazałam jej język. Spiorunowała mnie wzrokiem, zewnątrz była wściekła lecz wewnątrz tryskała radością. Poznałam to po jej oczach.  W milczeniu ogarniałyśmy włosy. Gabi zrobiła sobie kłosa z wysokiej kitki. A ja z wysokiej kitki zrobiłam koka.
-Idziemy?- Kiwnęłam głową. Ostatni raz przejrzeliśmy się w lustro. Poszliśmy prosto w tłum gapiów. Stefan i Patch rozmawiali o czyśmy ważny bo jak tylko podeszliśmy blisko od razu umilkli. Usiedliśmy na swoje miejsca, autobus dotarł do celu. No pięknie!
Pani Bożenka dała na komunikat;
-Wszyscy uczniowie scholii bez wyjątku mają stawić się przy autobusie o 18.00. Uczeń którzy nie dotrze, nie zostanie zabrany. Dziękuje za uwagę, może już iść.
Spojrzałam na zegarek jest 15.00 więc mamy całe 5 godzin, aby kupić prezenty.
-Aniele, idziemy?- wyciągnął do mnie swoją dłoń.
-Tak- poszliśmy trzymając się za ręce!
 Przeszliśmy koło muzeum kultury. Widziałam podróbkę wierzy Effla. Tak romantycznie! Zobaczyłam parę, która spoglądała na sztuczny księżyc. Przez chwilę, jeszcze stali i wyszli w najbliższą uliczkę Podeszliśmy do małego pałacyku, który wyglądał jak domek dla lalek. Wszystko w miastku Guthic jest przepięknie  Chciałam bym aby tak chwila trwała… Wielki ból ogarnął moje ciało. Krzyknęłam  mocno i wyraźnie aż zabolało mnie gardło. Upadłam na plecy puszczając rękę Patcha. Straciłam przytomność .
                  *     *       *
Otworzyłam oczy, leżałam w objęciach Patcha. Plecy bolały jak cholera. Twarz anioła była koło mojej.
-Boli…- nie mogłam mówić, w buzi miałam piasek.
-Spokojnie aniele… Wstąpił ciebie nowy dar- pogłaskał mnie po policzku. Ciepło jego dłoni ukoiło moje ciało.-wiesz jaki to dar?
-Woda, ogień, powietrze, ziemia- starałam się oddychać równomiernie.
Zagwizdał. Chciałam aby jego usta znalazły się przy moich. Tylko dzieliło nas kilka centymetrów a czułam jakby znajdowały się kilkadziesiąt kilometrów.
-Żywioły jest to najstarsza magia świata. Czytałem, że żywioły mogą leczyć a zarazem niszczyć. Jest to moc piękna a zarazem przerażająca. Wystarczy poprosić je a one spełnią twoje prośbę, spróbuj aniele.- kiwnęłam głową mogę spróbować. Chociaż przeraziłam się o tym, że żywioły mogą mnie zniszczyć.
Wzięłam głęboki wdech. zamknęłam oczy. Żywioły możecie mnie uleczyć?  Cisza… Wiem, wiem głupio to zabrzmiało ale jest to mój pierwszy raz.  Przypomniałam sobie wiersz tylko nie wiem skąd; Woda może  obmyć  nasze problemy… Ogień potrafi zagrzać zimną istotę. Powietrze wywieje nasze wszystkie wątki. Ziemia zawsze narodzi się na nowo.
Woda obmyła mnie z bólu. Powietrze zagrzało moją duszę. Powietrze wywiało wszystkie wątki. Ziemia wykiełkowała dla mnie schronienie.
Moje oczy same się otworzyły. Nowy przypływ energii  dał mi siłę i wole do walki z losem.
-Aniele- złapałam do za rękę i pociągnęłam go do najbliższego sklepu z upominkami. Ogromny sklep cały do mojej dyspozycji.
-Patch ty idziesz tam- pokazałam mu zachodnią stronę domu towarowego.
-Aniele dobrze się czujesz?- podszedł jeszcze bliżej mnie.
-Nawet nie wiesz jak bardzo pocałowałam go w dla policzki.
 Ruszyłam do pierwszego regału ze strony wschodniej. Spojrzałam za regału na Patcha. Trzymał rękę na policzku tam gdzie go pocałowałam. Stał jeszcze chwilę i poszedł w stronę którą mu kazałam iść. Zakupy czas zacząć! Najpierw musze kupić Gabrieli. Moja przyjaciółka uwielbia kolor niebieski i różowy, serce w tym barwach najbardziej będzie pasować na prezent. Przed mną pojawiła się sprzedawczyni.
-Dzień dobry w czym mogę pomóc?
-Zależało by mi na serduszku w kolorze niebieskim lub różowym z nazwą bbf.
-To proszę za mną.- ruszyłyśmy w stronę lady.- Proszę momencik poczekać.- weszła  przez stare drzwi do magazynu. Odwróciłam się szukając wzrokiem Patcha zauważyłam go przy dziale z książkami.
-Proszę o to one.- pokazała mi trzy wisiorki. Dwa srebrne i  jeden złoty. Najbardziej podobał mi się złoty w kształcie serce otwierany na kluczyk. Pokazałam na trzeci medalion.
-Biorę ten, czy może go pani zapakować? W torebkę niebiesko-różową?
-Oczywiście płacisz kartą czy gotówką?- uśmiechnęła się do mnie. Widocznie lubiła moment płacenia.
-Kartą- podała jej kartę. Zaczęła ją skanować. Kucnęła aby wygodniej było jej się odczytać plastik.-Przepraszam mogła by pani pokazać tą książkę?
-Oczywiście- pokazała mi książkę z wierszami. Pachtowi będzie mu się podobało. Uwielbia czytać.
-M0że pani ją dodać do wisiorka, ale opakować osobno? Proszę!
-Dobrze- zeskanowała kod z książki. Wstukała prędko do kasy jakieś liczby. Oddała mi kartę z paragonem. Nie wiem ile zapłaciłam, wszystko wrzuciłam od razu do torebki. Później sprawdzę. W czasie gdy wrzucałam plastik i paragon sprzedawczyni szybko i sprawnie zapakowała książkę dla Patcha i wisiorek dla Jarli.
-Proszę o to prezenty dla bliskich.- wzięłam reklamówkę z upominkami i stanęłam przy drzwiach.
Moją uwagę przykuła zielono-czarna bransoletka.
-Przepraszam a tą bransoletkę można zmienić z ,,dla najlepszego chłopaka'' na ,,Najlepsza Mentorka'' ?- w jej oczach pojawił się błysk.
-Można mam pani ładnie zapakować jak inne prezenty- kiwnęłam głową z torebki wyciągnęłam kartę którą podałam pani o platynowych włosach.
-Aniele- odwróciłam się- skończyłaś już zakupy?
-Tak tylko czekam na kartę i prezent.
-O to one!- zabrawszy wszystkie rzeczy, pożegnałam się ze sprzedawczynią.
-Dowidzenia Marino.- wychodząc z Patchem  zastanawiałam się skąd ta staruszka znała moje imię. Patch nie wydał z siebie zdziwienia był niepokojąco spokojny.
-Patch dokąd teraz idziemy?
-Do restauracji.- może w tej knajpki uda mi się coś dowiedzieć o moi aniele stróżem. Ciekawość zawsze bierze w górę.
    
 Rozdział 19
Siedzieliśmy w eleganckiej lokalu o śmiesznej nazwie, której nie mogę wymówić.
-Aniele o czym myślisz?- siedzieliśmy blisko siebie, widziałam w jego oczach własne odbicie.
-Patch powiesz mi jak masz na nazwisko?- znam tylko jego imię nic więcej, to nie jest  sprawiedliwe wobec mnie.
-Nie mam nazwiska.- gdy miałam obrzęd  miałam wybór więc czy chce aby moje imię zostało zmieniło wraz z nazwiskiem. Nie zgodziłam się, chciałam aby zostało cząstka dawnej mnie znikła w nie pamięć. Więc Patch chciał od tak zmienić całe swoje życie? 
-Ale…  przecież wcześniej miałeś nazwisko prawda?- westchnął.
-Tak aniele, jaka ty jesteś…
-Jaka? Głupia? Nieokrzesana? A może porywcza? A może…
-Ciekawska jesteś bardzo zainteresowana. Miałem kiedyś…. bardzo dawno…
-A powiesz mi jakie?
-Dobrze jak sobie życzysz aniele. Moje nazwisko to…  upadli- przeklął pod nosem. W języku łacińskim.
Złapał mnie za rękę i mocno pociągnął w stronę wyjścia.
-Łapać ją, chłopaka możecie zamordować!- głos wielki i potężny odbijał się mi głowie.
Biegnąc do wyjścia przewracałam krzesła aby nie umożliwić upadli nas nie dorwali. Torba z prezentami obijała się o uda. Jutro pewnością będę miała ogromnego siniaka. Biegliśmy przez różne uliczki. Brakło mi tchu. Bałam się w środku ucieczki stracę   przytomność. Patch musiał cały czas patrzeć się za siebie. Próbowałam się oglądać za siebie, lecz nie mogłam wystarczyło, że spojrzę na te kreatury od razu mój obiad z Patchem chcę wyjść.
-Musimy ostrzec innych!
-Nie damy rady aniele!
-Czemu?!- matko! Proszę aby był to sen!
 To tylko koszmar. Za raz się obudzę i pójdę do szkoły. Mama przygotuje obiad, tata będzie czytał książkę. Wszystko   będzie po staremu. Tylko można sobie pomarzyć nie jestem już normalną nastolatką. Jestem w pełni aniołem jak człowiekiem. Żywiołami będę walczyła one mogą zniszczyć a zarazem leczyć. Mogę uratować ludzkość to czemu się boje?
-Jesteśmy w pułapce.- rzeczywiście staliśmy na końcu uliczki, która nie ma wyjścia chyba, że przez upadłych. No pięknie już po nas! Upadli byli coraz bliżej nas na czele tej grupy szedł normalnie Gabriel.
-Ale...
-Będę bronił cię do ostatniej krwi aniele- popchał mnie do tyłu.
-O jakie to romantyczne! Anioł broni swoją damę!- klaskał w dłonie jakby był w jakiś teatrze.
-Moje kochane dzieci na nich! Dziewczyny zostawcie mi żywą.
Piętnaście  zdeformowanych dzieci Gabriela upadłego rzuciło się na Patch. Odpychał je ile mógł, z jego pleców wyrosły białe potężne skrzydła. Twarz poharatana przypominała mi anioła śmierci. Patch nie mógł mnie cały czas Bronic gdyby…. żywioły.
-Wietrze odepchnij wrogów mych i twoich!- wiatr który z  gigantyczną   siła wyrzucił dzieci upadłego na drugi koniec uliczki. Uff! Jeden problem mniej. Podbiegłam do Patcha próbował nie stracić orientacji. Przez Gabriela twarz przemknęło zdziwienie a może to tylko moja wyobraźnia?
-O dziewczynka ma dar? O jak słodko! Może walnie mnie kulą ognia? Dzieci najdroższe atakujcie dalej.
-Nigdy nas nie pokonasz Gabrielu!
-Przekonamy się- klasnął w dłonie- atakujcie.
-Ogniu spal tych co spiekła stworzono. Niechaj proch z nich zostanie!
Dzieci które przybliżały się na tyle blisko spalili się żywcem. Z ciał potworów został tylko proch. Brr! Czułam się jakbym grała jakiś horrorze. Główną bohaterką jestem ja.
-Dzieciątko ćwiczyło?- gniewem buzowała we mnie jak lawa wystarczyło jego jedno słowo a rzucę się na niego. Potomstwo Gabriela  padało jak muchy. Patrzał na nie z odrazą.
-Durne istoty na nic się nie przydacie, sam muszę wszystko robić jak zawsze.- wolnym krokiem podchodził do nas. Gdy się zbliżał, wydawał się większy.
-Wodo prochem umarłych okalecz tego grzesznika na znak mojej zgody.
Wszystkie prochy które  znajdowały się w pobliżu Gabriela zaczęły atakować oczy upadłego. Runął z wielkim krzykiem na posadzkę. Spojrzałam na Patcha, miał bladą  twarz jak u nieboszczyka. Gabriel krzyczał cały czas próbując chronić się przed żywiołem wody i prochów własnych dzieci.
-Ogniu zagrzej ciało mojego przyjaciela.
-Ziemio daj mojemu przyjacielowi siłę do walki. Lekki powiem ciepłego jesiennego zapachu okrył nieprzytomnego  Patcha niczym puchowa kołdra.
-Aniele..
-Patch nie możemy gadać upadli tu są musimy uciekać! Dasz radę chodzić?- kiwnął delikatnie głową. Wzięłam go pod ramię i szybkim tempem szyliśmy w stronę wyjścia z uliczki, zostawiając Gabriela na łaskę żywiołu wody.  Wychodząc z uliczki słońce zaślepiło nas południowym blaskiem. Musimy się gdzieś schować najlepiej w jakiś ponurym barze. Patch nie miał już sił. Kurde… Usiedliśmy przy najbliższej ławce, dobrze, że nikogo w pobliżu nie było. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam najgłośniej jak tylko mogłam;   
 -Wodo, ogniu, ziemio, powietrzu dziękuje wam za pomoc! Mam jeszcze jedną prośbę! Proszę ulećcie mojego anioła stróża nie damy rady bez wasze pomocy. Proszę…
Położyłam wygodniej Patcha na ławce i przyglądałam się co zrobią takiego żywioły.
Na ziemie położyłam torbę z zakupami wydała mi się cięższa niż wcześniej
Woda obmyła mnie a także  bruneta byliśmy czyści  i  pachnący.
Ogień ogrzał nas na tyle, że mogłam ściągnąć bejsbolówke ale tego nie zrobiłam.
Wiatr wywiał ode mnie wszystkie wątli pości.
Ziemia dała mi siłę i wiarę , że uda nam się dotrzeć do innych uczniów ze scholii.
-Aniele co się stało…?- Przytuliłam go mocno, nie chciałam aby stała mu się krzywda.
 Pragnęłam aby był tylko ze mną. Odwzajemnił uścisk. Przytuleni byliśmy jeszcze chwilę. Marzyłam aby ta chwila trwała w nieskończoność wystarczyło jedno słowo ''upadli'' 
-Patch musimy się schować, Gabriel na nas poluje.
-Rozumiem chodź za mną.-spojrzałam się za siebie… pusto.
-Dasz radę iść?- kiwnął wstaliśmy z ławki zabrałam od razu torbę z prezentami, trochę chodziłam jak pijana. Patch w sumie też. Musiał się trochę porozciąga. Chyba złą mu pozycje dałam do leżenie. Do najbliższego baru dzieliło nas tylko metr.
Gdy zobaczyłam  bar ,,pod ulicą''  odechciało mi się tam wchodzić lecz nie miałam wyboru. Nie mogłam przed Patchem wyjść jako wybredne dziecko. Przez cała krótką drogę milczeliśmy. Nie nalegał na rozmowę, czekał aż będę gotowe. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Gdy znajdowaliśmy się w środku knajpki od razu pobiegliśmy do łazienki. Barmanka nas nawet nie zauważyła czytała głupi magazyn ,,Jak poznać czy twój chłopak cię zdradza?''
Wychodząc do łazienki, zamknęłam na zasuwkę. Śmierdziało potem i czymś jeszcze czego nie znałam. Patch z kieszeni kurtki wyciągnął telefon, wystukawszy numer do osoby dorosłej, przyłożył sobie do ucha. I tłumaczył całe zdarzenie. Jedynie co zrozumiałam z drugiej strony słuchawki;
-Zostańcie gdzie jesteście, zaraz po was przyjdziemy!
Nagle zrozumiałam najważniejszą rzecz jaka mi umknęła przez te wszystkie dzisiejsze zdarzenia.
-Aniele dlaczego tak patrzysz?- stałam wpatrzona w Patcha bez koszulka, ukazującego parę wielkich skrzydeł.
- Skrzydła wszyscy je widzieli!- oparłam się o brudną umywalkę.
-Aniele nikt ich nie widział spokojnie- położył ręce na umywalce przy której właśnie oparłam.
-Jak kto?!- włosy (zwłaszcza grzywka) spadla mi na oczy.
-Normalnie człowiek nie może ich zobaczyć- odetchnęłam z ulgą. Nagle skrzydła zniknęły. Syknął z bólu.
-Patch co się stało?
-Spokojnie aniele to nic- ci faceci!
-Pokarz mi bark- powiedziałam taki głosem który nie przyjmuje odmowy.
Obrócił się pomału. Moim oczom pojawił się barki przecięte  blizną w kształcie V.
-Matko boska!
-Mówiłem abyś nie patrzała aniele. Tego nie da się uleczy tak każdy anioł stróż ma. Jeden z dzieci upadłego ugryzł mnie najbliżej początku skrzydła. To jest najgorszy ból jaki może być. Aniele tego nie da się wyleczyć to samo przejdzie.
-Patch to się da wyleczyć. Zamknij oczy, rozluźnij się i nic nie mów. Proszę.
-Dobrze- odsunął się ode mnie.
Zamknął oczy. I na jego twarzy pojawił przymusowa ulga.  Teraz musze dyskretnie złożyć prośbę żywiołów o uleczenie danego miejsca mojego przyjaciela.
Wodo, ogniu, ziemio, powietrzu dziękuje wam za wszystko za pomoc, za uratowanie. Chciałam bym was jeszcze jedną rzecz poprosić. Mój anioł stróż w czasie walki został ugryziony przy skórze, która łączy się ze skrzydłami. To mu sprawia największy ból, czy możecie uleczyć tak go aby nie czuł cierpienia  tylko ukojenie? Proszę!
Zamknęłam oczy aby dać żywiołom im wolną wole do działa. Czekałam parę minut. Otworzywszy oczy, Patch przytulił mnie do siebie.
-Dziękuje ci nawet nie wiesz jak bardzo…- czułam w brzuchu motylki. Dziękuje wam żywioły. Zabrzmiał telefon Patcha, wypuścił mnie z objęć i odebrał
-Słucham… aha… ok… dobra idziemy…- po drugiej słuchawce była moja mentorka Anna, poznałam po głosie. Wyłączył telefon.
-Aniele musimy już iść.
-Ok.- otworzyłam zasuwkę od łazienki. Wyszliśmy normalnie. Barmanka spojrzała  na nas podejrzliwie. Jakbyśmy…. fuj! Patcha oczywiście czytał mi wy myślach i roześmiał się. Dałam mu kuksańca w biodro. Mnie oczywiście łokieć bo Patch jest strasznie umięśniony. Zaczęłam pasować łokieć. Jeszcze bardziej roześmiał nie mógł złapać oddechu.
-Idiota…
-Wybacz aniele, ale twoje myśli czasem mnie rozwalają.
-To ich nie słuchaj-zrobiłam obrażoną minę.
-Marino Raidver!- do Patcha i mnie podbiegła Gabrysia, i jej narzeczony- Jak jeszcze raz taką rzecz zrobisz to.. cię uduszę! Rozumiesz uduszę!- roześmiałam się, uwielbiałam przyjaciółkę, gdy próbuje być wściekła wychodzi jeszcze bardziej śmieszniej. Patch w tym czasie opowiadał jeszcze raz historie którą miała najście nie dawno.
-Marino jestem z ciebie dumna Bóg obdarzył cię nowym darem.
-Dz.… dziękuje- zaburzało mi w brzuchu głośno i wyraźnie.
-Stefan, Patch, Gabrielo, Marino chodźmy do mojego samochodu, bo niektórzy są głodni.- zaczerwieniłam się.
Patch objął mnie ramieniem, Stefan zrobił to samo. I tak wszyscy poszliśmy do samochodu Anny.
  

 Rozdział  20
Spałam.
Tak mi się wydaje, bo widziałam siebie leżącą w łóżku.
Gabriele mruczącą coś przez sen.
To znaczy, ze mogę wychodzić z ciała kiedy chcę? A mogę przechodzić przez ściany? Czas spróbować.
Podeszłam do ściany, obok  łóżka mojej przyjaciółki. Wyciągnęłam prawą dłoń w stronę, przeszła bez trudu. Wielkim krokiem przeszłam do pokoju Patcha. Ja z Gabi i Patchem mieszkamy na samy końcu korytarza. Zrozumiałam jedną ważna rzecz. Odkąd jestem w scholii (2 miesiące) nigdy nie byłam w pokoju mojego anioła stróża. Jego pokój był podobny do naszego tylko, że miał jedną ogromne łóżko i regał pełen książek. Przyjaciółka ma racje, że mój anioł stróż jest kujonem.
Stojąc obok regałów, usłyszałam jego mruczenie. Podeszłam do niego, moje nogi nie dotykały podłogi coś niesamowitego! Gdy spał wyglądał pięknie, chłopiec o delikatnych rysach twarz z posturą dorosłego mężczyzny. Pochyliłam się głowę tuż przy jego twarzy aby zrozumieć  jego słowa.
-Aniele… moją jesteś jedyną…- Ja? Nie wątpię, może nie tylko mi mówi "aniele. Przewrócił się na drugą stronę. Chciałabym go przytulić, lecz nie mogę moja ręka przechodziła mi przez jego ciało. Westchnęłam bez głośnie. Przeszłam na drugą stronę łóżka by widzieć jego twarz. Śnił mu się koszmar poznałam to po jego twarzy wykrzywionej  z bólu. Dzisiaj dużo   użyłam mocy żywiołów. Jest jakiś limit? Nie mogę tak patrzeć jak cierpi nawet przez ten głupi koszmar. No trudno raz kozia śmierć.
-Żywioły jeszcze raz wam dziękuje chociaż nie  wiem ile razy. Proszę was abyście  mojemu stróżowi dali spokojny sen na każda najbliższą noc. Aby wstawał rześki i silny wstawał do pracy. Ogniu, wodo, powietrzu, ziemio opiekujcie się nim jak mną, w każdy dzień tygodnia.- moje słowo wychodziły z moich ust bez dźwięknie, jakbym nic nie mówiła tylko ruszała wargami.
Pocałowałam go delikatnie w czoło, fala ciepła przeszła z moich usta na Patcha skórę. Morski zapach owinął nas jak jakiś koc. Świeże powietrze otworzyło okna, dając zapach natury. Słońce zaczynało wstawać. Odeszłam szczęśliwa do swojego pokoju wiedząc, że Patch każdej nocy będzie mógł się wyspać.









Rozdział 21
Historia wlekła się  w nieskończoność.
Omawiamy temat ,,Postanie anielskich wrót''. Sam temat jest spoko, lecz gdy się słucha tego samego po  1000 razy to się już staje nudzące. Siedzę przy oknie z tyłu, więc mam dobrą widoczność na całą klasę. Spostrzegłam Patcha zerkającego na mnie tajemniczego, czułam się jakbym popełniła przestępstwo. No może coś tam przekroczyłam, nie mogę o tym myśleć, ponieważ Patch błyskawicznie to od czyta. Muszę z nim porozmawiać o przestrzeni osobistej nie ma prawa mi grzebać w umyśle.
-Panno Marino, czy możesz mi odpowiedzieć na pytanie?- szlag jakie było pytanie? Zerknęłam na całą klasę nikt nie mógł mi pomóc, no pięknie jestem w kropce.
-Pani profesor  czy można powtórzyć pytanie?- udam minę niewiniątka mam nadzieje, że nie dostanę oceny niedostatecznej za brak udziału w lekcji.
-Jaki anioł zapoczątkował  wojnie między niebem a piekłem?- dobrze znam tą odpowiedzieć.
Jego twarz została wyryta w mojej głowie na zawsze. Blondyn z zimnych niebieskich oczach wyczekujący na śmierć.
-Czy… to Gabriel- jego imię jest jak trucizna dla mojej duszy. Patch zaciska ręce w piąstki pod ławką
-Tak Marino- uff! Co za ulga! Nie lubiłam być pytana stres dobija jak… teraz nie znajdę dobrego określenia. Nauczycielka wróciła do omawiana tematu. Gabi w tej chwili ma zajęcia konne. Zazdroszczę jej. Świeże powietrze , konie, śnieg. Śnieg? O ! Jak ja kocham śnieg!  Uwielbiam zimę. Moje urodziny są 31 grudnia, więc ma urodziny w sylwestra. Jak rodzice to zabierali mnie na lodowisko. Z nas trzech, mama najlepiej jeździła, później tata a na koniec ja. Za każdym razem jak upadałam rodzice robili to samo, żeby nie było mi smutno. Kochani rodzice.   
 -Proszę was abyście na jutro napisali referat o wrotach anielskich. -Zadzwoniwszy dzwonek na zakończenie ostatniej lekcji.
Spakowałam się i poszłam prosto do biblioteki. Biblioteka  w Scholii jest w rozmiarach połowy boiska futbolowego. Aby znaleźć daną księgę wystarczy wpisać w komputer. Na mapce mózg elektronowy wskazuje gdzie taki tom się znajduje. Księga historii anielskich wrót leży w sektorze 2 poziom c. Szybkim krokiem odnalazłam sektor 2. Książka stara, przesiąknięta kurzem. Dmuchnęłam, aby odczytać napis. Kurz w dobył do moich nozdrzy. Zakasłałam.
-,,Historia  wrót anielskich''- usiadłam na najbliższym fotelu. Plecak położyłam koło nóżki siedzenia. Księgę delikatnie otworzyłam na pierwszej stronie kroniki.
- Historia wrót ma dużo wersji wydarzeń. Filozofowie nie mogą dokładnie określić która jest prawdziwa- przesunęłam  na następną stronę.
-,,Wierni aniołowie  broniący bramy zostali wybrani do poszukiwania pomocników. Jeden z aniołów zapytał samego Boga;
-Bogu jak my mamy znaleźć swoich pomocników wśród ludzi?- wskazał ręką cały świat.
-Ithrulie na ziemi są istoty które zrodzą wam pomocników.
-Czy Bogowi chodzi o niewiasty?- kiwnął głową- Skąd mamy wiedzieć, że ta niewiasta będzie moją wybranką?
-Ithrulie  obdarzę wasze serce nowym uczuciem , które wskażę wam prawdziwą miłość.
-Dziękuje ci Boże- ukłonił się i od szedł do reszty swoim braci.
I tak aniołowie uczynili, zesłani po różnych kątach świata, znaleźni swoje wybranki. Wybranki zrodziły aniołów stróżów. Aniołowie stróże chronili wraz ze swoimi ojcami i matkami bramy do końca swojego życia."
                     *    *    *    
Coś stuknęło w okno na końcu biblioteki. Poszłam sprawdzić. Wywnioskowałam, że zostałam sama w pomieszczeniu pełnym książek. Nie wiem czemu czułam się tu jak intruz. Zajrzałam przez okno nic.  pewnością gałąź zahaczyło o szkło.
 Po czułam czar bijącego ciała za moimi plecami.
-Kogo ja tu widzę?- o nie! Znam tę głos to… Gabriel. Upadły który zaatakował mnie i Patcha w restauracji. Złapał mnie w ramionach i odwrócił. Krzyk ugrzązł mi w gardle.
-Nasza ukochana Marina!- Z buzi śmierdziało mu stęchlizną. Poharatane oko patrzyło na mnie zło wrogo.
-Nie jestem waszą ukochaną!- Grzywka spadła mi na oczy. To dobrze nie byłam zmuszona na niego patrzeć.
-Jesteś, jesteś naszą ukochaną- brudną ręką ogarnął mi włosy.- Brr!  Ciarki przeszyły mi po plecach.
-Puść mnie!- próbowałam się wyrwać, lecz Gabriel wzmocnił ucisk. Prawdopodobnie już mam tam wielkie dwa siniaki.
-Nie! W życiu cię nie puszcze złożę cię w ofierze i otworzę bramy anielskie i zaczniemy wojnę! Będę miał większe luksusy niż inny upadły!
-Nigdy to ci się nie uda!!!- uderzył mnie mocno w policzek,  zostałam przewrócona. Miejsce w które zostałam uderzona  piekło jak cholera.
-Nie drzyj się! Po co robisz takie sceny? Nikt cię nie słyszysz. Wszyscy już śpią.- Spanikowałam. Co teraz  mam zrobić. Nie dam rady walczyć sama z potężnym upadłym. Może… gdy żywioły wysłały wiadomość do moich przyjaciół.  To by mogli mi pomóc. Muszę grać na zwłokę.
-Skąd macie pewność, że wy akurat wygracie?- usiadł sobie na fotelu, jakby był na podwieczorkowi.
-Nas jest więcej… o wiele więcej.- zamknęłam oczy. Spuszczam głowę, aby myślał, że jestem wykończona.
Wodo oczyść drogę  przekazania. Ziemio chroń litery, przed zagładą. Ogniu rozjaśnij słowa, aby  dobrze zostały odczytane. Wietrze przekaż wiadomość do moich bliskich. Jestem w bibliotece z upadłym pomocy. Gabriel!
Powtarzam te słowo z 5 razy i spoglądam na upadłego. Nie zauważa braki mojego zainteresowania w tym co mówi. Kretyn.
-Dlatego mamy szanse Mirando.- rozsiadł się jak król po krwawej bitwie.
- Co z taką władzą zrobicie?!- Tik tak.
 Gdzie oni są?! Ręce mi drętwą z zimna. Chociaż w bibliotece potwornie gorącą. W głowie pojawił się mi głos Patcha;  Już biegniemy!  Błagam cię aniele uważaj na siebie! Proszę…
-A jak myślisz głupia dziewucho?- wzruszam ramionami.
-Nie wiem. Skąd ja mam wiedzieć? Nie jestem wami.-Udaję minę niewiniątka. Wydychuje głęboko powietrze.
-Nie potrzebna ci ta wiedza Mirando i tam za moment umrzesz.-Powstaje ociężałym  krokiem. Wyciąga do mnie osmolone ręce. Krzyczę w niebo głosy.
-Zostaw ją!- Gabriel z niewzruszoną miną, stoi wyprostowany jak proca.
-Co ty mi możesz zrobić sam jeden?- zaśmiał się jakby usłyszał najlepszy żart na świecie.
-Jestem jeszcze ja!- za pleców pojawiła się ruda czupryna. Moja najlepsze przyjaciółka. Zaśmiał się jeszcze głośniej, śmiech odbijał się wielkim echem po pokoju. Ten szyderczy rechot będzie mnie prześladował do końca życia.
-Wy? Nie dacie rady.- znikąd pojawiły się dzieci. Jeszcze większe i straszniejsze niż wcześniej.
-Jarli i Patch nie są sami.- w drzwiach pojawiła się Etyczka, historyczka, wuefistka, mentorka oraz trzy inne osoby które nie znam. Zerknęłam na upadłego przez jego twarz przemknęło zdziwienie. A może to tylko moja bujna wyobraźnia. Często (jak tylko mam wolną chwilę) uwielbiam  wymyślać przeróżne historie, zwłaszcza o pierwszym pocałunku.
-Gabrielu upadłych sprzymierzeńcu szatana odejdź, jeśli nie chcesz zostać zgładzonym!
 Pani Bożenka wyszła naprzeciw jego. Na kobieta która mnie uczy w-f zawsze wydawała się miła i spokojna. A tu?  Widzę kobietę o silnej wolni nie bojącej się stawić się najgorszemu. Klasnął dłonie jakby by na przedstawieniu. Ukłonił się i odszedł parę kroków do tyłu.
-Dzieci wiecie co macie robić.- wszystkie potwory które znajdowały się w pokoju, rzuciły się na moich przyjaciół. Jeden krwiożerca zmienił kierunek, biegnąć  prosto na mnie. Spanikowałam. Nie wiedziałam co zrobić. Przypomniałam sobie lekcje z Patchem; Wszystko może być bronią, nawet ty aniele.
Podniosłam krzesło które stało najbliżej mnie i wal łam prosto w łeb potwora. Odsunął się kilka kroków aby odzyskać równowagę. Ogień może mi pomoże. Ogniu spał potwora którego dotknę.  Gorąco ogarnęło moje ręce, czekałam na dobry moment. Muszę dotknął dwoma rękami aby zabić potwora i jestem zmuszona uciekać przed jego ostrymi pazurami. Wskoczyłam na stół, wzrokiem okrążyłam sale, moim przyjaciele sobie radzą dobrze. Tylko gdzie jest Gabriel? Gabriela upada z wielkim krzykiem nie mogę do niej przybiec za dużo zdeformowanych.
 Ziemio daj tarcze Gabrieli  podczas walki.
Przy mojej przyjaciółce pojawia się tarcza koloru zielonego, dające jej ochronę przed atakiem upadłego.  Ustami szepta ''dziękuje". Potwór który mnie zaatakował ruszył znowu. Moje dłonie zagrzały się mocniej, normalnego człowieka to by zabiło nie mnie. Skoczyłam potworowi na plecy, głęboko zanurzałam ręce, skóra którą dotknęłam paliła się żywym ogniem. Zapiszczał z bólu,  odbiłam się  z jego pleców prosto na czarną posadzkę. Szukałam kolejnego potwora, najbliżej mnie był walczący z Patchem. Pobiegłam wyciągając dłonie prosto w skórę. Spłonął tak samo jak poprzedni. Kiwnął, wrócił do walki.
-Aniele uważaj!- odwróciłam się, kucnęłam prędko. Kopnęłam do w cos co przypomniało nogę. Ugiął się z bólu. Wymierzyłam cios prawą ręką, ciało paliło się gorzej niż zeszłe.
Woda atakuj dzieci upadłego, gdy Patch będzie potrzebował.
 Patch powrócił do walki. Odwróciłam się na końcu biblioteki zobaczyłam mała przerażoną dziewczynkę, a obok niej monstrum próbujące dosięgnąć za regał. Poleciłam ile w sił nogach. Powinna zacząć ćwiczyć na w-f.  Bestia nawet nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności. Przyłożyłam ręce do jego głowo i odwróciłam o 180 stopni. Głośny trzask poleciał z szyi. Kopnęłam połowę ciała w kąt.
 Kucnęłam przy małej rudowłosej dziewczynce.
-Chodź do mnie maleńka, nie bój się chcę cie uratować.
 Kiwnęła leciutko, rzuciłam się prosto w moje ramiona. Powinniśmy  stąd wyjść nie zauważanie.  Szeptam jej do ucha;
-Teraz będę biegła, więc może trochę trząść, uważaj.
-Dobrze.- w tuliła mi się w włosy. Nie daleko nas było wyjście tylko trzeba będzie przejść obok pani Bożeny walczącej z najstarszym z potworów. Szłam, oglądając się za siebie. Nie chciałam niespodzianek. Byłam na tyle blisko, że usłyszeć zmęczenie potwora. Okrążali siebie nawzajem, a potem atakowali i tak przez cały czas. Pani Bożenka też zaczynała się męczyć, pot lał się strumieniem. Przystanęłam na momencik, chciałam pomóc.
 Wietrze odpychaj całą swoją siłą ataki nieprzyjaciela.
 Potężny wiatr atakował dziecko upadłego, gdy chciał coś zrobić. Pani Bożena wykorzystała tą sytuacje, szybkim tempem wyciągnęła nożyk i wybiła go prosto w serce potwora.  Odwróciła się do mnie, dała mi znak aby uciekała. Tak zrobiłam. Nie zauważyła dziecka które mam na plecach? Dziwne. Nie mogę tu czekać, muszę  tą dziewczynkę wyciągnąć z bitwy. Pobiegłam przez różne korytarze. Przy ostatnim korytarzu dochodzącym do wyjścia spotkałam panią Kasię od Etyki. Walczyła długim mieczem z dwoma upadłymi dziećmi.
-Dziewczynko schowaj się tutaj muszę pomóc mojej nauczycielce.- kiwnęła głową. Położyłam ją przy najbliższej paprotce. Skuliła się, kładąc rączki przy paprotce jako obrona. Jak słodko! Marino ogarnij się!!
Ogniu ogrzej moje ręce, aby mogły zabić istoty z piekieł.
Przez całe moje ciało, przeszło ogromna fala ciepła.  Wyciągnęłam ręce do najbliższego potwora. Ledwo co dotknęła ciało dziecka upadłego, spaliło się zostawiając proch.  Pani Kasia ostrym mieczem przecięła potwora na pół.
-Pani Kasiu!- podbiegłam do niej.
-Co ty Marino tu robisz?!- spojrzała na mnie przerażona.- Jej długi miecz ociekał czarną krwią.
-W czasie bitwy jedno z dzieci upadłych zaatakowała małą dziewczynkę jest koło paprotki- wskazałam palcem rudowłosą.- i nie wiem gdzie mogę ją ukryć, wszędzie są potwory!
-Małą dziewczynkę ukryj w swoim akademiku. Malutka chodź tu.- podeszła nie pewnym krokiem do nas.
-Jak masz na imię? - pani Kasia schowała miecz do pochwy.
-Mam na imię Amelia.- spojrzała na nas jakby zobaczyła ducha. Bała się nas.
-Amelio Teraz pójdziesz z Mariną. Rozumiesz?- kiwnęła głową- Marino zaprowadzi się do swojego pokoju i tam zostaniesz rozumiesz?
-Dobrze. A gdzie jest moja mama Bożenka?
-Mama twoja teraz pracuje ale przyjdzie później. Marino! Idź nie mamy czasu. Są wszędzie. Masz mój miecz.- podała mi drugi czysty miecz.
-Dziękuje. Niechaj pani na siebie uważa. Amelio wsiadaj na barana- wskoczyła mi na plecy- Do widzenia!
Ogniu  ochraniaj  panią  Kasie. Atakuj razem z nią. Bądźcie jednością.
Miecz trzymała w dłoniach, ciężką było trzymać Amelie i ostrze. Pogalopowałam do wyjścia, musiałam jak najszybciej odstawić dziecko pani Bożenki i wrócić do walki. Biegłam, biegłam ile sił w nogach. Co chwila oglądałam się za siebie czy ktoś mnie nie śledzi. Mała starała się nie skakać mi na plecach, lecz nie mogła jak jakiś kamień stawał mi na drodze, musiała go przeskoczyć. Nie miałam wyjścia. Akademik był tuż przede mną. Zwolniłam kroku, nie dałam rady złapać oddechu. Zatrzymała się przy drzwiach internacie. Oparłam się czołem o ścianę, brakuje mi sił do dalszego biegu. Mała zrozumiała, że nie ma mocy do jej utrzymania.
-Malino daj mi klucze od twojego pokoju obiecuje, że się schowam i musisz iść szybko.
-Dobrze tylko masz się nie wychylać dopóki ja nie przyjdę lub twoja mama. Dobrze?- kiwnęła głową. Z kieszeni spodni wyciągnęłam klucz.- leć. Nie otwieraj nikomu.- odwróciłam się i przeszłam kilka kroków. Moje nogi nie potrafiły mnie słuchać, upadłam na kolona. Westchnęłam głęboko.
-Marina czekaj!- podbiegłam do mnie z kluczykiem w dłoniach.
-Amelio iść się schowaj! Tu jest niebezpiecznie.- spojrzałam na nią miała twarz uśmiechniętą.
-Ale ja ci mogę pomóc. Mogę dać trochę siły. Chcesz?
-Ty masz moc dawania siły?-
-Mam moc leczenia. Zamknij oczy uleczenie twoje wyczerpanie.
Kiwnęłam głową. Moje powieki same opadły w wielkim hukiem.  Rączkami objęła moją głową. Po cichutku powiedziała słowa, które usłyszałam pierwszy raz w życiu.
-Radość, szczęście, smutek i żal… tyle emocji  każdy z nas pokazuje każdego dnia. Chciałam bym Marinie dać szczęście, radość i moc w sile do walki. Każdego dnia i nocy.
Przez moje ciało przeszła wielka i potężna siła ulgi. Ciało, które było napięte rozluźniło do ostatniej komórki. Czułam się jakby wstała dopiero i wypiłam niezłą kawę. Rześka i odpoczęta otworzyłam oczy. Amelia patrzała na mnie z wielkim uśmiechem.
-Dziękuje ci Amelio. Wybacz muszę już iść.- kiwnęła głową i poleciała prosto do akademiku.
Wstałam kości w kolonie mi strzeliło. Muszę się chwilę zastanowić. Jak mam dotrzeć do bliskich bez mocy? W ręku mam tylko ostrze od pani Kasi. Trudno będę robić jak Patch. Będę machała mieczem udając nienormalną a tak naprawdę będę myliła przeciwnika.
Przeszłam obok sadzawki.  Za mną usłyszałam szelest starych liści. Ruszyła szybciej.  Znikąd pojawiła się gałąź. Z wielkim hukiem spadłam na ziemie. Szlag! Leżałam twarzą w ziemi. Przewróciłam się na plecy. Gałąź wybijała się mi w miednice. Ktoś lub coś zagwizdała obok nie.
-Kogo tu mamy?- Gabriel. Złapał miecz który upadł mi w czasie upadku na ziemie. Jestem bezbronna.
-Gabriel.
-Marina
-Debil.
-Dziewczynka focha strzela?
-A żebyś wiedział.
-No i co mi powiesz mi Marino?- przykucnął obok mnie.
-Jestem najgorszą rzeczą jaką świat mógł zrodzić.- pogroził mi palcem.
-Uważaj na słowo maleńka.-zrzuciła wielką siła miecz w kąt  lasu obok sadzawki.
-No i co teraz ze mną zrobisz?!- przesunął palcami po włosach.
-Hm.. mógł cię od razu zabić ale…
-Ale?
-Ale wole cię zabić w czasie ceremonii. Krew będzie świeża.
-U… jakie to miło.
-No widzisz. Powiedz mi Marino jak ci się podobają moje dzieci?- za jego pleców pojawiła się dwójka potworów. 
-Są okropne!
-Nie podobają ci się? Są takie posłuszne… wredne..
-Tak jak ty!
-Dosyć! Ta rozmowa mnie już nudzi. Chodźmy już.- wstał.
-Nigdzie z nią nie idziesz!- Za lasu pojawił się mój anioł stróż.
-Dzieciaki atakujcie.
Za pleców Gabriela pojawiły się jeszcze dwa. Rzuciły się na Patcha siłą, że upadł z potężnym hukiem.
Wodo, ogniu, ziemio, powietrzu! Pomóżcie Pachtowi w walce proszę!!
Z za pleców Gabriela pojawiła się wielka para skrzydeł. Większa od niego same. Jedyne słowo jakie mi przychodziło to wow! Złapał mnie w biodra i podniósł w górę. Próbowałam się wyrwać lecz on trzymał mnie żelaznym uścisku.
-Patch!- spojrzał w górę, w jego oczach pojawiło się przerażenie.
-Aniele!- z jego pleców pojawiły się  para ogromnych skrzydeł. Gabriel przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej z jego ust wyszły usypiające słowa;
-Dziewczę zaśnie w sen krótki bezbolesny.
 Powieki same się mi zamykały próbowałam walczyć. Przed straceniem przytomności usłyszałam ostatnie " Aniele" 
                                    koniec